[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Jedną minutę, najwyżej jedną minutę trwało to straszne zjawisko. Następnie dziw-
ne światło stopniowo osłabło, wycia przycichły, a płaskowyż Orgall pogrążył się w ci-
szy i ciemnościach.
Ani jeden, ani drugi nie próbował już spać. Doktor przytłoczony osłupieniem, leśni-
czy oparty o kamienną ławkę oczekiwali nadejścia dnia.
43
O czym rozmyślał Nik Deck w obliczu tych wypadków, tak oczywiście nadprzyro-
dzonych, które wydarzyły się na jego oczach? Czy nie mogło to zachwiać jego posta-
nowieniem? Czy dalej będzie upierał się przy swej zuchwałej przygodzie? Oczywiście
spenetruje fortecę, zbada basztę... Lecz czy nie wystarczy, że dotarł aż do jej niedo-
stępnych murów, naraził się na gniew duchów i spowodował trzęsienie żywiołów? Nie-
wątpliwie darowano by mu niedotrzymanie obietnicy, gdyby wrócił do wioski bez do-
prowadzenia szaleństwa aż do ostateczności zapuszczenia się w głąb tego szatańskie-
go zamku.
Nagle doktor rzucił się na niego, schwycił za rękę, usiłował pociągnąć za sobą, powta-
rzając stłumionym głosem:
Uciekajmy!... Uciekajmy!...
Nie! odpowiedział Nik Deck.
Tym razem on pochwycił i przytrzymał doktora, który upadł bez zmysłów po ostat-
nim wysiłku.
Wreszcie i ta noc się skończyła, a stan ich umysłów był taki, że ani leśniczy, ani dok-
tor nie miał poczucia czasu, jaki upłynął aż do brzasku. Nic nie pozostało w ich pamię-
ci z godzin, które poprzedziły pierwsze przebłyski świtu.
Właśnie na grani Paringu, na wschodzie horyzontu, po drugiej stronie doliny dwóch
Silów zarysowała się bladoróżowa kreska. Lekkie biele rozpraszały się od zenitu ku do-
łowi nieba, poliniowanego jak skóra zebry.
Nik Deck obrócił się w stronę zamku, zobaczył jego kształty wyłaniające się stopnio-
wo, basztę uwalniającą się z gęstych mgieł opadających na przełęcz Vulkan, kaplicę, ga-
lerie, mur obronny wynurzający się z nocnych oparów, w chwilę pózniej na narożnym
bastionie odcinający się na tle nieba buk z liśćmi szumiącymi w powiewie porannego
wiatru.
%7ładnej zmiany w normalnym wyglądzie fortecy. Dzwon był tak samo nieruchomy,
jak stary średniowieczny wiatrowskaz. %7ładen pióropusz dymu nie ozdabiał kominów
baszty, której zakratowane okna były dokładnie zamknięte.
Ponad tarasem wzlatywało kilka ptaków, rzucając w powietrzu krótkie, ostre krzyki.
Nik Deck. przeniósł spojrzenie ku głównemu wejściu zamku. Zwodzony most, opar-
ty o mur z otworem wejściowym, przysłaniał .bramę między dwoma kamiennymi pila-
strami, ozdobionymi herbami baronów de Gortz.
Czyżby leśniczy zdecydował się jednak doprowadzić do końca Swą awanturniczą
wyprawę? Właśnie tak. Jego postanowieniem nie zachwiały wcale wydarzenia minionej
nocy. Co powiedziane, musi być zrobione jak wiadomo taka była przecież jego de-
wiza, Ani tajemniczy głos, który mu zagroził osobiście w oberży Król Maciej , ani nie-
wytłumaczalny spektakl dzwięku i światła, którego dopiero co był świadkiem, nie prze-
szkodzą mu przekroczyć muru fortecy. Wystarczy godzina, aby przebiec galerie, prze-
44
szukać basztę, i przyrzeczenie będzie dotrzymane. Będzie mógł wracać do Werstu i do-
trzeć tam jeszcze przed południem.
Tymczasem doktor Patak, będący już tylko bezwolnym narzędziem, nie miał siły ani
oponować, ani czegokolwiek przedsiębrać. Tam pójdzie, gdzie się go popchnie. Gdyby
upadł, nie mógłby się podnieść. Okropności nocy wprawiły go w absolutne otępienie
do tego stopnia, że nie zrobił żadnej uwagi, gdy leśniczy wskazując na zamek, rzekł:
Idziemy!
Tymczasem wstał dzień i doktor mógłby wrócić do wsi bez obawy zabłądzenia w la-
sach Plesy. Mimo że nie miał najmniejszej ochoty zostać z Nikiem, to jednak gdyby
opuścił swego towarzysza i wrócił, znaczyłoby to, że zupełnie nie uświadamia sobie po-
wagi sytuacji, że pozostało mu tylko ciało bez duszy. Tak więc gdy leśniczy popchnął go
w kierunku stoku zewnętrznej skarpy nie zaoponował.
Czy była możliwość dostania się do fortecy inaczej niż. przez bramę? Oto czego naj-
[ Pobierz całość w formacie PDF ]