[ Pobierz całość w formacie PDF ]

408
nak, że warto zaryzykować i przekonać się, jak tam jest pod kopułą, wśród chmur. To
wszystko.
Nim sprawa została przesądzona, musiałem się przespać. Wyczerpała mnie zażarta
dysputa. Owinąłem się czarnosrebrzystą tkaniną i przez chwilę patrzyłem na księżyc.
Brom leżał obok mnie i mruczał. Mongolfier nie zasnął; czuwał oparty plecami o pień
drzewa.
Zniłem tej nocy o Małym Domostwie, o wędrowaniu Zcieżką ku jego środkowi
wśród komnat, obszernych i ciasnych, gdzie stoją niezliczone kufry, a gawędziarki roz-
myślają o naszych liniach; spiralny szlak wiedzie coraz dalej w głąb dawnego schronie-
nia, mijając ludzi zajętych paleniem oraz dziatwę pochłoniętą grami, zmierza ku wą-
skim korytarzom z anielskiego kamienia i małym ciemnym pokojom w samym środku
budowli. Obudziłem się, nim tam dotarłem; przemknęło mi przez myśl, że nie byłem do-
tąd w najstarszych komnatach Małego Domostwa. Uniosłem powieki i stwierdziłem, że
blady z niewyspania Mongolfier siedzi wyprostowany, a na jego udzie spoczywa tamto
urządzenie, które sam nazwał bronią.
409
 Dobrze  mruknął.  Dobrze.  Przetarłem oczy i usiadłem. Podniósł się
i wyciągnął rękę na znak, że pora oddać gałkę i rękawicę. Grzebałem przez chwilę
w plecaku; z samego dna, spod sterty rupieci dobiegł cichy sygnał.
 Nareszcie  rzucił Mongolfier, gdy wręczyłem zaginione przedmioty. Mówił
głosem drżącym ze zmęczenia, lecz po raz pierwszy, odkąd go ujrzałem, wydał mi się
zupełnie spokojny. Pociągnął mnie na środek łąki, gdzie wśród kwiatów zostawił Plun-
ketta.
 Usiądz  polecił.  Usiądz i zamknij oczy.
Usadowiłem się wygodnie, ale oczy miałem otwarte. Patrzyłem na srebrzystą mgłę
wstającą znad Rzeki w dolinie. Obserwowałem mężczyznę stojącego przy niezwykłym
urządzeniu. Mongolfier naciągnął moją rękawicę, ujął gałkę, zbliżył ją do postumentu,
na którym spoczywał Plunkett, i cofnął ramię. Kulka przeniknęła szkliste pudełko, jak-
by została wrzucona do środka i wsunęła się miedzy inne pokrętła. W tej samej chwili
sygnał ucichł. Mongolfier udał, że obraca dodatkową gałkę, która przekręciła się samo-
istnie. Kula jaśniejsza niż szkło pociemniała, jakby wypełnił ją szary dym. Mongolfier
410
manipulował pokrętłem, aż stała się czarna jak mur przechodni. W porannym pejzażu
ziała ciemna dziura.
 Plunkett jest martwy  oznajmił Mongolfier.  Zamknij oczy.  Włożył swoją
rękawicę i udał, że przekręca kolejną gałkę, a wówczas kula oderwała się od postumen-
tu.  Zamknij oczy  rzucił niecierpliwie, spoglądając raz na mnie, raz na urządzenie.
 Dobrze  odparłem, ale i tak nie posłuchałem. Wcisnąłem kapelusz na głowę, by
od razu go zdjąć. Czarna kula szybowała wolno ku mojej twarzy. Przez chwilę odczuwa-
łem paniczny strach, zupełnie jak wówczas, gdy czerń przechodniego muru wypełniła
mi pole widzenia. Zamknąłem oczy.
I otworzyłem je tutaj.
Tak. Musisz je teraz zamknąć, bo opowieść dobiega kresu. . .
Poczekaj. Odłóż rękawicę. Czuję strach.
Strach?
Boję się o niego, o siebie. Co ze mną będzie, aniele, gdy nieruchomy jak mucha
w przezroczystej bryle plastiku zakończę opowieść?
411
Nic. Jeśli przyjdzie sen, obudzisz się i nie będziesz go pamiętać. Nie sądzę jednak,
żebyś śnił. Moim zdaniem zapadniesz w niebyt.
Miałem wrażenie, że siedzę na łące, a w chwilę pózniej znalazłem się tutaj, by opo-
wiedzieć swoją historię. Wiem, że tak być nie mogło. Chyba już o tym wszystkim mó-
wiłem.
Tak.
Czemu pamięć mnie zawodzi?
Nie ma ciebie tutaj, Potoku. Zabraliśmy jedynie. . . wizerunek podobny do przezro-
cza z Archiwum, które pozwala wnioskować o tobie tylko na podstawie. . .
Interpretacji.
Tak, na podstawie interpretacji. Trzeba uwzględnić tamtego, który znika, gdy się
pojawiasz, i powraca, ilekroć odchodzisz. Tak czy inaczej, żadna z tych rozmów nie ma
na ciebie wpływu, podobnie jak wizerunek Plunketta nie mógł odpowiedzieć uśmiechem
na uśmiech. Gdy tu powrócisz, będziesz zdumiony i zaskoczony, bo znów ci się wyda,
że przed chwilą Mongolfier i ty siedzieliście razem na łące. Będziesz znowu podziwiać
chmury i kopułę; po raz kolejny opowiesz swoją historię. Nie mamy pojęcia, kim jesteś,
412
gdy nie ma cię tu z nami, gdy spoczywasz na swym postumencie. Odkryliśmy jedynie, że
czasem budzisz się ze snu w pełni świadomy, a czasami trudno cię dobudzić. . .
Ile razy muszę przez to przejść?
Zawsze o to pytasz. Gdy nasz syn. . . mój syn dorośnie, Potoku, i przyjmie ciebie, [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • spraypainting.htw.pl