[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Zauważył ze zdumieniem, że zdążyła przez ten czas znalezć w torebce klucze i
otworzyć szybko drzwi. Scootie był już najwyrazniej w środku.
Wchodząc za nią do domu Tommy, posłyszał brzęk furtki.
Zamknął drzwi, wymacał w ciemności zamek i przesunął zasuwkę.
- Nie zapalaj światła.
- To dom, nie forteca - stwierdziła Del.
- śśś - ostrzegł ją Tommy.
Słychać było jedynie deszcz uderzający o kwarcytowe płyty przed domem, płynący
przez rynny, chłoszczący liście palm.
- Posłuchaj, Tommy, nie możemy bronić tego domu jak fortecy - upierała się Del.
Mokry i znów zziębnięty, zmęczony biegiem przez podwórze, szukając otuchy w sile
swej strzelby i potężnej spluwie Del, Tommy uciszył ją. Przypomniał sobie noc strachu, dawno
temu, na Morzu Południowochińskim, kiedy uciekinierom na łodzi udało się przeżyć atak
tajskich piratów tylko dlatego, że stawili im czynny opór zamiast uciekać.
Po obu stronach drzwi wejściowych znajdowały się wysokie na sześć stóp i szerokie na
dwanaście cali boczne szyby. Przez te zalane deszczem wąskie otwory Tommy widział
niewielką część podwórza: połyskujące światło i ciemne ostrza - liście palmowe.
Strumień czasu znieruchomiał.
Nie słychać było tik.
Nie słychać było tak.
Zciskał broń tak mocno, że bolały go dłonie, a mięśnie przedramion zaczęły cierpnąć.
Przypomniał sobie zielone oczy gada wyzierające z podartego bawełnianego oblicza
lalki i poczuł strach przed ponownym spotkaniem z tym demonem, zwłaszcza że nie był to już
stworek liczący zaledwie dziesięć cali wzrostu.
Jakiś ruchomy cień, szybki, płynny i mniej regularny niż cienie liści palmowych czy
paproci, przesunął się po szybie obok drzwi wejściowych.
Grubas nie zapukał, nie zadzwonił, nie pozostawił karteczki, oddalając się potem cicho,
gdyż nie był to już dobry Samarytanin. Załomotał w drzwi, które zatrzęsły się gwałtownie,
grzmotnął ponownie z taką siłą, że zawiasy jęknęły, a mechanizm zamka zagrzechotał, jakby
coś w nim pękło, walnął po raz trzeci, ale drzwi wciąż nie ustępowały.
Tommy poczuł, jak bije mu serce, i ruszył biegiem przez ciemny przedpokój, po czym
przylgnął plecami do ściany naprzeciwko drzwi.
Choć boczne okna były za małe, by grubas mógł się przez nie przecisnąć, uderzył
pięścią w jedną z szyb. Na kamiennej posadzce zabrzęczało rozbite szkło.
Tommy nacisnął spust. Lufa strzelby plunęła ogniem, a ogłuszający huk strzału odbił
się echem od ścian przedpokoju.
Choć postrzelonego Samarytanina odrzuciło od bocznego okna, nie krzyknął z bólu.
Nie był już człowiekiem. Ból dla niego nie istniał.
Del, głosem głuchym i niesamowitym na tle pulsującego echa wystrzału, krzyknęła:
- Nie, Tommy, to miejsce jest pułapką. Uciekaj!
Grubas znów uderzył w drzwi z potworną siłą. Zamek zatrzeszczał, od strony
umęczonych zawiasów dobiegł zgrzyt rozdzieranego metalu, a drewno pękło z suchym
trzaskiem.
Tommy musiał z niechęcią przyznać, że to nie jest Morze Południowo-chińskie i że ich
nieludzki przeciwnik to nie tajski pirat, którego można pokonać.
Grubas znów uderzył w drzwi, które nie mogły już długo wytrzymać.
Tommy ruszył w ślad za Del przez ciemny salon. Widział ją tylko dlatego, że jej
sylwetka malowała się na tle szklanej ściany, która wychodziła na światła portu. Znała dom tak
dobrze, że nawet w mroku nie wpadała na meble.
Jedno ze skrzydeł szklanych drzwi było już odsunięte, kiedy do nich dotarli.
Najwidoczniej zrobił to Scootie, gdyż czekał już w patio.
Tommy zastanawiał się, jakim cudem pies, przy całym swoim sprycie, zdołał tego
dokonać. Po chwili usłyszał, jak na drugim końcu domu otwierają się z hukiem drzwi, i ten
okropny dzwięk zabił w nim jakąkolwiek ciekawość.
Tommy pomyślał, nie wiadomo dlaczego, że Del zamierza przedostać się na
przeciwległy brzeg kanału portowego. Ale w świetle latarni przystaniowej, którego blask
odbijał się od mokrych kamieni nabrzeża, Tommy mógł dojrzeć, że w doku nie ma żadnej łodzi.
Widać było jedynie czarną, zmarszczoną deszczem wodę.
- Tędy - powiedziała, ruszając nie w stronę przystani, ale w lewo.
Spodziewał się, że ponownie skręci w lewo, w alejkę między jej domem a sąsiednim, a
potem znów wybiegnie na ulicę, by dotrzeć do hondy i prysnąć, nim Samarytanin zdąży ich
dopaść. Ale kiedy nie wybrała i tej drogi, pojął, dlaczego to zrobiła. Przejście było wąskie,
ograniczone z obu stron ścianami domów, z furtką na samym końcu; gdyby już się tam znalezli,
możliwości manewru zostałyby niebezpiecznie ograniczone.
Domy przy porcie stały blisko siebie, na wąskich działkach, gdyż ziemia w tej okolicy
była niezwykle droga. Werandy i podwórza oddzielały od siebie nie wysokie mury czy gęste
drzewa, ale niskie krzewy, skrzynki z kwiatami albo płoty o wysokości zaledwie trzech stóp, by
multimilionerom nic nie zasłaniało widoku.
Scootie przeskoczył przez niski murek obrośnięty geranium. Del i Tommy weszli za
nim na patio sąsiedniego domu.
W blasku latarni oświetlającej pobliską przystań widać było drewnianą kanapę
[ Pobierz całość w formacie PDF ]