[ Pobierz całość w formacie PDF ]

żadnego pytania. Wszystko jest białe albo czarne.
Roześmiał się gorzko, a Lucy patrzyła na niego zdumiona.
R
L
T
- Powiedz...
Nie pozwolił jej dokończyć.
- Teraz to nieważne. Cieszę się, że i według ciebie przeszłość jest zamkniętą kartą,
więc możemy budować przyszłość. Moim zdaniem już zrobiliśmy pierwszy krok na-
przód.
Gdy wylądowali, Khaled wydał obsłudze polecenie w sprawie bagażu i poprowa-
dził Lucy do czekającej limuzyny.
- Podaj szoferowi adres - rzekł, gdy wsiedli.
Lucy krępowało, że przyszły król zobaczy jej skromny dom na przedmieściu. Był
przyzwyczajony do innych warunków, do luksusowego mieszkania w Mayfair i oczywi-
ście do pałacu. Pomyślała o dniach i nocach spędzonych w jego mieszkaniu, ale prędko
się opamiętała.
- Gdzie ty się zatrzymasz? - spytała. - Masz jeszcze tamto mieszkanie?
- Nie, sprzedałem - odparł sucho.
Lucy zdziwiła się. Czyżby po wypadku Khaled nie był w Londynie? Po zerwaniu z
nią nigdy tu nie przyjechał? Co czuje człowiek wracający po latach?
- Zatrzymam się w hotelu. Dam ci numer, pod którym będziesz mogła mnie zna-
lezć.
Na tym rozmowa się skończyła. Lucy była zadowolona, bo oczy jej się kleiły.
Zajechali na miejsce. Khaled wysiadł i otworzył drzwi dla Lucy, a szofer wyjął
walizkę z bagażnika.
- Nie odprowadzaj mnie - poprosiła.
- Muszę dbać o twoje bezpieczeństwo.
Chciała zapytać, od kiedy ma ten obowiązek, lecz ugryzła się w język.
Khaled podał jej sztywną białą kartkę.
- Tu jest mój telefon i adres. Możesz dzwonić o każdej porze, w każdej sprawie.
Na kartce był adres poczty elektronicznej i hotelu, numer komórki i telefonu w re-
cepcji oraz w pokoju. Lucy pomyślała, że tym razem Khaled nie chce zniknąć bez śladu.
- Dziękuję. Dobranoc.
Schowała kartkę do torebki i weszła do domu.
R
L
T
Spała mocno, bez snów. Obudziła się, gdy blade zimowe słońce zajrzało do sypial-
ni. Pierwsza jej myśl była o synku. W związku z pracą często musiała wyjeżdżać, lecz
nie przyzwyczaiła się do rozstań z dzieckiem. Była wdzięczna matce, że chętnie bierze
wnuka.
Niedługo to się zmieni.
Podczas zwykłej krzątaniny rozmyślała o stronie praktycznej tego, co nastąpi. Po
dobrze przespanej nocy czuła się pewniejsza, że sprosta wielkim zmianom, jakie czekają
ją i dziecko. Stanowczo zapowie Khaledowi, że syn nie pojedzie bez niej do Biryalu. A
przynajmniej nie teraz, kiedy jest malutki.
Zastygła, przestała się czesać.
A jeżeli ojciec zechce wziąć dziecko na kilka miesięcy, na pół roku? Czy ona wy-
trzyma tak długo w obcym kraju? Jak zniesie codzienne spotkania z Khaledem? Czy
przyzwyczai się? Może znajdą wspólny język, może zaprzyjaznią się...
Nie. To ostatnie zdawało się niemożliwe, a nawet niepożądane. Nie chciała przy-
jaznić się z Khaledem, bo kiedyś pragnęła czegoś więcej.
Teraz już tego nie pragnie.
Czy aby na pewno?
- Na pewno - szepnęła. - Na pewno.
Musiała jednak uczciwie przyznać, że Khaled nadal ją pociąga, budzi pożądanie.
Czy również miłość? Nie. Mężczyzna, którego kiedyś kochała, nie istnieje.
Khaled pozornie zmienił się, ale zasadniczo pozostał taki sam: pewien siebie,
władczy, bezwzględny.
- Mama!
- Jesteś cały i zdrowy?
- Nie. - Malec z dumą pokazał zdartą skórę na łokciu.
- Do wesela się zagoi - orzekła. - Tylko lekkie zadrapanie.
Sam uwielbiał tę grę.
Pani Banks bacznie przyjrzała się córce.
- Jesteś zmordowana.
- Lot odrzutowcem jest bardzo męczący.
R
L
T
- Czy to jedyny powód?
Lucy uśmiechnęła się i pokręciła głową, co oznaczało, że nie chce mówić przy
dziecku.
- Co mi przywiozłaś? - zapytał Sam.
Lucy spojrzała na niego i jakby dopiero teraz zauważyła, że ma oczy ojca. Wcze-
śniej tego nie widziała? Oczywiście widziała, lecz nie chciała uznać. Przez cztery lata
starała się zapomnieć o Khaledzie, a od paru dni stale o nim myślała.
Pocałowała synka w czubek głowy, choć tego nie lubił.
- Nie było czasu na szukanie prezentów.
- O!
- Ale mam niespodziankę. - Nad głową dziecka spojrzała na matkę. - Jutro odwie-
dzi nas pewien pan... wujek... i zabierze na spacer.
- Do ZOO?
- Przecież dopiero tam byłeś.
- Chcę znowu iść.
Malec wyrwał się i zaczął biegać po pokoju. Miał stanowczo za dużo energii i za-
dawał za dużo pytań. Wreszcie znudził się i wybiegł do ogrodu.
Pani Banks skorzystała, że są same.
- Czy to ten pan, z którym się spotkałaś?
- Tak. Przyjechał razem ze mną. Chce mieć kontakt z synem.
- Spodziewałaś się tego?
- Nie, a powinnam. Liczyłam, że gdy powiem mu o dziecku, odzyskam spokój du-
cha. - Uśmiechnęła się blado. - Khaled dał mi do zrozumienia, że parę spotkań nie wy-
starczy, nie chodzi mu o sporadyczne kontakty. Chce być ojcem dla Sama.
Pani Banks zrobiła sceptyczną minę.
- Wierzysz, że wytrwa w postanowieniu, gdy nowość spowszednieje? Nie dał ci
podstaw do tego, żebyś mu ufała.
Lucy spojrzała przez okno na synka skaczącego między grządkami.
- Wiem, ale Khaled zmienił się, a przynajmniej tak mi się zdaje. Nie jest takim
lekkoduchem jak dawniej. %7łycie dało mu nauczkę. Poważnie traktuje swoje obowiązki.
R
L
T
- Wydoroślał? - ironicznie podsunęła pani Banks.
- Może.
Starsza pani nie wierzyła mężczyznom. Najpierw mąż zawiódł jej zaufanie, a po-
tem Khaled zawiódł zaufanie jej córki.
Lucy słabo pamiętała ojca. Kilka spotkań, drobne prezenty, a potem długie bez-
owocne czekanie. Dziwiła się, że wspomnienia wciąż sprawiają dotkliwy ból. Khaled
wywołał duchy z przeszłości, otworzyły się stare rany, przypomniały dawne lęki.
- Jak czujesz się w tej sytuacji? - cicho zapytała pani Banks. - Możesz mu zabro-
nić...
- Przyszłemu królowi Biryalu? Nie warto podawać sprawy do sądu, bo Khaled
może mnie zniszczyć. Nie mam takich możliwości jak on. Powiedział mi to otwarcie.
- Groził ci?
- Nie, ale odebrałam jego słowa jak grozbę. Powiedziałam mu, że nie chcę, żeby
wtrącał się w nasze sprawy.
- A czego chcesz?
Lucy westchnęła.
- Nie wiem - przyznała się. - Naprawdę nie wiem, czego pragnę. Sama nie rozu-
miem, dlaczego powiedziałam mu o dziecku.
- Powiedziałaś, bo jesteś dobra. Uważałaś, że ma prawo wiedzieć. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • spraypainting.htw.pl