[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Nowe nieszczęście. Doprawdy, ten dom jest przeklęty. Szybko! Spieszcie się!
Poślijcie do świątyni po czcigodnego ojca Mersu. On jest doświadczonym lekarzem.
II
Imhotep chodził tam i z powrotem po głównej sali. Jego piękna lniana szata była po-
plamiona i zmięta, nie wykąpał się ani nie przebrał. Jego twarz ściągnięta była strachem
i niepokojem.
87
Z tyłu domu dochodziły stłumione łkania i lamenty wsparcie kobiet w obliczu
katastrofy, która dotknęła dom. Opłakiwaniem przewodziła Henet. Z bocznego po-
koju dobiegał głos lekarza kapłana Mersu borykającego się z bezwładnym ciałem
Jahmosego. Renisenb, wymknąwszy się cicho z pokoju kobiet do głównej sali, podążyła
za głosem. Nogi poniosły ją do otwartych drzwi. Zatrzymała się tam, czując uzdrawia-
jącą moc dzwięcznych słów, które recytował kapłan.
Izydo, wielka czarodziejko, nie gub mnie, uwolnij mnie od wszelkich złych rzeczy,
czerwonych i szkaradnych, od ciosu boga, od ciosu bogini, od zmarłej kobiety i zmarłe-
go mężczyzny, od wroga mężczyzny lub kobiety, którzy mogą stanąć przeciw mnie...
Z ust Jahmosego dobyło się słabe westchnienie.
Renisenb w sercu dołączyła się do modlitwy:
Izydo, wielka Izydo, uratuj go, uratuj mego brata Jahmosego. Potrafisz czynić wiel-
kie czary...
Pomieszane myśli, wzbudzone słowami zaklęcia, przepływały jej przez głowę.
Od wszelkich rzeczy złych, czerwonych i szkaradnych... To właśnie działo się z nami
tutaj w tym domu tak, czerwone, gniewne myśli. Gniew zmarłej kobiety.
Zwracała się w myślach do Nofret:
To nie Jahmose cię skrzywdził. Chociaż Satipy była jego żoną, nie możesz czynić
go odpowiedzialnym za jej czyny. Nigdy nie miał nad nią żadnej władzy, nikt nie miał.
Satipy, która cię skrzywdziła, nie żyje. Czy to nie wystarczy? Sobek nie żyje Sobek,
który tylko mówił przeciw tobie, ale nigdy naprawdę cię nie skrzywdził. Och Izydo, nie
pozwól, żeby Jahmose także umarł ocal go od mściwej nienawiści Nofret.
Krążący szaleńczo Imhotep podniósł wzrok, ujrzał córkę i jego twarz złagodniała
pod wpływem uczucia.
Podejdz tu Renisenb, drogie dziecko.
Podbiegła do niego i objął ją ramionami.
Ojcze, co oni mówią?
Imhotep odparł ciężko:
Mówią, że w przypadku Jahmosego jest nadzieja. Sobek... wiesz...
Tak, tak. Nie słyszałeś naszego płaczu?
Umarł o świcie powiedział Imhotep Sobek, mój silny, piękny syn... Jego
głos zadrżał i załamał się.
To okrutne, podłe. Czy nic nie można było zrobić?
Zrobiono wszystko, co się dało. Napoje wymiotne. Soki z silnych ziół. Zwięte amu-
lety i potężne zaklęcia. Mersu jest doświadczonym lekarzem. Jeśli on nie mógł uleczyć
mojego syna, oznacza to, że wolą bogów było, aby nie został uratowany.
Głos kapłana-lekarza wzniósł się w ostatniej pieśni. Po chwili wyszedł z komnaty
ocierając pot z czoła.
88
Jakże? Imhotep zagadnął niecierpliwie.
Lekarz odparł poważnie:
Z łaski Izydy twój syn będzie żył. Jest słaby, ale kryzys minął. Złe oddziaływa-
nie niknie. To szczęście ciągnął trochę swobodniejszym tonem że Jahmose wypił
znacznie mniej wina. Pił małymi łyczkami, podczas gdy twój syn Sobek pił duszkiem.
Imhotep jęknął.
Tym właśnie się różnili. Jahmose był nieśmiały i powolny w każdej sprawie.
Nawet w jedzeniu i piciu. Sobek, zawsze nieumiarkowany, szczodry, hojny niestety!
nieostrożny.
Potem dodał ostro:
I wino było z pewnością zatrute?
Nie ma co do tego wątpliwości, Imhotepie. Moi młodzi asystenci zbadali resztkę.
Wszystkie zwierzęta, którym podano to wino, prędzej czy pózniej padły.
A jednak ja, mimo że piłem to samo wino niecałą godzinę wcześniej, nie odczu-
wam żadnych złych skutków.
Bez wątpienia wtedy jeszcze nie było zatrute. Truciznę dodano pózniej.
Imhotep uderzył pięścią w otwartą dłoń.
Nikt stwierdził nie ośmieliłby się otruć mi synów pod moim dachem! To
niemożliwe. %7ładna żyjąca osoba!
Mersu pochylił lekko głowę. Jego twarz stała się nieprzenikniona.
W tym wypadku, Imhotepie, ty jesteś najlepszym sędzią.
Imhotep stał drapiąc się nerwowo za uchem.
Jest historia, którą chciałbym ci opowiedzieć rzekł nerwowo. Klasnął w rę-
ce, a gdy przybiegł służący, rozkazał: Przyprowadz tu pastucha. Odwrócił się do
Mersu i wyjaśnił: To jest chłopak, który nie ma zbyt wiele rozumu. Z trudem pojmu-
je, co ludzie do niego mówią, i nie jest w pełni władz umysłowych. Mimo to ma dobry
wzrok i ponadto jest oddany mojemu synowi Jahmosemu, który był dla niego dobry, ła-
godny i wyrozumiały dla jego ułomności.
Służący wrócił, ciągnąc za rękę szczupłego, prawie czarnoskórego chłopca ubranego
w przepaskę na biodrach, lekko zezowatego, z wystraszoną, bezrozumną twarzą.
Mów powiedział ostro Imhotep. Powtórz to, co właśnie mi powiedziałeś.
Chłopiec zwiesił głowę, zaczął miętosić palcami brzeg płótna na biodrach.
Mów krzyknął Imhotep.
Kuśtykając nadeszła Esa, oparta na lasce, i patrzyła zamglonymi oczami.
Straszysz to dziecko. Masz, Renisenb, daj mu cukierka. No, chłopcze, powiedz
nam, co widziałeś.
Chłopiec wpatrywał się to w jedno, to w drugie z nich.
Esa podpowiedziała:
89
To było wczoraj, gdy mijałeś wrota na dziedziniec Zobaczyłeś... co zobaczyłeś?
Chłopiec potrząsnął głową, rozglądając się na boki. Mruknął:
Gdzie mój pan Jahmose?
Kapłan przemówił z powagą i łagodnością:
%7łyczeniem twojego pana, Jahmosego, jest, byś powiedział nam swoją historię. Nie
obawiaj się. Nikt cię nic skrzywdzi.
Twarz chłopca rozjaśniła się.
Mój pan Jahmose był dla mnie dobry. Zrobię, jak sobie życzy.
Przerwał. Imhotep już miał się wtrącić, ale powstrzymało go spojrzenie lekarza.
Nagle chłopiec zaczął mówić, nerwowo, bełkotliwie, rozglądając się na boki, jakby
obawiał się, że ktoś niewidzialny mógłby go podsłuchać.
To był mały osiołek, ochraniany przez Seta i zawsze sprawiający kłopoty.
Pobiegłem za nim z kijem. Minął wielkie wrota dziedzińca, a ja spojrzałem przez bra-
[ Pobierz całość w formacie PDF ]