[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Iwanowa - dokładnie wyszlifowane kule z górskiego kryształu. To już coś. Jeśli nie nadejdzie
szczególnie silna burza magiczna, goście mogą nie obawiać się o swoje zdrowie.
- Op-pa! - zatrzymałem się niedaleko od otworzonej bramy. Znudzeni wartownicy nie
zwracali uwagi na wchodzących, ale obok przejścia rozciągnął się owczarek. Jeśli poczuje
wampira... Możliwe, że przyjdzie nam jednak nocować w lesie.
Ilora w milczeniu przeszła obok mnie, spokojnie minęła zajętego kością psa. Tak... Można
przypuszczać, że wampir należy do istot nieczystych tylko warunkowo. Przecież na Niżnym
też były psy... Cóż, teraz to i lepiej, ale trzeba będzie zapamiętać. W miarę oddalania się
wampirzycy w głowie zaczynało narastać palące chłodem doznanie, zmuszające, bym za nią
ruszył.
- Ej, gospodarzu. - Zajrzałem do pierwszej z brzegu karczmy. Mężczyzna o kaukaskiej
powierzchowności brudną szmatą wycierał szklankę. - Przyjmiesz na noc? - Zachodzi,
zachodzi. - Odstawił naczynie na ladę. - Mam tutaj najlepszom kuchnie w okrengu. Palce
lizać!
- Pokoje, pytam, wynajmujesz? - powtórzyłem.
Nie, to na pewno nie tutaj: pod naciągniętą na drewniane kołki nieprzezroczystą foliową
firaną stały plastikowe stoły i krzesła, tylko lada została wykonana z prawdziwych desek.
- Brat mój najmuje.
- Za ile?
- Eee, to już do niego takie pytanie. Zara przyjdzie.
- Rozumiem. - Nie miałem co robić, tylko czekać na jego brata.
- Czekej, czekej - zatrzymał mnie karczmarz. Czerwoniec za noc.
- Wyglondam może na zupełnego idiotem? mimowolnie zacząłem naśladować manierę
rozmówcy, otrząsnąłem się. - Czerwoniec za nocleg w dusznym sraczu? Nie za dużo aby?
- Jaki sracz? U brata czyściutko. A w cene wlicza sie kolacje. Można sie najeść do
rozpukniencia!
- I co, talerz przypalonej kaszy tak zawyża cenę?
- Czemu zara przypalonej? Znajdziesz u mnie coś za bardzo przygrzanego, darmo daje
kolacje.
- Pięć rubli - zaproponowałem. - I nie we wspólnym pokoju na kupie.
- Za półimperiała brat da parawan.
- Ha! Za taką cenę wynajmę sobie normalny pokój. - Postanowiłem targować się do
upadłego. Na to, co miałem, zapracowałem potem i krwią.
- To idz se wynajmuj. - Gospodarz skrzyżował ręce na piersi. - Sześć i pół.
- Sześć i zgoda. - Zazwyczaj cena noclegu zaczynała się od sumy czterech, pięciu rubli,
ale może w ostatnim czasie i to podrożało. Poza tym, był przecież sezon, pełno się
nazjeżdżało handlarzy. A przecież płacić nie będę złotem.
- Siadajcie do stołu. Zara brat nadejdzie.
- Jest nas dwoje - uprzedziłem, spojrzawszy na zaglądającą do lokalu Ilorę.
- To czegoś od razu nie mówił, że tu z tobom taka krasawica! - Karczmarz klasnął w ręce.
- Brat by wtedy i na dwa ruble sie zgodził.
- Jeszcze nie jest za pózno - zażartowałem. Rentgen ma w oczach, czy co? Wampirzycy
nie było widać spod kaptura nawet nosa.
- Nie, nie. Umowa dla mnie droższa piniendzy! - Pogroził mi palcem. - Wez menu,
wybieraj, co chcecie jeść.
Wziąłem kilka zapełnionych krzywym pismem wypalcowanych kartek, usiadłem przy
stoliku w pobliżu lady. Co też tutaj można zamówić na kolację? A ceny naprawdę niczego
sobie. Nic dziwnego, że klientów mało.
- Chcesz coś? - spytałem świdrującej mnie wzrokiem wampirzycy.
- Nie.
- Gospodarzu, a można zamówić jedną kolację i jedno śniadanie?
- Nie, siadania nie, bo do południa nie robimy ani zimnego, ani goroncego. Nie
pracujemy, znaczy.
- W takim razie podsmażane kiełbaski myśliwskie, zupę jarzynową, makaron, chleb i
herbatę. Wszystko podwójnie. - Czego nie zjem teraz, zabiorę.
- Herbaty zara przyniose, zupe odgrzeje. Za dziesienć minut wszystko bendzie.
Pod daszek wszedł mężczyzna bardzo podobny do karczmarza. Miał rozchełstaną na
piersi dżinsową bluzę, białe spodnie i drewniaki. Gruby na palec złoty łańcuch pięknie
współgrał z także złotymi koronkami na zębach. I to w czasach, kiedy cała postępowa
ludzkość dawno już zadowala się srebrem. To pewnie miały być oznaki wierności tradycji.
Przybyły przechylił się przez ladę i zaczął coś szeptać z gospodarzem, od czasu do czasu
popatrując w naszą stronę.
- Słuchaj, ja rozumiem, że masz powody, aby mnie nienawidzić - podchwyciwszy kolejne
spojrzenie Ilory, nie wytrzymałem w końcu. - Jednak teraz pracujemy dla wspólnego dobra.
Jeśli wierzyć temu waszemu trzeciemu Opiekunowi Wiedzy, mamy za zadanie uratować
świat. Może chociaż na ten czas zapomnimy o urazach?
- Rozumiesz? - wysyczała mi prosto w twarz. Sto lat żółtego przekleństwa nad głową? Ty
[ Pobierz całość w formacie PDF ]