[ Pobierz całość w formacie PDF ]
przednowek - z Lejbą bywało bardzo kiepsko. Współwyznawcy odczepiali się od niego byle jakim
datkiem: dziesiątką, dwudziestoma groszami... Wtedy szedł do miasteczka i już to kupował, już brał, gdy
się dało, na kredyt chleb tak zwany żydowski, przynosił do Gawronek kilkanaście bochenków i
rozprzedawał sąsiadom, zarabiając dwa grosze na funcie. Tym sposobem zyskiwał dla siebie i swej
licznej familii dwa, czasami trzy bochenki. Nie ta wszakże pora roku była w życiu Lejby najgorszą.
Straszny czas nastawał wówczas dopiero, gdy prawie wszyscy mieszkańcy wioski, kto tylko posiadał
jakie takie siły, szli na bandos, "w pszenne kraje ".
Chałupy zamykano na klucz i zostawiano na boskiej opatrzności w nadziei, że nic im się złego nie stanie,
a cały tłum wędrował na zarobki. Lejba nie mógł chodzić na bandos, gdyż nie umiał ani dobrze żąć, ani
nie posiadał "dobre sziłe ". Zostawał tedy w pustej wsi i wraz z żoną i dziećmi - przymierał głodem. Gdy
ludzie wesoło ruszali na roboty, Lejba omdlewał z boleści. Wówczas to właśnie zdarzało się Marcinkowi
spotykać często tego człowieka ze zgasłą twarzą i zapłakanymi oczyma wśród zbóż dojrzewających.
Najbardziej znaną osobistością nie tylko w Gawronkach, ale w całej okolicy był Szymon Noga. Znali go
panowie w odległych dworach, urzędy leśne i kupcy w Klerykowie. Był to strzelec niezrównany, w sztuce
łowieckiej mistrz istotny. Za swych lat młodszych chodził na polowaniach o zakład ze szlachtą, że
pięcioma strzałami zrzuci w locie pięć z rzędu jaskółek
- i wygrywał. Gdyby go nie strzeżono jak oka w głowie, wybiłby był co do jednego bekasy, kszyki,
53
kuropatwy, przepiórki tak zupełnie, jak wyniszczył w lasach jarząbki. Dawniejszymi czasy znikał na całe
miesiące, szedł lasami, wabił jarząbki i wybijał je co do sztuki. Pokazywał się dopiero w Klerykowie u
znajomych kupców z workami ptactwa. Jeżeli gdziekolwiek zjawiła się para sarn wędrownych, już im
Noga życia nie darował. Szedł za nimi poty, aż je zgładził ze świata. Nikt nie znał lepiej od niego
wszelkiego rodzaju podkurzania borsuków i lisów, wykopywania z jam zajęcy, które by się tam przed
pościgiem ogarów schroniły itd., nikt wreszcie nie znał tak świata zwierząt jak ten ich tępiciel . Był to
chłop w latach, wysoki, chudy, z przymrużonymi oczyma i wiecznym, przyjemnym uśmiechem na
wargach. Marcinek lubił go zawsze nad wyraz od wczesnego dzieciństwa. Noga umiał opowiadać
przepyszne facecje z życia zwierzęcego, znał nie tylko naturę lisią, zajęczą itd., ale nadto w całej okolicy
umiał wskazać miejsce, gdzie należy stanąć, jeżeli się chce spotkać z "małym ".
- No, stary zbóju - pytał pan Borowicz spotkawszy Nogę na polu - jużeś wszystko wybił co do joty? Jest
tam gdzie jeszcze jaka zajęczyna żywa?
- Dużo nie ma, bo teraz to już wszyscy paprzą, ale się jeszcze trafi, Bogu dziękować. Na Józefowej górce
jest ten stary zając, co go to pan zeszłego roku postrzelił w wątrobę. Stary już, zdrowia wielkiego nie
ma, pod górę na ostre, jak to dawniej umiał, już teraz z ledwością idzie, ale ta jeszcze łazi. Na smugu
było ich dwu. Jeden to nawet byt kotek śwarny, ale teraz już go jakoś nie widuję. Czyby go zaś kto
uszkodził? A może się i przeląkł młodego pana, bo gdzież to tylośny hałas, jak w powstanie...
- A tobie w to graj! Teraz choćbyś dziesięć razy na dzień strzelił, to powiesz, że to młody z Gawronek tak
proch psuje.
- E... czasem to pan wielmożny tak powie... - mówił z uśmiechem Noga, mrugając powiekami. -
Gdzieżby zaś stary myśliwiec na początku lipca do kotka strzelił? Nie bolałoby mię to serce! Przecie i tę
fuzyjczynę mi zabrał Wasilew...
- Ty mnie okłamuj! Ludzie na przednówku, a ty, chwalić Boga, jakoś nie mizerniejesz. To te smaczne
młode zajączki tak widać człowiekowi na zdrowie idą.
- Widzicież wy, moi ludzie... A i miałbym ja sumienie! Przecie ja tu mam koło dłoni taką dziureczkę. Jak
mi się jeść zachce, to se tylko ssać pocznę godzinę czasu - i zgoda.
Noga nie chodził na roboty z bandosami, gdyż utrzymywał, że ma kość w ręce postrzeloną i wskutek
tego nie może się schylać. Wysyłał żonę i córkę, a sam siedział w domu i nic nie robił. Czasami łowił
sobie raki w rzece, a wieczorem nikt by go w chacie nie zastał. Marcinek odwiedzał go codziennie i nieraz
wyciągał do lasu albo na pola. Noga szedł bez strzelby i opowiadał przeróżne historie. Gdy nadchodziło
[ Pobierz całość w formacie PDF ]