[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Scrooge a umieszczony został na dachu dyliżansu, więc dzieci, pożegnawszy bardzo ochoczo
dyrektora szkoły, wsiadły do powozu i rozradowane odjechały aleją wiodącą przez ogród;
koła rozpędzonego powozu strącały z ciemnych liści zimowych krzewów szron i śnieg i roz-
pylały go w powietrzu niczym drobniutki deszczyk.
 Była zawsze stworzeniem wątłym, które lada powiew mógł zmieść z powierzchni ziemi
 rzekł duch.  Ale serce miała złote.
 Prawda to  odparł Scrooge.  Słusznie mówisz, duchu. Ani myślę przeczyć. Bynajmniej.
 Wyszła za mąż i umarła  ciągnął duch.  Jeśli mnie pamięć nie myli, zostawiła dzieci.
 Jedno dziecko  poprawił Scrooge.
 A, prawda  przyznał duch.  Tym dzieckiem jest twój siostrzeniec.
Scrooge, dziwnie nagle zmieszany, mruknął krótko:  Tak.
Chociaż dopiero przed chwilą opuścili mury szkoły, znajdowali się teraz na ruchliwych
ulicach miasta, gdzie cienie przechodniów zdążały w rozmaitych kierunkach, gdzie cienie
wozów i karoc walczyły dla siebie o miejsce na zatłoczonej jezdni, gdzie panował iście wiel-
21
komiejski zgiełk i tumult. Przystrojone świąteczne wystawy sklepów pozwalały się domyślać,
że jest to inna znowu wilia Bożego Narodzenia. Ale tym razem zapadł wieczór i na ulicach
płonęły latarnie.
Duch zatrzymał się przed drzwiami pewnego składu i spytał Scrooge a, czy je poznaje.
 Czy poznaję?  zawołał Scrooge.  Przecież tutaj odbywałem moją praktykę.
Weszli do środka. Na widok starego jegomościa w walijskiej peruce na głowie, siedzącego
przy pulpicie tak wysokim, że gdyby jegomość ów był choć o dwa cale wyższy, z pewnością
uderzałby głową o pułap, Scrooge wybuchnął:
 Ależ to stary Fezzwig. Kochany stary Fezzwig przywrócony do życia.
A stary Fezzwig odłożył właśnie pióro i spojrzał na zegar, który wskazywał godzinę siód-
mą. Zatarł ręce, obciągnął na brzuchu obszerną kamizelkę i roześmiał się całą postacią, od
stóp aż po czubek zacnej, starej głowy. Po czym zawołał głosem miłym i głębokim, serdecz-
nym, jowialnym głosem:
 Hej tam, Ebenezer i Dick!
Scrooge, ściślej mówiąc dawne jego  ja , tym razem w postaci młodzieńca, wpadł do
kantoru wraz z drugim praktykantem.
 Toż to Dick Wilkins!  zawołał Scrooge do ducha.  Boże mój, to Dick! Naturalnie!
Dick był bardzo do mnie przywiązany. Biedny Dick. No i znowu go widzę!
 Hej tam, chłopcy  przemówił Fezzwig.  Dość pracy na dzisiaj. Przecież to Wilia, Dick.
Wilia Bożego Narodzenia, Ebenezerze. Załóżcie okiennice, i to migiem  dodał uderzając
głośno w dłonie  zanim zdążę do dwunastu policzyć!
Nie uwierzylibyście, jak ci chłopcy ostro wzięli się do rzeczy. Wypadli na ulicę z okienni-
cami  raz, dwa, trzy, założyli je jak należy  cztery, pięć, sześć, wsunęli sztaby i zamknęli
rygle, siedem, osiem, dziewięć, i dysząc jak konie wyścigowe wrócili do sklepu, zanim kto-
kolwiek doliczyłby do dwunastu.
 Brawo, chłopcy!  zakrzyknął stary Fezzwig zeskakując z wysokiego stołka za wysokim
pulpitem z podziwu godną zwinnością.  A teraz uprzątnijcie izbę, żebyście mieli jak najwię-
cej miejsca. Dalejże, Dick! %7ływo, Ebenezerze!
Uprzątnąć izbę? Nie było takiej rzeczy na świecie, której nie chcieliby albo nie potrafiliby
uprzątnąć, kiedy stary Fezzwig na nich patrzał. Uporali się z tym w minutę. Wszystkie sprzęty
zostały usunięte, całkiem jakby miały na zawsze zniknąć z życia publicznego; podłogę chłop-
cy zamietli i skropili wodą, opatrzyli lampy, dorzucili węgla do kominka. Jednym słowem
izba sklepowa zmieniła się w najprzytulniejszą, najcieplejszą i najjaśniejszą salę balową, jaką
można sobie wymarzyć w mrozny wieczór zimowy.
Zjawił się teraz skrzypek z zeszytem nut, podszedł do wysokiego pulpitu i potraktowawszy
go jako podium dla orkiestry, jął stroić skrzypki, które jęczały niczym pięćdziesiąt rozstrojo-
nych żołądków. Zjawiła się pani Fezzwig, promieniejąca serdecznym uśmiechem. Weszły
panny Fezzwig, za nimi zaś wsunęło się sześciu wielbicieli, którym złamały serca. Weszli
wszyscy młodzi mężczyzni i kobiety zatrudnieni u pana Fezzwiga. Weszła pokojówka ze
swoim kuzynem-piekarzem. Za nią kucharka z najserdeczniejszym przyjacielem rodzonego
brata, mleczarzem. Wszedł młodziutki czeladnik z przeciwka, którego  jak ogólnie przy-
puszczano  pryncypał morzył głodem; teraz chłopczyna chował się za służącą z sąsiedniego
domu, którą pani jej (rzecz to dowiedziona) targała za uszy. Weszli wszyscy, jedni za drugi-
mi; niektórzy onieśmieleni, inni pewni siebie, niektórzy z wdziękiem, inni niezgrabnie, jedni
z ociąganiem, drudzy żwawo. Tak czy inaczej, wszyscy znalezli się w izbie.
Zaraz też rozpoczęli tańce, w dwadzieścia par. Objąwszy się pląsali to w jednym kierunku,
to znów w drugim, to zapędzali się na środek izby, to wracali pod ściany; wkoło i wkoło su-
nęli, niektóre pary w czułym zachwyceniu, inne bardziej dla siebie obojętne. Co rusz zmie-
niali się tancerze w pierwszej parze. Dawna pierwsza para wyskakiwała zawsze tam, gdzie jej
być nie powinno; nowa pierwsza para aż się rwała do przewodnictwa. W końcu były już tylko
22
same pierwsze pary i ani jednej drugiej, trzeciej czy ostatniej. Kiedy w ten sposób zamieszanie do-
szło szczytu, stary Fezzwig klaśnięciem w dłonie wstrzymał tańczących i zakrzyknął:  Wyśmieni-
cie!  Wtenczas skrzypek zanurzył rozpaloną twarz w kuflu porteru, specjalnie na ten cel przygoto-
wanym. Ale nie dopiwszy reszty odstawił kufel i choć nie było jeszcze tancerzy, natychmiast znów
się wziął do rzeczy, jak gdyby ów skrzypek, który przygrywał przed chwilą, odniesiony został do
domu na okiennicy w stanie bezmiernego wyczerpania, on zaś przyszedł na jego miejsce ze świe-
żymi siłami, postanawiając, że albo zupełnie tamtego zakasuje  albo sam zginie.
Tańczono więc, potem były rozmaite gry o fanty, potem goście znów puścili się w tany,
potem wniesiono ciasto i kruszon, i ogromną pieczeń na zimno, i pierożki z mięsem, i mnó- [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • spraypainting.htw.pl