[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Najpierw martwy towar; pózniej żywy.
Jestem władcą w Hararze! Chcę ją widzieć! zawołał rozgniewany.
A ja jestem władcą moich rzeczy! Arafat nie dał się zbić z tropu. Tylko ten, kto
kupi dużo towaru, będzie mógł zobaczyć niewolnicę. Jeśli się do tego nie dostosujesz, odjadę.
A jeżeli cię zatrzymam?
Mnie, w jaki sposób? Może wezmiesz mnie do niewoli?!
Tak, właśnie to zrobię.
Tysiące Somalijczyków i Arabów przyjdą, by mnie uwolnić.
Znajdą tylko twego trupa. Otwórz lektykę!
Pózniej.
Dowiodę ci, że jestem tu władcą!
Zrobił kilka kroków w stronę lektyki. Emir zagroził mu drogę.
Wiem, że jesteś potężniejszy ode mnie powiedział spokojnie. Nie mogę cię
uderzyć, ale mam prawo rozporządzać moją własnością. Jeżeli otworzysz lektykę i spojrzysz
na niewolnicę, strzelę jej prosto w głowę.
Wyciągnął pistolet i położył palec na spuście. Sułtan zrozumiał, że to nie przelewki.
No, dobrze. mruknął Ale ostrzegam cię, żebyś nie wystawiał mojej ciekawości na
nową próbę, bo srodze tego pożałujesz. Pokaż rzeczy!
Towary oglądał nieuważnie, decydował się szybko i targował mało. Ożywił się dopiero na
widok dwururek z dużym zapasem amunicji. Cena była wysoka, ale mimo wszystko
zdecydował się. Nie musiał jednak wypłacać od razu całej kwoty, ponieważ emir miał w
zamian otrzymać towary. Wyrównanie różnicy odłożono na pózniej. Kupiec był bardzo
zadowolony. Osiągnął sumę o wiele wyższą, gdy tylko sułtan zaczął ponownie nalegać, aby
mu pokazano dziewczynę. Chciał jednak aby ceremonia odbyła się wewnątrz pałacu. Gdy
sułtan klasnął w dłonie natychmiast zjawiła się służba. Polecił zabrać zakupione towary, a
czterech pachołków zdjęło lektykę z wielbłąda i zaniosło ją do sali przyjęć. Gdy został sam z
emirem zawołał:
Teraz otwieraj!
Emir odsunął firanki, a sułtan ujrzał kobietę, ubraną w białe, zwiewne szaty; twarz miała
zasłoniętą podwójnym welonem. Rozkazał emirowi, by go zdjął. Tak białej, delikatnej i
pięknej twarzy nie widział nigdy w życiu! Zerwał się na równe nogi i zawołał rozkazującym
tonem:
Niech wyjdzie z lektyki!
Emir dał znak niewolnicy. Gdy go nie zrozumiała czy też zrozumieć nie chciała, ujął ją za
rękę i wyprowadził. Stała teraz przed nimi wysoka i smukła, drżąca ze strachu, a jednak
wyniosła jak księżniczka. Przezroczysta suknia dawała poznać całą jej postać. Przez delikatne
oczka przeświecało olśniewająco białe ciało.
Sułtan poczuł, że dłużej nie może nad sobą panować. Wypłacił emirowi za niewolnicę pięć
tysięcy talarów. Gdy ten oddalił się, złożywszy głęboki ukłon, sułtan ujął dziewczynę za rękę
i przeprowadził ją przez kilka komnat, jeżeli tak można nazwać izby jego siedziby. Kiedy
doszli do zaryglowanych drzwi otworzył je i znalezli się w obszernym pokoju, który zamiast
okna miał niewielki, wąski otwór, przepuszczający bardzo mało światła. Na wszystkich
ścianach wisiała kosztowna broń i bogata odzież; trzy obstawione były skrzyniami i pakami.
Z sufitu zwisała wielka lampa oliwna. Był to skarbiec sułtana. Pod czwartą ścianą stała obita
perskim dywanem otomana, jakby przeznaczona dla piękności tak szczególnej jak biała
niewolnica. Gestem ręki polecił jej, by usiadła. Usłuchała. Zaczął mówić do niej w różnych
znanych sobie językach. Nie rozumiała jednak ani słowa. Tylko patrzyła na sułtana i od czasu
do czasu kiwała głową.
Co robić? Co robić? denerwował się sułtan. Wreszcie wpadł na pomysł. Jest przecież
chrześcijanką. Chrześcijaninem jest również niewolnik, którego wczoraj kazał wtrącić do
lochu. Twierdzi, że był księciem. Z pewnością więc mówi wszystkimi językami niewiernych.
Zrobię go moim tłumaczem.
Podszedł do skrzyń i zaczął je otwierać. Chciał olśnić dziewczynę swym bogactwem.
Ujrzała stosy złota i srebra, monet i drogich kamieni. Wystarczył rzut oka, aby przekonać się,
że nagromadzono tu skarby milionowej wartości. Kiedy ona przyglądała się im w milczeniu,
sułtan sycił się jej urodą.
Po pewnym czasie wyszedł i osobiście przyniósł dziewczynie posiłek. Postanowił ukryć ją
w skarbcu, aby uniknąć swarów i scen zazdrości ze strony swych nałożnic. Kiedy zjadła,
zamknął skrzynie i oddalił się. Chciał jak najszybciej sprowadzić tu chrześcijańskiego
niewolnika.
Don Fernando rozmyślał w lochu o planowanej na wieczór ucieczce. Był już u kresu
wytrzymałości. Wskutek ciasnoty nie mógł położyć się, a nawet usiąść w miarę wygodnie. W
dodatku wstrętem napawały go ścierwa szczurów zalegające ziemię. Byle do wieczora!
pocieszał się. Jak strasznie muszą się czuć jeńcy, skazani na przebywanie w takich norach do
śmierci, bez promyka nadziei, wiary, pociechy!
Było chyba południe, gdy usłyszał, że ktoś odsuwa kamień zamykający wejście do celi.
Czy ty jesteś tym starym niewolnikiem chrześcijańskim? zapytał jakiś głos.
Tak odparł.
Sułtan chce z tobą mówić. Czy szczury nie uszkodziły cię na tyle, że możesz chodzić?
Spróbuję.
Spuszczę ci drabinę.
Był to właściwie pień drzewa, po którym hrabia wydostał się na górę.
Znalazł się w wielkiej kamiennej celi, w której siedziało około dwudziestu skutych
łańcuchami więzniów. Mocne drzwi zamykano od zewnątrz na rygiel. Stąd nie mogło być
nawet mowy o ucieczce. Dziękował Bogu, że pozwolił mu spotkać Bernarda. Tylko z jego
lochu można się było wydostać na wolność.
W świetle dnia zobaczył, jak strasznie pogryzły go szczury. Ciało miał pokryte ranami,
koszulę całą w strzępach. Zaprowadzono go do sali przyjęć. Sułtan zadziwił go pytaniem:
Czy wiesz, iloma językami mówią niewierni?
Języków tych jest bardzo wiele.
Czy znasz je?
Najgłówniejsze. Wykształcony chrześcijanin posługuje się kilkoma, nie tylko
ojczystym.
Słuchaj więc, co ci powiem. Kupiłem białą niewolnicę. Mówi językiem nikomu tutaj
nie znanym. Zaprowadzę cię do niej. Jeśli uda ci się z nią porozmawiać, zostaniesz
tłumaczem. Spadnie na ciebie moja łaska i nie zgnijesz. Będziesz ją uczył mojego języka, aby
mogła ze mną rozmawiać. Nie wolno ci jednak widzieć jej twarzy i zle mówić o mnie.
Będę posłuszny rzekł hrabia, składając ukłon.
Tysiące myśli przemknęło mu przez głowę. Niewolnica i do tego chrześcijanka? Azjatka
czy Europejka? Jakim językiem mówi? Będzie się musiał rozstać z Bernardem. Może lepiej
udawać, że nie rozumie języka niewolnicy? A może pomogą sobie wzajemnie?
[ Pobierz całość w formacie PDF ]