[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Od kiedy zgasła, nic już nie jest jak dawniej. Niech odpoczywa w pokoju.
Rose nareszcie się dowiedziała, kto jest autorem obrazów w gabinetach i w
domu Jonathana. Jego matka była malarką.
Usiadła przy stole, Mary zaś krzątała się przy kuchni.
- Chłopcze, przywitałeś się już z ojcem? - zapytała, kątem oka obserwując Ro-
se.
- Ojciec tu jest? - zdziwił się. - Myślałem, że poleciał do Stanów w interesach.
- Wrócił wczoraj wieczorem. I przywiózł jakąś kobietę. Poinformował mnie,
że ta pani zostanie na weekend. Ona już się szarogęsi, jakby to wszystko należało
do niej. Pootwieraj wszystkie pokoje! Wezwij do pomocy ludzi z miasteczka! I
nie wierzy, jak jej mówię, że same sobie poradzimy. Panią Hammond już owinę-
ła sobie wokół małego paluszka, domagając się więcej służby. Takiego masz ojca
- fuknęła. - Nie ma nic gorszego niż stary głupiec.
R
L
T
Rozległ się donośny głos dzwonka. Mary spojrzała na tablicę z numerami po-
koi.
- To ona - mruknęła. - Pewnie nie może się doczekać w pokoju dziennym na
swoją popołudniową herbatkę. Wezmę się za ten podwieczorek. - Sięgnęła po
tacę.
- Mary, usiądz. Mogą chwilę poczekać. - Jonathan przykucnął przy fotelu. -
Może jednak oni mają trochę racji, że przydałby się ktoś do pomocy. Byłoby ci
lżej. O ile wiem, za dnia są tu dwie dodatkowe osoby. Gdzie one teraz są?
- Pojechały do domu. One tylko sprzątają. Mówią, że tylko za to są opłacane. I
słusznie. Pani Hammond chce zatrudnić drugą kucharkę, co ma zdrowe nogi i
może latać z tacą na górę i z powrotem. - Splotła ramiona na piersi, rzucając mu
wojownicze spojrzenie. - Nie ruszę się stąd. Przeżyłam tu całe życie, a jak ktoś
chce się mnie stąd pozbyć, to tylko w drewnianym pudle.
Mimo współczucia Rose uśmiechnęła się pod nosem.
- Proponuję, żebyście sobie spokojnie porozmawiali przy herbacie. Jak mi pani
powie, co ma być na tacy, to ją zaniosę na górę, wyręczę panią. Przy okazji się
przedstawię. Pod moją nieobecność będzie pani mogła opowiedzieć Jonathanowi
o tym bólu w klatce piersiowej.
- Jaki ból?! Nic mi nie dolega.
- Owszem, dolega - rzekła Rose łagodnym tonem. -Widziałam, jak przed chwi-
lą, wstając z fotela, rozcierała pani klatkę piersiową. I chyba czasami brakuje pa-
ni tchu. Pewnie to nic poważnego, ale warto by się zbadać. - Zrobiła surową mi-
nę. - Tym bardziej że, jak sama pani powiedziała, przez najbliższe lata nigdzie
się pani nie wybiera.
- Mary, dlaczego mi nie powiedziałaś? - Jonathan ściągnął brwi. - Przecież
wiesz, że gdybym wiedział, że mnie potrzebujesz, od razu bym przyjechał.
- Nie słuchaj jej. Ona nie wie, co mówi. - Jednak widząc ich poważne miny,
Mary złagodniała. - Dobrze, już dobrze... Jak musisz badać, to badaj. Ale nikomu
nic nie mów.
R
L
T
Pod nieobecność Jonathana, który wrócił do stróżówki po stetoskop, Rose pod
dyktando Mary ustawiła podwieczorek na tacy.
- Proszę mi powiedzieć, gdzie mam to zanieść.
- Na najwyższe piętro, trzecie drzwi po prawej stronie. - Mary lekko się
uśmiechnęła. - Będę wdzięczna, jak przekaże pani tej lady Wydrze, czy jak jej
tam, że w mojej kuchni nigdy nie było herbatki z mniszka i nie będzie, póki ja
żyję.
Idąc z tacą po szerokich schodach, Rose się uśmiechnęła. Do listy wykonywa-
nych zawodów należy dopisać kelnerowanie.
Drzwi do pokoju dziennego były otwarte, więc kaszlnęła i weszła do środka.
W mężczyznie, który błyskawicznie wstał z fotela, bez trudu rozpoznała ojca Jo-
nathana. Ten sam nos, szerokie usta i gęste ciemne włosy.
- Dobry wieczór... - Uniósł brwi. - Chyba jesteś nowa. Jeszcze się nie znamy. -
Głos mężczyzny brzmiał ciepło, ale ku rozpaczy Rose jego wzrok bezczelnie
szacował jej sylwetkę.
- Proszę postawić tacę tutaj. - Kobieta, która patrzyła przez okno, odwróciła
się i gestem oddaliła Rose. Była o wiele młodsza od lorda Cavendisha, o dwa,
trzy lata starsza od Rose.
- Nie jestem nowa. - Rose postawiła tacę na stoliku. - Przyjechałam z Jonatha-
nem. Bada Mary. Mary nie najlepiej się czuje, więc zaproponowałam, że ją wy-
ręczę.
Przez twarz lorda przebiegł cień zaniepokojenia oraz czegoś jeszcze... zdzi-
wienia?
- Jonathan tu jest? %7łeby zbadać Mary? Dlaczego nic mi nie powiedziała? Idę
do niej. - Pospiesznie wyszedł z pokoju, zostawiając Rose sam na sam ze swoim
gościem.
- Rose Taylor - przedstawiła się.
R
L
T
Kobieta mierzyła ją lodowatym wzrokiem. Najwyrazniej liczyła, ile kosztowa-
ło jej ubranie oraz uczesanie, i zastanawiała się, co taka nędza robi u boku syna
arystokraty.
- Pracuję w klinice Jonathana. Jestem pielęgniarką. -Po co to powiedziała?
Kobieta kiwnęła głową, jakby coś zostało wyjaśnione.
- Miło panią poznać, panno Taylor. Czy kucharka znalazła herbatkę z mnisz-
ka?
Czy ta baba nie słyszała, co jej powiedziano? Po raz pierwszy w życiu Rose
powzięła do kogoś zdecydowaną niechęć już po paru zdaniach.
- Niestety, Mary zle się czuje - odparła chłodno. -Przepraszam, ale muszę iść
na dół.
W holu zobaczyła Jonathana pogrążonego w rozmowie z ojcem, ale wyczuła
między nimi duże napięcie.
- Tato, Mary musi odpocząć. Co najmniej przez tydzień albo nawet dłużej.
- Mówiłem jej to wielokrotnie, ale ona mnie nie słucha.
- Kiedy jej to mówiłeś? Nie było cię tu przez pół roku. Na widok Rose zamil-
kli.
- Tato, poznaj Rose Taylor - odezwał się po chwili Jonathan. - Rose, to mój oj-
ciec, lord Cavendish.
Musiała się pohamować, by instynktownie nie dygnąć.
- Przepraszam, że zachowałem się tak nietaktownie tam na piętrze - tłumaczył
się lord - ale spieszyłem się do Mary i chciałem przywitać się z synem, który... -
zerknął na Jonathana - który dawno tu się nie pofatygował.
- Tato, nie tu i nie teraz - uciął Jonathan. Rose domyśliła się, że ich stosunki
muszą być bardzo napięte.
R
L
T
- Słusznie, Jonathanie. Przepraszam, poszukam pani Hammond i poproszę ją,
żeby znalazła kogoś, kto tymczasowo zastąpi Mary.
- Co jej jest? - zapytała, gdy zostali sami.
- Podejrzewam początki choroby niedokrwiennej. Postaram się, żeby mimo jej
protestów przyjęto ją do szpitala na badania. Zagroziłem, że jak się nie zgodzi,
wezwę karetkę. Ojciec ma rację. Powinienem tu zaglądać częściej, zwłaszcza
pod jego nieobecność.
- Idz i załatw te telefony, a ja z nią pogadam. Jeśli uważasz, że to coś pomoże,
poprę cię.
- Przepraszam, że cię w to wciągnąłem - powiedział skruszonym tonem. - To
miał być dla ciebie przyjemnie spędzony dzień bez pracy.
- Nie mam nic przeciwko temu. Po co są przyjaciele? %7łeby sobie pomagali.
Speszył się.
- Tak uważasz? Nie wiem. Do tej pory nigdy nie musiałem polegać na przyja-
ciołach. Są mi potrzebni, jak chcę się rozerwać, i do tej pory tylko tego od nich
oczekiwałem. - Uśmiechnął się. - Rose, jesteś dobrym duchem. Wiesz o tym,
prawda?
Hm, ponura sprawa, chociaż dobre i to, że widzi w niej przyjaciela... skoro nie
zamierza jej pokochać.
Odszukała Mary na najwyższym piętrze. Siedziała przy oknie z widokiem na
ogród. Z ramionami splecionymi na piersi spoglądała na Rose spode łba.
- Jeśli przyszła tu pani namawiać mnie na szpital, to nic z tego. I niech to pani
powtórzy Jonathanowi. - Zacisnęła wargi.
- Ale to tylko na jeden dzień, najwyżej dwa. Na tyle, ile trzeba, żeby przepro-
wadzić badania. Potem pani tu wróci, chociaż proponowałabym, żeby przeniosła [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • spraypainting.htw.pl