[ Pobierz całość w formacie PDF ]
czarnymi bokobrodami, wytrzeszczonymi oczyma, wąsem zawiesistym, w surducie na
wszystkie guziki zapiętym.
Alfred ze zwykłą sobie grzecznością przystąpił do niego, jakby pytał, co tu
robi.
- Jaśnie wielmożny graf pozwoli, mam dyspozycje jaśnie wielmożnego pana.
- Dla mnie? - spytał Alfred śmiejąc się.
- A! uchowaj Boże, jaśnie panie. Do Ostapa Bondarczuka - rzekł z przyciskiem,
głos podnosząc.
Alfred sczerwieniał.
- Nim waćpan co masz mówić, powiesz - rzekł szybko - pozwól sobie oznajmić, że
50
pan Eustachy jest moim przyjacielem i że choć go macie w skazkach[94], można by
go grzeczniej nazwać.
- Z przeproszeniem jaśnie panie - odparł rządca żywo - nie zwykłem do chłopów
mówić inaczej.
Ostap, widząc, na co się zanosi, gdyż Alfred jeszcze za jedno słowo byłby
wyrzucił za drzwi gbura, postąpił naprzód i rzekł spokojnie:
- Co mi pan rozkaże?
Rządca dumnie zmierzywszy go wzrokiem, rzekł:
- Jasny graf chce, abyś wyjechał jutro rano do wsi Białej Góry i zajął się,
szpitalem; %7łyd arendarz ma polecenie go zawiezć, kwatera wyznaczona w bliskiej
chacie, gdzie i charczować[95] będą. Dozór lazaretu pod jego odpowiedzialnością,
gdyż dotąd był Moszko cyrulik, ale ten pójdzie precz. Furmanka przyjedzie jak
świt. Bez zawołania i pozwolenia jaśnie wielmożny graf nie pozwala mu się
oddalać ani krokiem.
- Dobrze, zrobię, jak mi każą. To cała dyspozycja?
- Jaśnie wielmożny graf kazał dodać, że ze swej łaski daje mu rocznej pensji sto
złotych i odzienie.
Ostap nic nie odpowiedział; aby pojąć jak to mu bolesnym być musiało, dodajmy,
że słudzy Alfreda byli przytomni.
- Proszę jednak pomimo dyspozycji - przerwał Alfred - wstrzymać się z wyprawą,
bo ja o tym jeszcze z grafem mówić będę.
- Ja spełnić muszę - odrzekł wychodząc rządca - czekać mi na to nie kazano.
Alfred, w którym krew wrzeć poczynała, zerwał się i poleciał do pałacu.
W pokoju hrabiego paliła się jeszcze lampa i słudzy powiedzieli, że nie śpi; jak
piorun wpadł tam jego brataniec.
Hrabia chodził z rękami w tył założonymi zamyślony.
- A! ty tu! o tej porze?
Zdawał się zmieszany.
- Przyszedłem! - zawołał hamując się Alfred - bo do jutra czekać nie mogłem z
prośbą, którą mam da stryja.
- Cóż to jest? coś tak pilnego?
- W istocie, spać bym nie mógł z myślą, że jutro mi przyjaciela odbiorą. -
Kazałeś wyjeżdżać Ostapowi.
- Kazałem.
- Do Białej Góry, do szpitala?
- Najstosowniejsze miejsce, zdaje mi się.
- Kochany stryju - rzekł Alfred - o jedną cię łaskę proszę; nigdy może w życiu
51
nie zażądam drugiej.
Jasna myśl jakaś przebiegła po głowie stryja; uśmiechnął się.
- Czegóż chcesz, powiedz mi, abym go uwolnił?
- Właśnie, ale nie żebyś go uwolnił. Wracam za niego koszta, jakie poniosłeś.
- Panie Alfredzie!
- Kochany stryju, to sprawiedliwe!
- Kochany bratańcze, a gdybym przyjąć nie chciał?
- Daję ci w zamian moich ludzi.
- A! zapewne! Ciekawym, kto tak utalentowanego zastąpić potrafi człowieka? -
rzekł stryj szydersko.
- Pieniądz - krótko odparł Alfred.
- To potrzebuje namyślenia i czasu - marszcząc się rzekł hrabia - a może całkiem
go nie ustąpię.
- Stryju! nie wiesz, jak mnie srodze męczysz.
- Ciebie?
- To mój przyjaciel.
- Pozwól się przestrzec, że szczególniejsze dobierasz sobie przyjazni.
- Patrzę na serce.
- Ale zdaje mi się, nie dość jest na nie patrzeć, winieneś coś imieniowi, które
oba nosimy, jako opiekun...
- Stryju kochany, jestem pełnoletni.
- Dziękuję za przypomnienie; jesteś zupełnie wolny. Rób więc, jak ci się podoba
i pozwól mi powiedzieć sobie, żem pełnoletni także od dawna.
- Nie dasz się więc uprosić?
- Zostawiam do namyślenia.
- Ale takie postępowanie z takim człowiekiem...
- Jestem sędzią moich postępków - sucho odparł hrabia.
Zamilkli.
Alfred wziął za kapelusz.
- %7łyczę dobrej nocy i żegnam - rzekł.
- Jak to, żegnam?
- Wyjeżdżam jutro rano.
- Cóż to jest?
- Po prostu wyjazd, kochany stryju.
Hrabia udał, że się trochę pogniewał, ale nic nie rzekł, wyciągnął rękę i
ukłonił się.
Alfred wyszedł.
Stryj spojrzał na drzwi i pocierając ręce rzekł do siebie:
- Wybornie; dwóch razem się pozbędę. Misia zostanie księżną. I ukłonił się ku
drzwiom szydersko i zatarł ręce śmiejąc się jakimś śmiechem suchym i
nielitościwym.
52
VI
Alfred wychodził gniewny, pomieszany, niespokojny z pokoju stryja i wracał
szybko do swego mieszkania, gdy w korytarzu spotkał idącą naprzeciw siebie
Misię.
Z twarzy poznać było można silne wzruszenie i oburzenie jej.
- Słyszałam wszystko - ozwała się do Alfreda prędko.
- Słyszałaś?
- Wróć ze mną.
- Dokad?
- Pójdziemy do niego raz jeszcze; spodziewam się go przekonać.
- Bardzo ci dziękuję w imieniu moim i jego - odparł Alfred - ale to mi się zdaje
na próżno. Gdyby o życie chodziło, nie zwykłem prosić dwa razy.
- Nadtoś dumny, kochany kuzynku, gdyby o własne życie chodziło, nie mówię, ale
gdy chodzi o kogoś innego, o cudzą sprawę? Pozwoliłbyś się znęcać nad nim, nie
chcąc spróbować nawet?
- Słyszałaś, próbowałem - rzekł Alfred.
- Pozwól mi przyjść w pomoc: zdaje mi się, że użytecznym będę sprzymierzeńcem.
- Próbuj, Misiu, ale uwolnij mnie od kroku.
- Będę śmielszą, jeżeli pójdziesz ze mną, proszę cię, chodz.
Alfred zastanowił się chwilkę, pomyślał i zawrócił.
- Służę ci.
- Dziękuję, chodzmy.
Z powagą spokojną otworzyła Misia drzwi pokoju ojca, który jeszcze chodził żywo
mówiąc sam do siebie. Widząc ją wchodzącą z Alfredem, zastanowił się, ruszył
ramionami, namarszczył.
- Spotkałam Alfreda, który mnie żegnał; chce jechać jutro rano, papo. Co to ma
znaczyć? - spytała Misia.
- Nie wiem - odrzekł hrabia pomieszany - nie rozumiem zupełnie.
- Papo drogi, to nie jest naturalne, wytłumacz mi, proszę. Rachowałam wiele na
przybycie t y c h p a n ó w; a oni uciekają ledwie się pokazawszy. Proszę cię,
wytłumacz mi to.
- Nie mogę przytrzymać Alfreda; powiedział mi, że jest pełnoletni.
- Ale o cóż tu poszło? - przerwała Misia niecierpliwie - widzę, że czegoś nie
wiem. Jakieś nieporozumienie?
- A! - dorzucił hrabia tupiąc nogą - nie udawaj, wiesz dobrze. Chodzi tu o
chłopa, którego chcecie wszyscy na panicza wystrychnąć, żeby nam kiedyś jak
Gonta[96] Potockim się wywdzięczył - dodał złośliwie się śmiejąc. - Ale z tego
nic nie będzie.
- Prosiłem i najmocniej proszę stryja, aby mi chłopa tego, jak go nazywa,
którego ja moim przyjacielem głoszę, odstąpił. Płacę za niego.
- Nie szafuj tak - rzeki hrabia - nie masz czym.
53
- Zdaje mi się, że na to wystarczy?
- Na to? zapewne, ale jeśli donkiszotować[97] zechcesz, niedługo to potrwa.
- Przygotowany jestem na to.
- Bardzo szczęśliwie! Winszuję.
- Papo kochany - spytała Misia - co myślisz z Ostapem? Mama poleciła go mi
umierając. Jestem jego protektorką. Mnie to więc najbardziej obchodzi. Chcę
wiedzieć, co z nim robisz?
- Ja ci powiem - rzekł Alfred. - Rządca przysłany dyspozycję mu przyniósł; aby
jutro rano odjeżdżał na żydowskiej furmance do Białej Góry, gdzie ma Moszka
cyrulika zastąpić z pensją sto złotych i mieszkanie w chacie chłopskiej.
- Skąd wyszedł, wraca. - dodał hrabia.
- Ciekawa bym - zawołała Misia - czy on winien, że wyszedł ze swego stanu? Myśmy
temu winni, mamy więc obowiązek.
- Wrócić go we właściwą sferę - rzekł ojciec. - Proszę cię, droga Misiu, nie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]