[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Także właściciela baru muszla na plecaku Petrusa zmusiła do zmiany zachowania.
Tym razem odezwał się z respektem.
- Klątwa Cygana ciąży na nas do dziś - oświadczył mimo karcącego spojrzenia
proboszcza.
Petrus chciał się dowiedzieć, na czym to polega. Ksiądz odparł, że to tylko krążące
wśród ludu bajki, które nie zyskały potwierdzenia Kościoła. Ale właściciel ciągnął:
- Przed śmiercią Cygan powiedział, że najmłodsze dziecko we wsi będzie nawiedzone
i opętane przez demony. Kiedy to dziecko się zestarzeje, a w końcu umrze, demony wybiorą
inne. I tak bez końca, przez całe wieki.
- Ziemia tu jest taka jak w innych okolicznych wsiach - wtrącił ksiądz. - Kiedy tam
panuje susza, panuje także i u nas. Kiedy tam pada i plony są obfite, my też zapełniamy
spichlerze. Nie przydarza się nam nic, co nie działoby się w sąsiednich wsiach. Cała ta
opowiastka to czyste wymysły.
- Nic się nie stało, bo odizolowaliśmy klątwę -wyjaśnił właściciel baru.
- Chodzmy więc do niej - zaproponował Petrus.
Kapłan skwitował te słowa śmiechem. Właściciel się przeżegnał. Lecz żaden z nich
nie ruszył się z miejsca.
Petrus uregulował rachunek i ponowił prośbę, by ktoś zaprowadził nas do osoby, na
którą padła klątwą. Proboszcz przeprosił - musiał wracać do kościoła, ponieważ został
oderwany od pilnej pracy. I wyszedł, zanim którykolwiek z nas zdążył otworzyć usta.
Właściciel baru obrzucił Petrusa pełnym niepokoju spojrzeniem.
- Niech się pan nie obawia - powiedział mój przewodnik. - Wystarczy wskazać nam
dom, w którym mieszka klątwa. A my spróbujemy uwolnić od niej wieś.
Właściciel baru wyszedł z nami na uliczkę, nad którą unosiły się tumany kurzu, a
bezlitosne słońce oślepiało każdego, kto zerknął w górę. Dotarliśmy do skraju wsi. Właściciel
baru wskazał nam oddalony dom przy drodze.
- Zawsze posyłamy tam żywność, odzież, wszystko, czego trzeba - tłumaczył się,
jakby przepraszając. - Ale nawet proboszcz nigdy tam nie zachodzi.
Pożegnaliśmy go. Stary czekał, myśląc pewnie, że nie zatrzymamy się przy tym domu.
Ale Petrus zapukał do drzwi. Kiedy się odwróciłem, właściciela baru już nie było.
Otworzyła nam kobieta około sześćdziesiątki. Obok niej stało ogromne czarne psisko,
merdaniem ogona okazując zadowolenie z odwiedzin. Kobieta zapytała, po co przyszliśmy, i
wyjaśniła, że przeszkodziliśmy jej w praniu, a poza tym zostawiła garnki na ogniu. Nie
sprawiała wrażenia zaskoczonej naszą wizytą. Z jej zachowania wywnioskowałem, że wielu
pielgrzymów, którzy nie słyszeli o klątwie, pukało do tych drzwi, szukając schronienia.
- Jesteśmy pielgrzymami, podążamy do Composteli i potrzeba nam trochę gorącej
wody - powiedział Petrus. - Wiem, że nam pani nie odmówi.
Trochę wbrew sobie starucha szeroko otworzyła drzwi. Weszliśmy do izdebki,
schludnej, ale biednie urządzonej. Była tam sofa z podartym plastikowym obiciem, kredens,
obraz Przenajświętszego Serca Jezusowego, święci i krucyfiks z gałęzi kolczastego krzewu.
Na izbę otwierało się dwoje drzwi: za jednymi zobaczyłem sypialnię, drugimi, wiodącymi do
kuchni, kobieta poprowadziła Petrusa.
- Mam trochę wrzątku - powiedziała. - Poszukam jakiegoś naczynia, żebyście mogli
zaraz iść, skąd przyszliście.
Zostałem sam na sam z psiskiem. Zwierzak merdał ogonem, łagodny i zadowolony.
Po chwili kobieta wróciła, niosąc starą puszkę po konserwie. Napełniła ją wrzątkiem i podała
Petrusowi.
- Proszę. Idzcie i niechaj Bóg wam błogosławi.
Ale Petrus nie ruszył się z miejsca. Wyjął z plecaka saszetkę herbaty, włożył do wody
i oznajmił, że chętnie podzieli się skromnym wiktem z gospodynią, aby podziękować za
życzliwość.
Wyraznie zakłopotana kobieta przyniosła dwie filiżanki i usiadła z Petrusem przy
stole. Ja tymczasem przypatrywałem się psu, równocześnie słuchając rozmowy, którą zagaił
Petrus.
- We wsi słyszałem, że nad tym domem ciąży klątwa - powiedział beznamiętnym
tonem.
Oczy psa rozbłysły, jakby i on zrozumiał sens tych słów. Stara kobieta poderwała się z
krzesła.
- To kłamstwo! Stare przesądy! Proszę, niech pan szybciej pije tę herbatę, mam
mnóstwo pracy.
Pies wyczuł nagłą zmianę nastroju swej pani. Nie poruszył się, ale wzmógł czujność.
Petrus jednak zachował niezmącony spokój. Powoli napełnił herbatą filiżankę i uniósł ją do
ust, by odstawić, nie wypiwszy nawet łyka.
- Jest gorąca. Zaczekajmy, aż trochę wystygnie.
Kobieta nie usiadła. Było widać, że drażni ją nasza obecność i że żałuje, iż otwarła
nam drzwi. Zauważywszy, że uparcie przyglądam się psu, przywołała go do siebie. Zwierzę
usłuchało, jednak nadal nie spuszczało ze mnie oka.
- Właśnie dlatego, mój drogi - Petrus zwracał się teraz do mnie - właśnie dlatego twój
Posłaniec ukazał się pod postacią dziecka.
Nagle uświadomiłem sobie, że to nie ja przypatrywałem się psu. Odkąd tu wszedłem,
zwierzak mnie hipnotyzował i zmuszał, żebym patrzył mu prosto w oczy. To pies mi się
przyglądał i powodował, że spełniałem jego wolę. Ogarniało mnie narastające zmęczenie,
miałem ochotę zwinąć się w kłębek na podartej sofie i zasnąć, ponieważ na dworze panował
upał i nie chciało mi się ruszać w drogę. Wszystko to wydawało się dziwne; czułem się,
jakbym wpadł w pułapkę.
Pies wpatrywał się we mnie, a im dłużej to robił, tym większej ulegałem senności.
- Rusz się - powiedział Petrus, wstając i podając mi filiżankę herbaty. " Napij się. Pani
chciałaby, żebyśmy się jak najszybciej wynieśli.
Zatoczyłem się, ale jakoś utrzymałem filiżankę, a gorąca herbata pomogła mi się
ocknąć. Chciałem coś powiedzieć, zapytać, jak wabi się to zwierzę, ale nie mogłem
wykrztusić słowa. Coś się we mnie obudziło, coś, czego Petrus mi nie przekazał, zaczynało
dawać o sobie znać. Była to niepohamowana chęć wypowiadania słów, których znaczenia nie
znałem. Byłem przekonany, że Petrus dodał czegoś do herbaty. Wszystko stało się odległe,
odnosiłem niejasne wrażenie, że kobieta powtarza Petrusowi, iż powinniśmy już sobie iść.
Ogarnęła mnie swoista euforia i postanowiłem głośno wymawiać dziwne słowa, które
przychodziły mi do głowy.
Nie potrafiłem już wyraznie dostrzec w tej izbie niczego oprócz psa. Kiedy zacząłem
wypowiadać obce słowa, zareagował warczeniem. On rozumiał. Podniecony, mówiłem coraz
głośniej. Pies wyprężył się i obnażył zęby. Nie był już tym łagodnym stworzeniem, które
zobaczyłem, wchodząc, ale złą i grozną bestią, gotową lada chwila skoczyć mi do gardła.
Wiedziałem, że słowa mnie chronią, więc wypowiadałem je coraz głośniej, koncentrując
wszystkie siły na psie i czując w sobie dziwną moc, która powstrzymywała zwierzę przed
atakiem.
Teraz wydarzenia toczyły się jakby w zwolnionym tempie. Zauważyłem, że kobieta
zbliżyła się do mnie i próbowała wypchnąć za drzwi, że Petrus ją przytrzymywał, a pies nie
zwracał uwagi na ich szamotaninę. Utkwił we mnie ślepia i wstał, warcząc i szczerząc zęby.
Starałem się zrozumieć obcy język, którym mówiłem, ale kiedy tylko milkłem, żeby [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • spraypainting.htw.pl