[ Pobierz całość w formacie PDF ]
było w sto czterdziestym dniu rejsu, niedługo mieliśmy wracać, tylko poszedł regularnie
ubrany, widziałem wieczorem poprzedniego dnia jak sobie czyścił buty...
Wiesz co? zastanawiam się głośno, patrząc na Grzegorza. Czy jemu kto, aby nie po-
mógł?
W czym niby?
Rozumiesz chyba w czym.
Co ci przychodzi do głowy? Sensacji szukasz w zwykłej sprawie, człowieku...
60
Już teraz po dwustu kilkudziesięciu dniach rejsu ciężar leżący na statku złączył się z nim w
jedną bryłę i zupełnie nie było można rozróżnić, czy to dobrze, czy zle, że dookoła tylko wo-
da, te same gęby przy robocie i w mesie, a wspomnienie kobiet jest tak dalekie, że przestaje
drażnić i nie tylko drażnić, ale także podniecać myśl, że kiedyś, nawet już niedługo, wróci się
do nich.
Nic gorszego nie mógł Bóg wymyślić, jak to, że człowiekowi potrzebna jest baba, po-
trzebna, chociażby tego nie chciał ciskał się Gacpa jeszcze czterdzieści dni temu. Teraz mil-
czy, łapie ryby. Milczy, jak stary Grzegorz albo jak Andrzej docent habilitowany. A ja? Ja
się ciągle buntuję, że tu jestem. Tam mnie ciągnie, niech czort wezmie takie życie. Co mi się
niepodoba? Czy mnie tu kto wsadził siłą? Kazał mi tyrać na tym wygnanym z normalnego
świata statku za frajer? Nic z tych rzeczy. Forsa? Może właśnie forsa. Przypomina mi się Bal-
zakowska historyjka o Jaszczurze . Jestem więc takim, który właśnie sprzedał swoje życie
za jaszczurową skórkę, z której można wyczarować powóz z czwórką koni, przyjaciela do
suto zastawionego stołu... Wszystko można wyczarować, ale za jaką cenę? Nie, jaszczurowa
skórka lepsza by była od rybackiego życia, chociażby kurczyła się szybciej niż dni spędzone
na ziemi między tym i następnym rejsem. Nic tu się nie wyfilozofuje. Nic człowiekowi tak na
świecie nie dopiecze jak baba, chyba jedynie brak baby dowodził kiedyś przy ruczy krając
rybie łby rybak Tracz, Kowalczyk i chyba jeszcze ze trzech potakiwało mu kiwając głowami.
Gacpa myśląc o kobietach myśli o swojej Hance, inne nie wchodzą w rachubę. Grzegorza
jakoś nie podnieca ten problem. Andrzej docent? zupełnie nie można się pokapować, jakie
znaczenie przypisuje pięknej Izie i nie tylko jej, ale całemu rodowi istot tutaj nieobecnych. A
ja? Ja siedzę w kabinie, zliczyłem na kręciołku rybę w ładowniach. Już niedługo popasamy na
łowisku, ładownie prawie mają ful, może tydzień, może dziesięć dni jeszcze w tę i z powro-
tem od Senegalu do Mauretanii i od Mauretanii do Senegalu, w tę i z powrotem... Już niedłu-
go, dwieście kilkadziesiąt dni wystarczy, nawet jak się to lubi. No właśnie, więc niedługo...
tylko kucharza Lebiody szkoda. Grzegorz ma rację, gdyby ktoś z nim pogadał, Lebioda żyłby
pewnie, musiałby udawać trzezwego i wywiązać się z kucharskiej okrętowej roboty, a tak
poszedł na trzezwo po papierosy. Tylko dlaczego goły? Kto widział, aby samobójca topielec
rozbierał się przed skokiem nawet z jednej skarpetki? Chociaż tu i tam w takich przypadkach
znajdowano ciuchy na brzegu. Głupia sprawa, z ubraniem czy bez ubrania... Niesie się po
ziemi uparta gadka, że my dostajemy kota dlatego, bo mamy przeczucie lub wiadomość, że
tam nasza kobieta wyjęła z szafki osobiste nasze laczki i wlazł w nie bosymi stopami jakiś
lepszy niż my, bo taki, który jest na ziemi, kiedy my jesteśmy na morzu. Uparta jest taka gad-
ka. Głowę dam sobie uciąć, że Lebiodzie nie o babę poszło. Może nie miał czego wspominać
i zaczął mu pękać po dwustu kilkudziesięciu dniach rejsu łeb do środka od pustki? Taki skok
nie tylko Lebioda wykombinował, było przed nim dobrych kilku w rybackiej flocie, będą też i
po nim...
Kiedyś z nagle przerwanych studiów wylądowałem w rybackiej robocie na kutrze u stare-
go Michalika. Jedno co miałem przed kolesiami rybakami do ukrycia, to były właśnie te stu-
dia. Nie, że mnie z nich wylali, ale że w ogóle na nich byłem. Po co drażnić ludzi delikatnymi
rączkami, kiedy robota zapowiada się twarda. Wówczas też poznałem Darkę. Miała pokój na
poddaszu i żelazne łóżko pod skośnym, mansardowym dachem koło małego okienka. Niech
Bóg odpuści wszystkie grzechy Darce za to, co ja na tym łóżku z nią przeżyłem. Darka rozno-
61
siła gorące talerze po zadymionej salce i wódkę w butelkach podstawiała pod rybackie za-
czerwienione pyski. Mimo wszystko niełatwo się było dostać na to jej poddasze. Nie było
takiego, co by tam nie chciał trafić, chociażby za dziesiątą część partu z miesięcznego rejsu na
żółtym kutrze lub lugrotrawlerze. Nie mogłem zrozumieć, po co Darka biegała dziesięć go-
dzin dziennie z talerzami po zadymionej knajpie i słuchała bełkotu, a nieraz przycinków tych,
którym nie udało się wkręcić do tego żelaznego łóżka. Czemu tkwiła w tej robocie? Czemu
nie kupiła sobie mieszkania z połyskującymi meblami, bo przecież part mogła mieć więk-
szy niż trzech najlepszych szyprów z trzech najlepszych korabi. Prawda, że mnie niewiele
kosztowały rozkosze u Darki w jej żelaznym łóżku. Pierścionek złoty z rubinem kupiłem od
łotewskiego szypra z Tallina. Ona w ogóle potraktowała całą sprawę bardzo serio. Więc raz
przed kolejnym wyjściem w morze mówię, żeby nie robiła sobie obiekcji, jak się kto trafi
[ Pobierz całość w formacie PDF ]