[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Od wysłania listu wartościowego nie dał znaku życia.
O dziesiątej miało nastąpić wyjście z portu. Z pierwszym uderzeniem zegara kapitan
Marsilas kazał podnieść kotwicę i bić w dzwon na odjazd, by powiadomić odprowadza-
jących, że powinni zejść na ląd.
 %7łegnaj, Eriku!  wykrzyknęła Vanda, zarzucając mu ramiona na szyję.
 %7łegnaj, mój synu!  rzekła Katrina przyciskając do serca młodego porucznika.
 A ty, Kajso, nic mi nie powiesz?  zapytał Erik, zbliżając się do niej, jakby i ją
chciał uściskać.
 %7łyczę ci, żebyś sobie nie odmroził nosa i żebyś odkrył, że jesteś utajonym księ-
ciem!  odparła śmiejąc się impertynencko.
 Gdyby tak było, czy zyskałbym choć odrobinę twojej przyjazni?  rzekł próbując
się uśmiechnąć, by ukryć gorycz, jaką ten sarkazm napawał mu duszę.
 Wątpisz w to?  odrzekła Kajsa odwracając się ku wujowi, by wyraznie dać do
zrozumienia, że uznała pożegnanie za skończone.
I to było wszystko. Dzwon ponaglał. Tłum odprowadzających zmierzał ku trapowi,
wokół którego tłoczyły się łodzie mające ich przewiezć na ląd. W tym zamieszaniu pra-
wie nikt nie zauważył, że przybył pewien spóznialski i z walizką w ręku wdrapuje się na
pokład.
Tym spóznialskim był Tudor Brown. Przedstawił się kapitanowi i zażądał wskazania
mu jego kajuty, co też natychmiast uczyniono.
Minutę pózniej rozległy się dwa lub trzy przeciągłe, przenikliwe gwizdy, po czym ru-
szyła śruba napędowa. Pienista kipiel pobieliła wody za rufą i  Alaska , sunąc majesta-
tycznie po zielonych wodach Bałtyku, wypłynęła ze Sztokholmu przy akompaniamen-
cie owacji tłumu machającego kapeluszami i chusteczkami.
Erik, stojąc na mostku kapitańskim, kierował manewrowaniem statku. Bredejord
i doktor, oparci o parapet bakburty, przesyłali ostatnie pożegnania stojącym na molu
Kajsie i Vandzie. Malarius, trapiony przykrą dolegliwością, poszedł wyciągnąć się na
koi.
Całkowicie pochłonięci smutkiem rozłąki, nie zauważyli przybycia Tudora Browna.
Toteż doktor nie mógł powstrzymać odruchu zaskoczenia, kiedy odwróciwszy się do-
87
strzegł, jak ów wyłania się z głębi statku i idzie wprost na niego, z rękami w kieszeniach,
ubrany tak, jak podczas ich jedynego spotkania, w nieodłącznym, jakby przyrośniętym
do głowy kapeluszu.
 Aadna pogoda  rzekł bez powitań i wstępów Tudor Brown.
Jego tupet wprawił doktora w osłupienie. Odczekał kilka chwil w nadziei, iż dziwacz-
na postać zdobędzie się jednak na jakieś przeprosiny czy wyjaśnienie swego postępo-
wania, ale widząc, że nic z tego, otworzył ogień:
 No i cóż, mój panie, zdaje się, że Patrick O Donoghan nie jest aż tak martwy, jak
mówiono?  wykrzyknął ze zwykłą porywczością.
 Tego właśnie trzeba się dowiedzieć  odparował tamten z niewzruszoną flegmą.
 Po to starałem się o udział w tej podróży, żeby sprawdzić, jak się rzeczy mają.
Po tych słowach Tudor Brown obrócił się na pięcie i uznawszy niewątpliwie wytłu-
maczenie za całkowicie satysfakcjonujące, zaczął przemierzać pokład, pogwizdując swą
ulubioną melodyjkę.
Erik i Bredejord przysłuchiwali się tej szybkiej wymianie zdań ze zrozumiałym za-
ciekawieniem. Osoba Tudora Browna była dla nich nowa. Toteż przyglądali mu się
uważnie, uważniej jeszcze niż doktor. Wydawało im się, że cudzoziemiec, stwarzając
pozory obojętności, rzuca od czasu do czasu ukradkowe spojrzenia w ich stronę, jakby
chciał sprawdzić, jakie robi na nich wrażenie. Toteż obaj, nie umawiając się, udali na-
tychmiast, że jego obecność w ogóle ich nie zajmuje. Ale wkrótce, zszedłszy do salonu,
na który wychodziły wszystkie kajuty, urządzili naradę.
W jakim celu ów Tudor Brown usiłował wykazać śmierć Patricka O Donoghana?
Do czego zmierza teraz, wypływając na  Alasce ? Nie potrafili na to odpowiedzieć, lecz
trudno było uwierzyć, że te zabiegi nie wiążą się w bardziej lub mniej bezpośredni spo-
sób z historią  Cynthii oraz  dziecka na kole . Zainteresowanie Erika i jego przyjaciół
Patrickiem O Donoghanem było w istocie podyktowane założeniem, że zna on całą
prawdę. Tylko to kazało im odnalezć Irlandczyka. Tymczasem pojawił się człowiek, któ-
ry przybył nieproszony i oświadczył, iż Patrick O Donoghan zginął, po czym, gdy tyl-
ko jego oświadczenie zostało zdementowane w najbardziej nieoczekiwany sposób, wy-
mógł swój udział w wyprawie. Należało tedy wnosić, że ma w tym wszystkim własny in-
teres, a sam fakt odwiedzenia Schwaryencrony wskazywał na powiązanie tego interesu
z dochodzeniem wszczętym przez doktora.
Tak więc wszystko wydawało się wskazywać, że Tudor Brown jest w całej sprawie
czynnikiem co najmniej tak ważnym jak sam Patrick O Donoghan. Kto wie, może znał
już sekret, który oni usiłowali przeniknąć? A gdyby tak było, to należało cieszyć się czy
niepokoić jego obecnością na pokładzie? Bredejord skłaniał się ku tej drugiej postawie
uważając, że twarz tego człowieka nie wzbudza zaufania. Doktor przeciwnie  utrzy-
mywał, że pod płaszczykiem ekscentrycznych manier może kryć się człowiek z grun-
88
tu uczciwy.
 Jeżeli on coś wie  mówił  można zawsze mieć nadzieję, że uda się to z niego
wyciągnąć w atmosferze zażyłości, jaka nieuchronnie tworzy się podczas długiej podró-
ży! A wtedy będzie to iście szczęśliwy traf, że znalazł się wśród nas. W najgorszym zaś
razie dowiemy się, co on ma wspólnego z Patrickiem O Donoghanem, o ile uda nam się
go odnalezć.
Sam Erik nie śmiał nawet wyrazić uczucia, jakie budził w nim wygląd tego osobnika.
Nie był to bowiem tylko wstręt czy nienawiść, ale wręcz instynktowna chęć, żeby sko-
czyć nań i wyrzucić go za burtę. Ogarnęło go nieodparte przekonanie, że ten typ mu-
siał przyczynić się w jakiś sposób do nieszczęścia jego życia. Lecz wstydził się ulec po- [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • spraypainting.htw.pl