[ Pobierz całość w formacie PDF ]

- Nigdzie nie chodzę, tylko tutaj. To dobre miejsce na przemyślenia. Sądzisz, że
przebolejesz zdradę? - spytała po chwili przerwy.
- Chyba tak - mruknął bez większego przekonania. Na razie zranione serce za bar-
dzo bolało, żeby mógł w to uwierzyć. Wstał i wrzucił pustą puszkę do paczki. - Gdyby
zdradziła mnie z kim innym, a ona lub Danny sami wyznaliby prawdę, może nie cier-
piałbym tak bardzo. Do końca miałem nadzieję, że zaprzeczą... Wybacz, że zawracam ci
głowę moimi zmartwieniami.
Rachel również wstała. Podeszła, otoczyła go ramionami i oparła głowę o jego
pierś.
- Bardzo mi przykro. Chciałabym ci jakoś pomóc - wyszeptała ze łzami w oczach.
Płakała nad nim! Rozchyliła leciutko usta, dotykała jego torsu jędrnymi piersiami.
Dopiero teraz zauważył, że jasna, kusa szatka to nocna koszula.
Położył jej ręce na ramionach, gotów ją odsunąć. Otworzył usta, żeby ją upomnieć,
lecz zanim zdążył wypowiedzieć słowo, pocałowała go gorącymi wargami. Umysł prote-
stował, lecz ciało nie słuchało głosu rozsądku. Po chwili kompletnie stracił głowę.
Bryn zacisnął powieki, żeby przepędzić wspomnienie. I bez niego spadło na jego
głowę dość kłopotów. W końcu Rachel twierdziła, że zapomniała o epizodzie sprzed lat.
Wziął zimny prysznic na uspokojenie. Poskutkował, ale też otrzeźwił go na tyle, że po-
wróciły wszystkie zmartwienia minionego dnia.
Oczekiwał wizytacji rządowej komisji do spraw bezpieczeństwa i higieny pracy.
Gdyby wykryła jakiekolwiek niedopatrzenia ze strony zakładu, czekał go proces sądowy
i wysoka grzywna. Od fabryki dzieliły go trzy godziny jazdy, a żaden samolot nie odla-
tywał po południu w tamtym kierunku.
Najbardziej przerażała go perspektywa spotkania z rodziną rannego robotnika.
Kierownik tartaku czekał w szpitalu wraz z jego rodzicami na ostateczną diagnozę. Le-
karze nie pozwolili mu go zobaczyć. Z kwestionariusza osobowego wynikało, że ma żo-
nę i dwoje dzieci. Spółka zadba o ich byt materialny, lecz gdyby zmarł lub został kaleką
na całe życie, nikt nie wynagrodzi im straty.
Podczas pożegnalnej kolacji cały czas myślał, czy można było uniknąć wypadku.
Przeszkadzała mu wesoła paplanina Kinzi, choć zdawał sobie sprawę, że niesprawiedli-
wie ją ocenia.
Kiedy odwiózł ją do domu, odetchnął z ulgą, że go nie zaprosiła. Zajrzała mu tylko
w oczy, nadstawiła policzek do pocałowania, wymamrotała: „Do widzenia, Bryn", po
czym zamknęła za sobą drzwi. Podejrzenie, że całą noc przepłakała w poduszkę, nie po-
prawiło mu nastroju.
Położył się na łóżku i zamknął oczy. Usiłował odgadnąć, czy zostałaby, gdyby ją
poprosił. Czy wybrałaby osobiste szczęście czy zawodowe ambicje?
Jego matka nie ukrywała, że marzy o wnukach. Zależało jej na przedłużeniu cią-
głości rodu i nazwiska. Bryn jeszcze jej nie powiedział, że Kinzi nie spełni jej marzeń.
Dopiero wspomnienie Rachel przywołało uśmiech. Kiedy porównał ją do kociaka,
prychnęła jak prawdziwa kotka. Odeszła z dumnie podniesioną głową, jak tamta prze-
korna dziewczynka, którą pamiętał sprzed lat. Zawsze pokazywała pazurki, lecz nigdy
nie żywiła długo urazy. Umiała wybaczać. Po każdym strapieniu szybko odzyskiwała
radość życia, wiecznie roześmiana, otwarta i ufna, jakby wierzyła, że każdy nowy dzień
przyniesie coś dobrego. Ponieważ ludzie na ogół radykalnie się nie zmieniają, przypusz-
czał, że pozostała taką, jaką znał i... na swój sposób kochał - dobrą, wyrozumiałą Rachel
z sąsiedztwa.
Pogrążony w miłych wspomnieniach, zasnął z uśmiechem na ustach.
Gdy Rachel rano zeszła ze schodów, aromat świeżo parzonej kawy ściągnął ją do
kuchni. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • spraypainting.htw.pl