[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Cal, nie wyjdę za ciebie. Myślałam że... że lepiej się
znamy.
Była zdumiona, że jej złamane serce może jeszcze bar
dziej boleć. Jak ten człowiek ją traktował? I dlaczego nie
przestawała go pragnąć? Nie powiedział ani słowa o mi
łości i nawet nie wspomniał o Kaydie.
No tak, przecież mówił przedtem, że miłość jest dla
głupców, i najwyraźniej kierował się w życiu tą dewizą.
Tylko że Bella chciała kochać i być kochana, i rzeczy
wiście czuła się teraz bardzo głupio. Z całą ostrością zo
baczyła, że jej uczucie trafia w próżnię i że kiedy Cal
wyzdrowieje, nie będzie mu nawet potrzebna.
- Bardzo dziękuję za propozycję, ale wolę poprosić
Raya, żeby wymyślił mi jakiś inny sposób na pozostanie
w tym kraju - oświadczyła.
- Ale... ale... - Cal był oszołomiony jej odmową.
Biedaczek! Bella omal nie wybuchnęła śmiechem. Za
łożyłaby się, że jest pierwszą kobietą, która potrafiła po
wiedzieć mu: nie.
Zanim zdążył powiedzieć cokolwiek, co mogłoby skło
nić ją do zmiany zdania, dodała szybko:
- Czy myślisz, że już jest za późno, żeby pojechać do
Chucka i Meredith? Po tym wszystkim, co się stało, nie
mogę tu zostać na noc... i chciałabym zobaczyć Kaydie.
Obudziła się tuż po wschodzie słońca i przez okno
gościnnego pokoju w dużym domu podziwiała złotoróżo-
we refleksy na niebie. Cal przywiózł ją tu późnym wie
czorem, a teraz nie mogła się już doczekać, kiedy zobaczy
Kaydie.
Po chwili rozległo się ciche pukanie do drzwi i do
pokoju wślizgnęła się Meredith z Kaydie w ramionach.
- Dzień dobry. Ktoś chce się z tobą widzieć. - Podała
dziecko Belli, która dopiero teraz poczuła, jak bardzo się
za małą stęskniła.
Meredith nie kryła swego zadowolenia z jej przyjazdu.
Na ranczu było masę roboty, a ona sama tego ranka miała
skontrolować z samolotu stan ogrodzenia.
- A wasza gospodyni... Lupe? - Bella była trochę zbi
ta z tropu. Sądziła, że właśnie Lupe opiekuje się małą,
kiedy Meredith pracuje.
Okazało się, że gospodyni jest już zbyt stara i scho
rowana i nie daje sobie rady z niemowlęciem. Może tyl
ko gotować, bo to na pewno potrafiłaby robić z zamknię
tymi oczami.
Wyglądało na to, że Bella pojawiła się tu w najlepszym
momencie. Meredith sądziła nawet, że przyjechała tu spe
cjalnie, aby pomóc przy Kaydie, dopóki sytuacja się nie
ułoży.
Bella nie wiedziała, czy powinna wtajemniczać brato-
wą Cala w jego plany dotyczące powrotu na tor i pozosta
wienia u nich dziecka na stałe. Na wszelki wypadek skie
rowała rozmowę w inną stronę.
Opowiedziała Meredith o rozmowie z Rayem i o swo
jej niepewnej sytuacji.
- No a ty? Chciałabyś zostać w Stanach? - zapytała
Meredith.
- Oczywiście, ale strona meksykańska domaga się mo
jego powrotu i potrzebny jest mi przekonujący powód,
żeby tu zostać. Pomyślałam, że stała posada opiekunki
Kaydie i dobre referencje z waszej strony to już byłoby
coś. Co o tym sądzisz?
- A co Cal miał w tej sprawie do powiedzenia? - Me
redith popatrzyła na nią ciekawie.
- Poprosił, żebym za niego wyszła.
- I to by najlepiej załatwiło sprawę, prawda?
Bella parsknęła i wzruszyła ramionami.
- No, odmówiłam mu, bo Cal mnie nie kocha.
- Ale ty go kochasz, prawda?
- Si. Kocham go - przyznała. - Ale on mnie nie po
trzebuje i twierdzi, że nie jest już zdolny do miłości.
A ja... ja chciałabym być kochana.
Meredith współczującym gestem położyła jej dłoń na
ramieniu.
- Miłość nie zawsze jest łatwa, kochanie. A czasem
rodzi się dopiero po ślubie. Przemyśl to jeszcze. A na razie
masz pracę jako opiekunka Kaydie... jeśli ci to pomoże.
Możesz zostać na naszym ranczu, jak długo będziesz
NIESPODZIANKA
chciała, a Chuck i Ray dopilnują, żeby rząd meksykański
zostawił cię w spokoju.
Kiedy Meredith odeszła do swoich zajęć, Bella przy
cisnęła Kaydie do piersi.
- Och, Kaydie - wyszeptała. - Wiem, że ty mnie po
kochasz, a ja nigdy cię nie zawiodę i jeśli tylko to będzie
możliwe, zawsze będę przy tobie.
Bała się związku z mężczyzną, który nie potrafił ko
chać, lecz wiedziała, że jest wśród przyjaciół, i postano
wiła poświęcić się miłości do tego dziecka.
Cal wysiadł z ciężarówki należącej do rancza i przez
chwilę starał się złapać równowagę. Chora noga ciągle
jeszcze dawała o sobie znać.
Miał za sobą ciekawe przedpołudnie, bo uczestniczył
w przesłuchaniu „kojotów" przez FBI.
Od chwili gdy Bella odrzuciła jego oświadczyny, my
ślał tylko o niej i o tym, że nie chce jej stracić. Robił też
tylko to, co mogło mieć z nią związek.
Wiedział już, że nie potrafi bez niej żyć, bo ta dziew
czyna zrobiła coś z jego duszą, otworzyła w niej mocno
zaryglowaną furtkę, o której istnieniu zdążył zapomnieć.
Nie miał jeszcze koncepcji, jak zatrzymać ją przy sobie,
lecz czuł, że chce przeżyć z nią resztę życia. Musiał być
na to jakiś sposób.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]