[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Grandeprise sięgnął do kieszeni i wyjął skórzany portfel. Wyciągając z niego
dwudziestodolarówkę, rzekł z uśmiechem:
 Oto moja legitymacja.
Kortejo i Landola poszli za jego przykładem. Twarz urzędnika rozjaśniła się.
 Ha!  zawołał.  Ta legitymacja całkowicie wystarczy, proszę tylko wymienić swoje
nazwiska i podać mi paszporty do przejrzenia, a z wielką przyjemnością zajmę się resztą.
 Ja jestem adwokatem z Barcelony, a nazywam się Antonio Veridante  odparł Kortejo.
 A ten drugi pan?
 To mój sekretarz.
43
 Mają panowie paszporty?
 Tak, oto one.
Przejrzał papiery, po czym sam otworzył im drzwi do wagonu mówiąc:
 Proszę wsiadać, ale prędko bo pociąga zaraz rusza. Rzeczywiście za pół minuty usłyszeli
gwizd lokomotywy i pociąg zaczął się zwolna toczyć po szynach.
W Lamoto stały dyliżanse, więc cała trójka kupiła sobie natychmiast bilety. Kortejo i
Landola wsiedli do środka, a Grandeprise ulokował się na dachu, bo w środku dla niego było
zbyt mało powietrza. Można powiedzieć, że było to na rękę dwójce łotrów, gdyż bez żenady
zaczęli ze sobą rozmawiać:
 Wierzy pan w to opowiadanie i historię o ojcu Hilario z Santa Jaga?  spytał Landolę
Kortejo.
 Wierzę, mój brat w życiu nie skłamał.
 W takim razie u tego zakonnika znajdziemy mego brata.
 Prawdopodobnie  odparł Landola.
 Ale musimy się spieszyć. %7łeby w stolicy wszystko poszło dobrze i po naszej myśli.
 Chodzi tylko o ten cmentarz.
 Mam jeszcze coś innego do zrobienia.
 Co takiego?
 Przecież wiecie, że dobra Rodrigandów nie mają obecnie właściciela?
 Ten zapewne już się musiał zjawić. Myślicie, że Francuzi wypuszczą z rąk taką dojną
krowę?
 Przecież te dobra należą do hrabiego?
 Tak, toteż oni na pewno nie zabrali ich na swą własność, tylko pod zarząd.
 To niemożliwe.
 Przekonacie się.
 W każdym razie muszę się udać do zamku i na miejscu sprawdzić jak sprawy stoją.
 Narażacie się tylko na niepotrzebne ryzyko.
 O nie. Moje papiery są w porządku, mnie także nikt nie rozpozna.
 Róbcie jak chcecie, ja umywam ręce i na ten czas ukryję się w gospodzie.
Przybywszy do stolicy, Kortejo udał się do pałacu, podczas gdy Landola zamieszkał w
gospodzie.
 Gdzie mieszka administrator zaniku?  spytał pilnującego posesji.
 Parter, drugie drzwi na prawo.
Zapukał do wskazanych drzwi i wszedł do jakiegoś pokoju pełnego biurek, regałów i
ksiąg. Natychmiast zjawił się lokaj i niezbyt grzecznym tonem zapytał:
 Pan sobie życzy?
 Czy administrator jest w domu?
 Tak, ale zajęty.
 Proszę mnie zameldować, oto moja wizytówka. Został wprowadzony do jakiegoś
eleganckiego saloniku. Niedługo zjawił się gruby jegomość, Francuz i mierząc go od stóp do
głowy spytał obojętnie:
 Czym mogę służyć?
 Jestem adwokatem z Barcelony i plenipotentem hrabiego Alfonso de Rodrigandy.
 Tak? Ma pan na to jakieś dokumenty?
 Oczywiście, proszę.
Francuz spokojnie przeglądnął papiery i powiedział:
 Bardzo to pięknie i ładnie, ale za mało.
 Co? Dlaczego?
 Papiery nie są ważne, gdyż nie zostały potwierdzone przez odpowiednich ambasadorów.
 To nie jest konieczne.
44
 Przeciwnie, w czasie wojny konieczna jest akredytacja od ambasadora francuskiego w
Madrycie i hiszpańskiego w Paryżu. To chyba oczywiste.
 O niczym takim nie słyszałem, sprawdzę to.
 Bardzo proszę  odparł Francuz z szyderczym, uśmiechem.
 Poskarżę się mojemu ambasadorowi.
 Nie mam nic przeciwko temu.
 W razie konieczności udam się do samego cesarza.
 Powiem panu, że cesarz nie zajmuje się taki drobnostkami.
 Udam się do Bazaine.
 To pana zamkną.
 Do diabła!  zaklął Kortejo.
 Proszę stąd wyjść, kląć może pan za drzwiami, a nie tutaj. Do widzenia!
Ogłupiały Kortejo nawet nie zauważył, gdy lokaj grzecznie wyprowadził go za drzwi.
Gdy znalazł się na ulicy, zapytał o drogę do ambasady hiszpańskiej i natychmiast
skierował się we wskazanym kierunku. Niestety po długim oczekiwaniu dowiedział się tylko
tyle, że obecny administrator majątku Rodrigandów miał rację i papiery jego, z powody braku
potwierdzenia dwóch ambasadorów nic nie znaczą. Ze złością wrócił do Landoli.
Ten oczekiwał na niego z widoczną niecierpliwością, gdy tylko go zobaczył zawołał:
 Już myślałem, że pana zamknęli.
 Mało brakowało.
Po krótce opowiedział mu o tym co zaszło.
 Przeczuwałem to, a więc ta sprawa jest załatwiona. Pozostaje nam jeszcze...
 Wypełnić grobowiec.
 A potem?
 Już tylko do klasztoru.
 Jak zabierzemy się do tej cmentarnej sprawy?
 Zwyczajnie. Wyszukamy trupa, który umarł w tym samym czasie co hrabia. To łatwo
znalezć, po napisach na grobowcach. W nocy go wykopiemy i ubierzemy w podobne do
hrabiego szmaty...
 Ubranie może nas zdradzić.
 Dlaczego?
 Bo to ubranie musi być spróchniałe.
 Mówiłem już, że tego dokonają, chemikalia.
 To co, dzisiejszej nocy?
 Inaczej być nie może.
 A skąd wezmiemy odpowiednie narzędzia? Aopaty, drabinę sznury?
 To znajdziemy u stróża cmentarza. Zapewne gdzieś trzyma takie rzeczy.
 Musimy się najpierw przekonać, gdzie.
 Tak, ale jeszcze jedna, o wiele ważniejsza rzecz jest teraz do załatwienia.
 Co takiego?
 Musimy mieć kogoś, kto nas będzie pilnował i ostrzeże w razie niebezpieczeństwa.
 Tego już mamy.
 Kogo?
 Mego brata.
 Jesteś pewny, że się zgodzi?
 Musi.
 Ale nie możemy go wtajemniczać.
 Oczywiście, że nie. Proszę to zostawić mnie. Już ja go nakłonię.
 Gdzie on teraz jest?
 Zpi na podwórzu.
45
 Dlaczego nie w pokoju?
 On w pokoju? Pan widocznie nie zna tych ludzi prerii. Oni w zamkniętych
pomieszczeniach nie potrafią wytrzymać nawet godziny. Niech śpi, my tymczasem pójdziemy
obejrzeć teren działania. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • spraypainting.htw.pl