[ Pobierz całość w formacie PDF ]
wiadomości były nieco zbyt wylewne, o ile rozumiecie, o co mi chodzi. Jakieś typy w rodzaju
Larry'ego Wayne'a Rogersa - obecnie bezpiecznie odizolowanego w więzieniu o zaostrzonym
rygorze w oczekiwaniu na postawienie w stan oskarżenia - które naprawdę, ale to naprawdę
bardzo chciały mnie poznać. Najwyrazniej nie zniechęcało ich moje okropne zdjęcie ze
szkolnej legitymacji.
Faceci ze służb specjalnych doradzili nam, żebyśmy zmienili numer telefonu i
zastanowili się nad zainstalowaniem systemu alarmowego. Wciąż kręcili się na zewnątrz,
głównie po to, żeby powstrzymywać natrętów, a paru policjantów z obsługi metra kierowało
ruchem na naszej ulicy, który nagle stał się pięciokrotnie większy niż normalnie. Ludzie
odkryli, gdzie mieszkam i przejeżdżali bardzo wolno obok naszego domu, próbując zobaczyć
mnie chociaż przelotnie. Nie pytajcie, dlaczego. Rzadko robię coś interesującego. Przez
większość czasu po prostu siedzę w swoim pokoju, jem chipsy i rysuję autoportrety z
Jackiem. Pewnie ci ludzie chcą zobaczyć, jak wygląda prawdziwa żywa bohaterka.
Bo tym właśnie teraz jestem, czy mi się to podoba, czy nie. bohaterką.
Co, jak się okazuje, jest po prostu innym określeniom człowieka, który znalazł się w
niewłaściwym miejscu w jak najbardziej niewłaściwym czasie.
W każdym razie, kiedy tata uporaj się już z urzędem telekomunikacyjnym,
oddzwoniłam do Susan Boone. Jednak dopiero po naradzie z Catherine.
- Obiad? - Catherine tylko tyle zdołała wykrztusić. - Przyjmujesz na siebie kulę
przeznaczoną dla prezydenta Stanów Zjednoczonych Ameryki i za to dadzą ci jakiś marny
obiad?
- Nie przyjęłam na siebie żadnej kuli - przypomniałam jej. - A to będzie obiad w
Białym Domu. I czy możemy ograniczyć się do właściwego tematu? Co mam powiedzieć
Susan Boone?
- Każdy może sobie zjeść obiad w Białym Domu, jeśli tylko ma dość pieniędzy. -
Catherine była naprawdę zdegustowana. - Sądziłam, że dostaniesz coś więcej niż jedzenie.
Powinni przynajmniej odznaczyć się medalem za odwagę, czy coś w ten deseń.
- No cóż - odparłam - może dostanę medal przy obiedzie. A teraz, co mam
powiedzieć, kiedy zadzwonię do Susan Boone?
- Samantho - wycedziła Catherine - medali nie rozdaje się przy obiedzie. W tym celu
organizuje się specjalną uroczystość. A ty ocaliłaś życie prezydentowi. Twoja nauczycielka
rysunku nie przejmie się ucieczką z jednej głupiej lekcji.
- Nie wiem, Cath - westchnęłam. - To znaczy, Susan Boone bardzo poważnie traktuje
sztukę. Mogła dzwonie, żeby na przykład wyrzucić mnie z zajęć.
- Myślałam, że z radością z nich wylecisz... Myślałam, że nie cierpisz tych lekcji.
Mylę się?
Czy ja ich nie cierpię? - zastanawiałam się. Właściwie nie miałam nic przeciwko
rysowaniu. To było przyjemne. I ten moment, kiedym David powiedział, że podobają mu się
moje buty...
Ale cała reszta - chwile, w których Susan usiłowała pozbawić mnie prawa do twórczej
ekspresji i powstrzymać od rysowania tego, co dyktuje mi serce, upokarzając mnie i
zawstydzając przed tymi wszystkimi ludzmi, włącznie z synem prezydenta Stanów
Zjednoczonych - była mocno dołująca.
Zdecydowałam, że wcale nie byłoby tak zle wylecieć z lekcji rysunku u Susan Boone.
Jak tylko skończyłam rozmowę z Catherine, wykręciłam numer Susan Boone.
Chciałam mieć to już za sobą.
- Hm, cześć - odezwałam się niepewnie, kiedy podniosła słuchawkę. - Tu Samantha
Madison.
- Och, witaj - powiedziała Susan Boone. W tle słyszałam znajome krakanie. Więc kruk
Joe nie mieszkał w pracowni, ale podróżował tam i z powrotem ze swoją właścicielką, Niezle
się żyje temu wielkiemu, brzydkiemu, kradnącemu ludziom włosy ptaszysku. - Dobrze, że
dzwonisz, Samantho.
- Hm, nie ma sprawy - odparłam. A potem wzięłam długi wdech i skoczyłam na
głęboką wodę: - Proszę posłuchać, naprawdę mi przykro z powodu tego dnia. Nie wiem, czy
pani słyszała, co się stało...
Susan Boone zaczęła chichotać.
- Samantho, na południe od bieguna północnego nie ma już ani jednej istoty ludzkiego
rodzaju, która nie słyszałaby, co wczoraj zaszło przed moją pracownią.
- Och - westchnęłam tylko.
A potem spróbowałam jak najprędzej wyrzucić z siebie kłamstwo, które wymyśliłam.
Gdybym bida Jackiem, pewnie powiedziałabym jej całą prawdę - no wiecie, że nie cierpię
tych prób ograniczenia mojej artystycznej niezależności.
Ale skoro nie jestem Jackiem, walnęłam po prostu pierwszą rzecz, jaka mi przyszła do
głowy:
- Wie pani, chodzi o to, że opuściłam lekcję, bo naprawdę strasznie lało i cała
przemokłam, wie pani, więc wstąpiłam do Static, żeby się trochę osuszyć przed zajęciami, a
potem... sama nie wiem jak to się stało, ale chyba zwyczajnie straciłam poczucie czasu i
zanim się zorientowałam...
- Nieważne, Samantho - przerwała ku mojemu zdziwieniu Susan Boone. Przyznaję, że
[ Pobierz całość w formacie PDF ]