[ Pobierz całość w formacie PDF ]
sportowy samochód, wynajmują z kolegami dom, w którym prawie nie bywają.
Praca i sen, sen i praca. Po pewnym czasie trudno już nawet te dwie fazy
rozdzielić w snach też się programuje. Dolina Krzemowa przestaje być poję-
ciem geograficznym, zamienia się w stan umysłu. Nawet jeśli początkowo miało
się dystans, to kompetencyjna podkultura sukcesu wsysa każdego wcześniej czy
pózniej. Praca zlewa się z życiem osobistym, a potem je całkowicie zastępuje.
Ciśnienie wzrasta. Biegnąc na czele stawki, pilnuje się już tylko, żeby inni nas
nie prześcignęli. Trzeba mieć oczy i uszy otwarte na wszelkie nowinki i szalone
pomysły. Teraz wszyscy patrzą na nas i oczekują, że poprowadzimy ich we wła-
ściwym kierunku. Nie wypada pofolgować sobie i choćby na chwilę skryć się za
plecami kolegów, którzy prowadzą peleton.
Fascynacja tworzenia nowych rozwiązań gdzieś się ulatnia, po marszu śmier-
ci , kończącym poprzedni projekt, pojawia się nowy temat i wkrótce zaczyna to
przypominać rozładowywanie kolejnej ciężarówki z węglem, który trzeba tasz-
czyć mozolnie kubełkami do piwnicy.
Na spotkania towarzyskie trzeba się umawiać dwa tygodnie wcześniej, a po-
tem tłuc przez parę godzin w samochodzie. Nikomu się już nie chce podtrzy-
mywać znajomości. Wszyscy są zmęczeni, nikt nie ma czasu. Reklamy klubów
samotnych serc zajmują kilka stron w gazecie, ale na ich imprezy uczęszczają
tylko najbardziej zdesperowani.
Z równania życie = praca wynika często monotonia i samotność. Począt-
kowo można podładować sobie baterie, grając w Role Playing Games. Parę ko-
lejnych obrotów tej samonakręcającej się spirali przetrzymujemy, łykając Prozac.
Ale już wtedy zdajemy sobie sprawę, że wkrótce trzeba będzie odejść. Z tym zaś
wiąże się dodatkowe rozczarowanie: okazuje się, że nie jesteśmy niezastąpieni
firma błyskawicznie znajduje kogoś na nasze miejsce.
172
* * *
Dolinę Krzemową hołubiono od lat jako przykład kapitalizmu z ludzką twa-
rzą . Była obiektem adoracji mediów, odwiedzali ją królowa angielska i kolej-
no urzędujący prezydenci. Kiedy w roku 1960 przyjechał z wizytą do Kalifornii
Charles de Gaulle, prosił, aby w programie pobytu uwzględniono dwie dodatko-
we pozycje: Disneyland i Stanford Industrial Park, wówczas zalążek Silicon Val-
ley. Wszyscy byliśmy dumni, że przykład Doliny nareszcie udowodnił, iż robie-
nie pieniędzy nie musi kolidować z troską o pracowników, ochroną środowiska,
uczciwością w interesach i społeczną przydatnością.
Pojawiły się mniej lub bardziej udane imitacje: Silicon Alley w Nowym Jor-
ku, Krzemowy Korytarz w Malezji zatrudniający 100 tysięcy osób, Krzemowa
Pustynia w Utah, szkocki Silicon Glen, Krzemowe Wzgórza w Teksasie, Silicon
Highway (autostrada numer 128) wokół Bostonu, Krzemowy Las obok Seattle,
nawet jakiś odpowiednik w pobliżu Moskwy.
Zły pieniądz, jak wiadomo, wypiera dobry i na ludzkiej twarzy prawdziwej
Doliny pojawiają się zmarszczki. Silikonowy bal wciąż trwa, ale jego uczestnicy
robią już wrażenie zmęczonych. Tej bezbłędnie skonstruowanej maszynie zaczyna
jakby brakować ducha.
Rynek komputerowy powoli się nasyca, ceny sprzętu spadają, Azja pogrą-
żyła się w kryzysie gospodarczym, konkurencja zatem robi się coraz ostrzej-
sza. Przedsiębiorstwa, dla których dawniej wyrzucenie pracownika stanowiło pla-
mę na honorze, przeprowadzają drastyczne redukcje: Applied Materials zwolniło
2000 osób, SGI 1000, Intel 3000, a Seagate aż 10 000.
Ulubiona metafora, powtarzana w szkołach biznesu, porównuje rozwój korpo-
racji do cyklu życia człowieka. Firmy rodzą się jako nieporadne przedsięwzięcia
w prywatnych mieszkaniach i garażach (tyle że ich śmiertelność jest dużo wyż-
sza niż w przypadku niemowląt). Potem następuje młodzieńczy okres gwałtowne-
go wzrostu i ambitnych planów. Wiek dojrzały przynosi korporacjom stabilizację
i kontrolę rynku. Na starość przychodzą skostnienie administracyjne, zanik dyna-
mizmu, niedomagania funkcjonalne. Kończy się to zejściem ze sceny.
Ustabilizowane przedsiębiorstwa z Silicon Valley wyraznie wkraczają w tę
trzecią fazę egzystencji. Zwiadczą o tym nerwowe procesy o prawa autorskie,
sprawy sądowe wytaczane przez zawiedzionych akcjonariuszy, rozpaczliwe próby
budowania wpływowego lobby w Waszyngtonie (tworzą je ci sami ludzie, którzy
niegdyś deklarowali wstręt do wielkiej polityki).
W początkach rozwoju Doliny Krzemowej odmienność była powodem do du-
my; teraz różnic jest coraz mniej. Analogia do człowieka i tu się sprawdza. Nasto-
latek, odnosząc się z pogardą do poprzedniego pokolenia, nie bierze pod uwagę
173
przesunięcia w czasie, bo nie miał szansy znać ojca i matki, gdy chodzili oni do
szkoły. Dopiero pózniej, kiedy osiąga wiek rodziców, okazuje się, jak bardzo jest
do nich podobny.
Czy zatem pragmatyka życia zepchnie oświecone korporacje z Doliny Krze-
mowej w koleiny wyżłobione przez zapatrzonych w demona zysku poprzedni-
ków? Na szczęście, podobnie jak w naturze, w Silicon Valley powstają ciągle
nowe, pełne szlachetnych ideałów firmy z obliczem niewiniątek.
* * *
Zaraz, zaraz, czyżby istotnie Silicon Graphics redukowała personel? Co się
stało? Dzwonię do znajomych, ale są tak przygnębieni, że nie chcą rozmawiać.
Przeczytaj sobie ostatni "Business Week"; miałeś nosa, zostawiając firmę. Skąd
wiedziałeś, na co się zanosi.
Nic nie wiedziałem. Ostatnio miałem w rękach Business Week w 1994 roku,
gdy poświęcił nam artykuł wstępny. Na okładce umieszczono silikonowe anima-
cje i zdjęcie prezesa. Syn farmera ze Zrodkowego Zachodu, nieco sztywny in-
żynier elektryk Ed McCracken, przepracował 16 lat w firmie Hewlett-Packard,
zanim w 1984 roku objął stanowisko Chief Executive Officer w SGI. Będąc ostat-
nio przewodniczącym National Information Infrastructure Advisory Council, do-
radzał rządowi, jak rozwijać narodową sieć informatyczną i skąd czerpać na to
fundusze. Teraz kieruje najatrakcyjniejszym przedsiębiorstwem komputerowym
w Silicon Valley, znanym z fascynujących efektów wizualnych. ? . . . SGI prze-
kształca trójwymiarowe obrazy w czysty zysk. Tworzy tak realistyczne dinozau-
[ Pobierz całość w formacie PDF ]