[ Pobierz całość w formacie PDF ]

* * *
Restauracja hotelu "Majestic" w Kasindzie kojarzyła się Ziębie z ostatnimi dniami panowania
Batisty na Kubie. Ostentacyjny, kolonialny przepych, palmy, kelnerzy, tancerki i orgia nieco
przykurzonego luksusu a zza okien nie tak znów odległe terkoty Kałasznikowów w Betebele.
Ochrona parkingu chodziła z łukami, żeby nie budzić gości, a za murem ogrodu stał policyjny wóz
pancerny. Tylko patrzeć, jak zgłodniały tłum zwali się tutaj tłukąc szkło, przewracając Livingstonie w
donicach i strącając na arabskie dywany misy z pływającymi w nich kompozycjami z orchidei.
Zięba zamówił tylko melona z duńską szynką i wodę sodową z puszki, natomiast Orzechowski kaczkę
z truflami i sałatkę z jarzyn, Stefan stek z antylopy gnu, Krzycki jakąś dziwaczną rybę z pieca, z
afrykańskimi warzywami. Ekipa odbijała sobie lata głodowych diet polskiej telawizji i Zięba nie miał nic
przeciwko temu. Przez pół roku niespodziewanego bogactwa zdążył zobaczyć tylu dupków marnujących
znakomite warunki, że czuł się zaszczycony, mogąc je zapewnić tym, którzy je doceniali i
zasługiwali na to. Podobną radość odczuwał płacąc im królewskie stawki i niespodziewanie okazało się,
że jeżeli zamarzy sobie reportaż z piekła, to będzie tam miał ekipę. Tak po prostu.
- To jest Evaryst Matabele - powiedział Stefan po angielsku. Zięba podniósł wzrok z nad talerza i
spojrzał wprost w przenikliwe, orzechowe oczy szczupłego, intelektualnego Murzyna ubranego w
konserwatywny, ciemny garnitur, z kolorowymi paciorkami nanizanymi na długie włosy.
- Dzień dobry, siadaj z nami - powiedział przyjaznie Zięba.
- Matabele jest szamanem - dodał Stefan po polsku. - Nowoczesnym szamanem. Trzy języki,
oficjalne biuro w Kasindzie, komputer i te rzeczy.
- Komputer to nie do juju. Mam consulting bureau. Magia to poważne sprawa, komputer - zabawka -
powiedział raptem po polsku Matabele. Wszyscy skamienieli. - Ja studiowałem Czecinie - dodał szaman
i nalał sobie wody. Przeczekał ryk śmiechu, najwyrazniej zadowolony z efektu.
- No, ładnie. Tego nie wiedziałem - wystękał Stefan i otarł łzy radości. - Chodzi o to, że ten...
Szczecinianin zna środkową Afrykę jak własną kieszeń. Tak, że ten, zastanawiałem się nad tym co
mówiłeś i myślę że masz swojego przewodnika.
- Garçon, comme ca va' - wrzasnÄ…Å‚ radoÅ›nie ZiÄ™ba. - Le whisky!
Podali sobie ręce - Matabele ściskał dłoń po afrykańsku, w niepojęty sposób pstrykając twoimi
palcami, gdy dłonie się rozłączały. Kiedy jednak przyszła kolej na Ziębę, dłoń Murzyna drgnęła, jakby
między ich opuszkami skoczyła iskra. Skurcz strachu przebiegł po jego twarzy i zniknął, po czym
wszystko wróciło do normy. Szaman usiadł i udawał że słucha Stefana, ale nie spuszczał badawczego
wzroku z Zięby.
* * *
"Wygrałem" - pomyślał Zięba pewnej zimnej, pustynnej nocy pół roku pózniej. - "Nakopałem diabłu i
wygrałem swoje życie. Z niewielką pomocą moich przyjaciół. Warto było i guzik mnie obchodzi, że
teraz zdycham".
Z miejsca w którym siedział, widział czarne sylwetki landroverów na tle pożaru zachodzącego
słońca, połyskujące metalicznie kopuły namiotów, płomień gazowej kuchenki malował na niebiesko
twarze siedzących wokół ludzi.
W pierwszym landroverze siadła pompa paliwowa. Jechał sto czterdzieści kilometrów na holu i
wszystko było dobrze, gdyby nie to, że w drugim zatarł się silnik. Albo poszła uszczelka pod głowicą. Albo
jedno i drugie. Nieważne. Byli uziemieni. Na amen. Gdzieś pomiędzy oazą Sitachwe, a Nwatle na
środku pieprzonej Kalahari. Wody zabraknie jutro.
Orzechowski nie poddawał się nigdy. Od pięciu godzin majstrował przy silniku, usiłując przełożyć
pompę z jednego wozu do drugiego. Która część w silniku jest pompą - wydedukował. W życiu nie
widział silnika landrovera z bliska. Brakowało narzędzi. Nie było instrukcji. Pracował za dużym
kluczem nasadkowym, złamanymi kombinerkami i scyzorykiem. Pociął ręce i upaprał je smarem. Jeżeli
wyjdą z tego cało, dostanie zakażenia.
Afryka.
Zięba był spokojny. Taka śmierć nie wzbudza paniki. Jest jakaś prozaiczna i mało gwałtowna. Ot,
awaria samochodu. Kiedyś miał samochód, który potrzebował oddziału intensywnej terapii raz na
miesiąc i doskonale znał to uczucie bezsilnej wściekłości na opór materii. W pierwszej chwili, jakoś
nie dotarło do nich co się dzieje. Kalahari była tylko plamą na mapie, brudnożółtą plamą na której
zaznaczono niebieskie malutkie półkola z napisem Kwai, albo Lekuru, oznaczające oazy, do których
drogę mierzyło się w godzinach. Mówiło się: dwieście kilometrów? Wieczorem będziemy w Sitachwe.
Potem nagłe przejście od beztroskiej podróży, w której jedynym problemem był kurz zalepiający usta i
parzący upał prażący karoserię, do nagłego, martwego bezruchu. Silnik zaniósł się dychawicznym
kaszlem, potem rozlegało się piłujące nerwy wizgotanie rozrusznika, a potem głucha, pustynna cisza.
Pierwsze sępy kreślące kręgi na rozpalonym, sinym błękicie, a potem siadające bezczelnie wokół wozów,
niczym fałszywi żałobnicy. Odległości nagle rozrosły się, sto kilometrów nagle zrobiło się dystansem
nie do przebycia, zwłaszcza w ciężkim terenie, zwłaszcza z resztkami wody, zwłaszcza na Kalahari.
Ktoś z ekipy, nawet nie zauważył kto, rozpłakał się ze złości, ale Stefan powiedział tylko łagodnie: nie
marnuj wody. Nikt nie histeryzował i nie kłócił się - Zięba był z nich dumny. Rozłożyli obóz, zebrali
zapasy wody. Wykopali w piasku i kamieniach rowek w kształcie dużego F i W. "F" oznacza w
międzynarodowym kodzie sygnałów "potrzebna żywność i woda" a "W" - "potrzebny mechanik". [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • spraypainting.htw.pl