[ Pobierz całość w formacie PDF ]
oparzenia i stłuczenia . Wreszcie po złożeniu obietnicy, że nazajutrz wróci do izolatki, Bond
udał się z Pleydel-lem-Smithem do King s House na pierwsze ze spotkań, które zakończyły
się konferencją na szczycie. Bond zaszyfrował krótką depeszę do M. za pośrednictwem
Ministerstwa do Spraw Kolonii, kończąc ją buńczucznie w ten sposób: %7łAAUJ MUSZ
ZNW PROSI URLOP ZDROWOTNY STOP PRZESYAAM RAPORT LEKARSKI
STOP UPRZEJMIE INFORMUJ ZBROJMISTRZA SMITH WESSON NA NIC WOBEC
MIOTACZY OGNIA KONIEC.
Teraz, gdy Bond pędził małym samochodem pokonując niezliczone zakręty w
kierunku północnego wybrzeża, pożałował tego żarciku. M. nie przyjmie go najlepiej. Był
tani. Marnotrawstwo szyfrantów. A, zresztą! Bond skręcił, żeby wyminąć dudniący czerwony
autobus z napisem Smagła Dziewczyna na tabliczce celu podróży. Chciał tylko zawiadomić
M, że niezupełnie miał wakacje w słońcu. Przeprosi w pisemnym raporcie.
Sypialnia Bonda była chłodna i ciemna. Przy rozkładanym łóżku stał talerz z
kanapkami i termos pełen kawy. Na poduszce leżała kartka papieru zapełniona dużym,
dziecinnym pismem. Dzisiejszą noc spędzasz ze mną. Nie mogę zostawić swoich
zwierzaków. Już się denerwowały. Ale nie mogę też zostawić ciebie. A poza tym nadszedł
czas zapłaty. Przyjdę o siódmej. Twoja H.
Przyszła o zmierzchu przez trawnik, gdzie Bond siedział dopijając trzecią szklankę
bourbona z lodem. Miała na sobie bawełnianą spódnicę w czarno-białe pasy i obcisłą
cukierkoworóżową bluzką. Złote włosy pachniały tanim szamponem. Wyglądała
niewiarygodnie świeżo i ślicznie. Wyciągnęła rękę, Bond ją ujął, poszedł za nią podjazdem, a
dalej wąską, wydeptaną ścieżką wśród trzciny cukrowej. Wiła się dość długo przez wysoką,
szepczącą, słodko pachnącą dżunglę. Dalej spłacheć schludnego trawnika pod grubymi,
podniszczonymi kamiennymi murami i stopnie prowadzące do ciężkich drzwi, zza których
obramowania błyskało światło.
Spojrzała na niego od drzwi.
- Nie bój się. Trzcina jest wysoka, zresztą większość z nich bawi na dworze.
Bond sam nie wiedział, czego się spodziewał. Przemknęła mu myśl o płaskim klepisku
i wilgotnych ścianach. Wyobrażał sobie, że będzie tam skąpe umeblowanie, połamane łóżko
nakryte szmatami i silny odór zoo. Zamierzał mieć się na baczności, żeby nie zranić jej uczuć.
Tymczasem wnętrze przypominało raczej olbrzymie, schludne pudełko od cygar.
Podłoga i sufit z wypolerowanego cedaru, który tchnął tym zapachem pudełka od cygar,
ściany wykładane szerokimi listwami z bambusa. Zwiatło padało z tuzina świec w misternym
srebrnym żyrandolu wiszącym na środku sufitu. Wysoko na ścianach trzy kwadratowe okna,
przez które Bond widział granatowe niebo i gwiazdy. Wokół solidne dziewiętnastowieczne
meble. Pod żyrandolem stół nakryty na dwoje kosztownymi, staroświeckimi srebrami i
szkłem.
- Honey, jak tu pięknie. Po tym, co mówiłaś, sądziłem, że mieszkasz w czymś w
rodzaju zoo.
Roześmiała się uradowana.
- Wyjąłem stare srebra i inne rzeczy. To wszystko, co mam. Czyściłam je przez cały
dzień. Nigdy ich przedtem nie wyjmowałam. Aadnie to wygląda, prawda? Widzisz, na ogół
pod ścianami stoi tu pełno klatek. Lubię je mieć przy sobie. To moje towarzystwo. Ale teraz,
skoro tu jesteś... - urwała. - Sypialnia jest tam - wskazała ręką na drugi pokój. - Maleńka, ale
pomieści nas oboje. Chodz. Niestety, mam tylko zimną kolację, homary i owoce.
Bond podszedł do niej. Wziął ją w ramiona i pocałował mocno w usta. Przytrzymał
tak, spojrzał głęboko w lśniące niebieskie oczy.
- Honey, jesteś wspaniałą dziewczyną. Jedną z najwspanialszych, jakie kiedykolwiek
poznałem. Mam nadzieję, że świat cię za bardzo nie zmieni. Naprawdę chcesz się poddać tej
operacji? Kocham twoją twarz. Taką, jaka jest. To część ciebie. Część tego wszystkiego.
Zachmurzyła się i wyzwoliła z jego objęć.
- Nie bądz dziś taki poważny. Nie mów o tych sprawach. Nie chcę o nich mówić. To
moja noc z tobą. Mów mi o miłości. Nie będę słuchać o niczym innym. Obiecujesz? A teraz
chodz. Siadaj tutaj.
Bond usiadł. Uśmiechnął się do niej.
- Obiecuję - odparł.
- Tu jest majonez. Ale nie kupny. Sama go przyrządziłam. Tu masz chleb i masło. -
Usiadła naprzeciwko niego i zaczęła jeść, nie spuszczając z niego wzroku. - A teraz możesz
mi zacząć opowiadać o miłości. Wszystko. Wszystko, co wiesz.
Bond spojrzał na tę rozpromienioną, złocistą twarz. Oczy jarzyły się jasnym, ciepłym
blaskiem w płomieniach świec, ale ten sam władczy błysk miały wtedy, kiedy zahaczył ją po
raz pierwszy na plaży, a ona sądziła, że przyszedł jej ukraść muszle. Pełne czerwone usta
rozchylone z podniecenia i niecierpliwości. Przy nim nie miała żadnych zahamowań. Byli
parą zakochanych zwierząt. Wszystko tchnęło naturalnością. Nie znała wstydu. Mogła go
[ Pobierz całość w formacie PDF ]