[ Pobierz całość w formacie PDF ]

dolinie.
8. Puszcza nas łączy
L
as śpiewał mi dziecięce piosenki, gdy mnie ojciec prowadził jeszcze za rękę. Potem był nad Ivai w
Paranie. Potem uczył kochać grozę nad Uikajali. Potem pachniał żywicą w Kanadzie. Las był mi
więcej niż przyjacielem: wszedł w moje życie jak życzliwy, stanowczy doradca i kierował
losem. Moje ścieżki prowadziły przez las.
Puszcza, otaczająca nas w Ambinanitelo, rosła na wszystkich1 górach i schodziła do samej doliny,
by zatrzymać się dopiero na skraju błotnych ryżowisk. Była to puszcza żywa, parna, bojowa,
natłoczona zielenią zachłannych roślin i zgiełkiem zwierząt; co dzień słyszeliśmy w naszej
chacie o wschodzie słońca chóry le-murów, przed wieczorem śpiew leśnego ptactwa, w nocy
 tajemnicze okrzyki i nieodgadnione łoskoty. Puszczę widzieliśmy o każdej porze dnia, także
w gwiezdne noce; natomiast ginęła nam zupełnie z oczu co dzień punktualnie o pierwszej
godzinie po południu, gdy na dolinę spadał gorący, huraganowy deszcz. Po deszczu wyrastały
tęcze. .
45
Nie chodziłem na razie do puszczy, wyręczał mnie Bogdan Kreczmer, mój towarzysz-zoolog.
Miałem w domu wiele pracy, pisałem. Zresztą wieś pochłaniała całą moją uwagą, wieś, która
wypowiedziała nam cichą, uporczywą walkę. A jednak poznawałem puszczę; wiele przybywało
z niej do mej chaty.
Bogdan przynosił nowiny o swych obfitych odkryciach. W południe, w czasie wspólnego obiadu,
zdawał mi sprawę z porannych wycieczek, a że był mi pokrewny duszą i sercem, niewiele
potrzebował słów. Przeżywałem jego leśne doświadczenia, w których występowały zadzierzyste
owady, rzadkie ptaki, drzewiaste paprocie, palmy rafiowe, rojne życiem kałuże, słowem, cały
ów twórczy, plenny, podniecający świat przyrodnika.
Pod wieczór  weszło to w życie  zachodziło do mnie na herbatę i suchary kilku sąsiadów
Malgaszów. I oni wnosili ze sobą puszczę, lecz jakże odmienną od kniei Kreczmera. Puszcza w
ich opowieściach była ponura, zła, zdradliwa, ziejąca mściwymi duchami. Tak o lesie prawili
ludzie, którzy żywot swój powierzyli ryżowiskom, ludzie pola i  być może  ludzie niechętni
obcym przybyszom. Może chcieli nas zastraszyć?
Czy zastraszyli? Sięgałem do mych dawnych książek o lesie i uzbrajałem się. Walka ze wsią była
bezsensowna i nużąca, lecz widok puszczy amazońskiej wlewał krzepiącą otuchę. Stary Dżi-
narivelo miał słuszność: z roślinami można było zawierać sojusze.
Pewnego dnia ówże Dżinarivelo przyszedł do mnie tak sobie, na papierosa i na gawędę.
Przypadkiem rzucił spojrzenie na fotografię w, mej ukajalskiej książce, przedstawiającą
zbieracza kauczuku przy naciętym drzewie, i niespodziewanie ożywił się. Spytał, co to znaczyło.
Opowiedziałem mu tragiczne dzieje brazylijskich seringueirów, którzy z nędzarzy stawali się
milionerami i potem znów nędzarzami. I naraz nie poznałem Dżinari-vela  rozpromieniło go
radosne uniesienie. Wytłumaczył, dlaczego: jego ojciec był również poszukiwaczem kauczuku i
on, Dżinarivelo, jako chłopiec często towarzyszył ojcu. Były to dobre czasy i bardzo lubił
chodzić do lasu...
 A duchy leśne nie łapały ciebie?  uśmiechnąłem się zdziwiony.
46
 Duchy leśne były mi zawsze przychylne  odrzekł.
 Toś dziwny Betsimisarak!  stwierdziłem z uznaniem.
 Dlaczego dziwny?
 Bo nie boisz się lasu.
Nie, nie bał się lasu. Przeciwnie.  Ach!  westchnął i zaraz ogromnie się zawstydził, że przy
mnie westchnął. Porwał swój słomiany kapelusz i zmieszany wyszedł.
Lecz po godzinie wrócił. Spokojniejszy. Musiał dowiedzieć się, co ja sądziłem o puszczy. Nie
odpowiedziałem słowami, lecz dałem mu do oglądania reprodukcje fotografii w mych
książkach. Puszcza tropikalna nad Ukajali wywołała jego żywy zachwyt, lecz na widok
krajobrazu w mej książce  Kanada pachnąca żywicą Dżinarivelo wpadł w olśnienie. W
nabożnym milczeniu wchłaniał grupę kanadyjskich świerków, w jego mniemaniu zapewne
szczyt leśnego piękna. Złapało go mocno: po raz pierwszy mieszkaniec Ambinanitela słuchał
moich słów życzliwie, przyjmował moje myśli bez zastrzeżeń i bez podejrzeń.
 Czy byłeś tam długo?  Dżinarivelo zwrócił się do mnie wskazując na krajobraz kanadyjski.
 Byłem tam wiele miesięcy, ażeby poznać kraj, ludzi i zwierzęta.
 Czy ludzie lubili ciebie?
Pokazałem mu w książce ilustrację, przedstawiającą mnie w gronie uśmiechniętych Indian.
 Uczciwi ludzie  tłumaczyłem  na całym świecie są zawsze przychylni,
jeśli ktoś przychodzi do nich ze szczerym % sercem i dobrą wolą.
- -
 I nie bali się ciebie?
 - Dlaczego mieli się bać? %
Stary Dżinarivelo zrozumiał przymówkę. Przerzucał strony książki i wracał do krajobrazu ze
świerkami. Nie mógł napatrzyć się na nie do syta.
 Macie tu na Madagaskarze drzewo  zauważyłem  które jest chyba piękniejsze niż świerki,
a na pewno osobliwsze.
 Jakie to drzewo?  Dżinarivelo podniósł głowę powątpiewająco.
 Palma ravenal.
47
 To prawda  przyznał z uśmiechem.  Palma ravenal jest osobliwa, ale czy piękniejsza?
 Szkoda, że nie ma jej wcale w waszej dolinie.
 Jest, nawet tu w pobliżu. Mogę ciebie zaprowadzić, jeśli masz ochotę.
 Zaprowadz.
Poszliśmy w stronę  góry Beniowskiego , którą Dżinarivelo nazywał Ambihimitsingo, co znaczy:
 Skąd widzi się wszystko . U stóp jej skręciliśmy na prawo. Wrzynał się tam we wzgórza
szeroki wąwóz, w głębi pokryty wszechwładną puszczą, lecz bliżej na skraju, u wylotu,
porośnięty kilkoma palmami ravenal. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • spraypainting.htw.pl