[ Pobierz całość w formacie PDF ]

mą.  Widzę je bez niczego! Och, przyjaciele drodzy, ileż to czasu minęło od
ostatniego razu! Tak się cieszę  powtarzała radośnie.
Powoli okropne postaci, które jednak Erling bez trudu byłby w stanie sobie
wyobrazić, wyłaniały się z nicości. Czuł, że mdłości dławią go w gardle, ale opa-
nował się. Chciał pokazać, że naprawdę nie jest żadną Catherine.
Witał uprzejmie straszne istoty, które mu Móri po kolei przedstawiał. Zresztą
nie wszystkie były takie okropne. Prawdziwym ukojeniem dla oczu było powita-
nie z dwiema bardzo urodziwymi kobietami, poza tym w towarzystwie znajdował
się też nie budzący grozy mężczyzna, ojciec Móriego. Duch opiekuńczy Tiril rów-
nież nie wyglądał zle, a ku swemu wielkiemu zdumieniu Erling poznał również
swoją opiekunkę, niepospolicie piękną kobietę o szlachetnych staroegipskich ry-
sach. Uśmiechała się do niego uspokajająco.
Tak bardzo potrzebowałem tego uśmiechu, pomyślał lekko zdesperowany. Ja-
kich to ja właściwie mam przyjaciół? Czarnoksiężnik Móri i jego nieodrodna żo-
na, Tiril! Ale to najlepsi z przyjaciół, ciągnął w myślach. Powinienem więc przyj-
mować spokojnie, co mi los w ich towarzystwie zsyła.
 Dzięki, żeście się w końcu zdecydowali nas wezwać  powiedział ten,
którego nazywano Duchem Zgasłych Nadziei.  Latami siedzieliśmy bezczynnie
i ssaliśmy palce!
 Potwornie to było nudne  przyznał Nauczyciel.
 Nigdy nie powinniśmy byli roztaczać tego ochronnego kręgu wokół waszej
siedziby! Nidhogg dosłownie chodził po ścianach, zjadał jeden dom po drugim.
My zaś graliśmy w karty i nudziliśmy się okropnie.
Po czym zaczęły się rozmowy.
 Nie możemy was ochronić przed tą siłą  oświadczył Nauczyciel.  Nie
tutaj, na jej własnym terytorium. To dla nas coś zupełnie nie znanego. Nie możemy
pokonać siły, której istota pozostaje dla nas tajemnicą.
 Ale my musimy się tam dostać!
 Ty nie i twój przystojny przyjaciel też nie  rzekł Hraundrangi-Móri. 
Tylko Tiril może to zrobić. Sama.
 Przecież nie możemy jej po prostu tak zostawić!
138
 Nic jej się nie stanie. Ale jeśli sobie tego życzycie, to my z nią pójdziemy.
Jak daleko się da.
 Dziękuję wam! Co ty na to, Tiril?
 Jeżeli one pójdą ze mną, to tak. Ale bez nich nie. Nigdy z życiu!
Móri ciężko westchnął.
 No to próbuj, w imię Boga! Ale przy najmniejszej komplikacji masz pędem
wracać do nas.
 Nie musisz mi o tym dwa razy przypominać. Wrócę tu, zanim dotrę do
połowy drogi.
Móri zwrócił się do swych niezwykłych towarzyszy.
 Przyjaciele, składam życie mojej ukochanej w wasze ręce!
 I w wasze łapy  uśmiechnęła się Tiril z wisielczym humorem.
 I w łapy  powtórzył Móri.
 Ale. . .  uprzedził Nauczyciel.  Gdy tylko Tiril zbada najlepiej jak moż-
na ruiny, niech natychmiast stamtąd ucieka! Zresztą musicie uciekać wszyscy tro-
je. Zagraża wam jakieś niebezpieczeństwo, nie wiemy, co to ani skąd płynie, ale
jest rzeczywiste!
Pozostałe duchy potwierdzały jego ostrzeżenia.
 Nidhogg  szepnęła Tiril.  Ty zawsze byłeś mi bardzo bliski. I ty, Zwie-
rzę. Czy mogę trzymać was za ręce?
 Boże w niebiesiech  jęknął Erling, ale Nidhogg zdążył już wyciągnąć
swoją niebywale długą, przezroczystą, białą rękę płynnym, tak charakterystycz-
nym dla niego ruchem i Tiril ujęła ją ufnie niczym dziecko.
 Zimna  uśmiechnęła się przekornie.  Ale dziękuję ci. Dobrze jest trzy-
mać kogoś za rękę, kiedy kolana się pod człowiekiem uginają.
Rozejrzała się jeszcze za swoim duchem opiekuńczym. Chciała go mieć przy
sobie i uśmiechnęła się do niego z wdzięcznością.
 Nic dziwnego, że one ją ubóstwiają  mruknął Móri do Erlinga, kiedy
znalezli się sami na skraju lasu, a cała grupa odeszła.  Cenią ją wyżej niż mnie,
bo ja często odnoszę się do nich z dystansem.
Erling mógł tylko skinąć głową. Był do głębi wstrząśnięty tym, co się wokół
niego wydarzyło.
Widzieli, jak Tiril odwraca się z odrobinę bezradnym uśmiechem, żeby im
pomachać. Pomachali jej również. Znowu powróciła z całą siłą pełna napięcia at-
mosfera, jakiej doświadczyli na polance. Móri zrobił kilka kroków naprzód, jakby
jeszcze w ostatniej chwili chciał dodać Tiril odwagi, ale natychmiast został ode-
pchnięty przez niewidzialną siłę.
Tak jest. Tiril musi być pierwszą z rodu Graben, która się tu pojawiła 
stwierdził, kiedy Erling pomagał mu wstać z ziemi.  Nic więc dziwnego, że
jest tak chętnie witana. Erlingu. . . czy to z mojej strony tchórzostwo, że się o nią
tak śmiertelnie boję?
139
 Oczywiście, że nie. Znacznie większym tchórzostwem byłoby nie przej-
mować się jej losem w tej sytuacji. Ja sam jestem przerażony. Móri, w co myśmy
się wdali?
 Duchy powiedziały, że Tiril jest bezpieczna. A ja im ufam. Niekiedy sto-
sują wprawdzie dosyć drastyczne metody, ale całym sercem są po naszej stronie.
Spójrz, Tiril doszła do celu! Stoi i przygląda się kamieniom. Nauczyciel pokazuje
jakąś kępkę trawy. . . Och, dlaczego nie możemy z nimi być? Erlingu, ssie mnie
w żołądku!
 Mnie również  szepnął przyjaciel.  Jestem jak sparaliżowany i czuję
ból w całym ciele z obawy o los naszej małej, drogiej Tiril.
Nigdy jeszcze nie czuli się tacy bezradni i tacy. . . niepotrzebni.
To bardzo bolesne doświadczenie.
Rozdział 19
Dwaj ludzie kardynała von Grabena dobrali sobie do towarzystwa jeszcze
dwóch pozbawionych sumienia typów i pospiesznie opuścili Sankt Gallen, by
udać się w pościg za Tiril, Mórim i Erlingiem.
Trójka podróżnych rzucała się w oczy, więc ścigający mieli stosunkowo łatwe
zadanie, przynajmniej z początku. Kobieta wysokiego rodu, podróżująca konno
z dwoma mężczyznami, to niezbyt częsty widok. Zresztą jeden z mężczyzn też do
pospolitych nie należał, taki ciemny, z przenikliwym spojrzeniem czarnych oczu.
O drugim z mężczyzn pytani ludzie mówili, że bardzo przystojny, o pięknych
rysach i władczy w obejściu. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • spraypainting.htw.pl