[ Pobierz całość w formacie PDF ]
to przyjemny widok.
- Nie on.
Ruth westchnęła.
- Nie, pewnie nie.
Zauważyłam, że podczas gdy Todd nie zwracał na nas uwagi, Scott i Dave nie
spuszczali z nas oczu. Obaj popatrzyli w inną stronę, kiedy zerknęłam w ich kierunku,
ale nie miałam wątpliwości: gapili się na nas.
Ruth jednak nie widziała nikogo poza Toddem.
- Masz dzisiaj lekcję - przypomniała. - Facet od fletu jest całkiem przystojny.
Nie chciałabyś chyba śmierdzieć przy nim chlorem?
Facet od fletu był nauczycielem gry na instrumentach dętych, Francuzem o
imieniu Jean - Paul czy jakoś tak. Faktycznie był dość przystojny, we francuski,
trochę niechlujny sposób. Ale dla mnie był trochę za stary. To znaczy, lubię
mężczyzn starszych od siebie, ale wydaje mi się, że trzydziestka to już przesada.
Dziwacznie byśmy razem wyglądali.
- Nie wiem - powiedziałam, kiedy kolejka przesunęła się odrobinę w stronę
wody. - Jest, zdaje się, akceptowalny. Ale nie szalenie przystojny.
Nie zdawałam sobie sprawy, że Karen Sue Hanky podsłuchuje, dopóki nie
odwróciła się w naszą stronę i z błyszczącymi, choć obwiedzionymi sinymi
podkówkami oczami, warknęła:
- Mam nadzieję, że nie mówisz o profesorze Le Blanc. Wiesz, tak się składa,
że to geniusz muzyczny.
Przewróciłam oczami.
- Kto tutaj nie jest geniuszem muzycznym? - zapytałam. - Oczywiście, nie
licząc ciebie, Karen.
Ruth aż połknęła gumę do żucia, usiłując się nie roześmiać.
- Jesteś wstrętna - obruszyła się Karen, czerwieniejąc powoli, aż jej policzki
stały się tego samego koloru co litery na koszulce ratownika. - Powiem ci, że
ćwiczyłam codziennie po cztery godziny i że mój tata płacił trzydzieści dolarów za
godzinę za prywatne lekcje u profesora.
- Taak? - uniosłam brwi. - Rany. Może teraz będziesz w stanie za nami
nadążyć.
Karen zmrużyła oczy.
Nie dowiedziałam się, co chciała powiedzieć, bo w tym momencie ratownik -
także dość pociągający, zdecydowanie akceptowalny - wydał gwizd i wrzasnął:
- Brzozy!
Moje Brzózki i ja rzuciliśmy się pędem do wody, wskakując jednocześnie,
krzycząc i chlapiąc dookoła. Nie wszyscy byli świetnymi pływakami; niektórzy
krztusili się i pluli wodą, doszło do jednej próby utopienia, udaremnionej szczęśliwie
przez ratownika. Shane musiał potem siedzieć na brzegu przez dwadzieścia minut.
Ale poza tym bawiliśmy się świetnie.
Uczyłam ich właśnie nowej piosenki - jako że Pamela zakazała Pada deszczyk
- kiedy Scott i Dave oraz Ruth i Karen przechodzili obok ze swoimi grupami.
Wszyscy, jak zauważyłam, sprawiali wrażenie trochę śniętych.
- Nie mogę pojąć, jak ty to robisz, że jesteś wyspana - powiedział Scott. - Nie
przeszkadzali ci w nocy?
- Nie - odparłam. - Wcale nie.
- Jak ty to zrobiłaś? - zapytał Dave. - Moi tłukli się do rana. Musiałem spać z
poduszką na głowie. Ruth potrząsnęła głową.
- Pierwsza noc poza domem - powiedziała ze znawstwem - zawsze jest
najgorsza. Uspokajają się zwykle trzeciej albo czwartej nocy, z czystego
wyczerpania.
Karen Sue sapnęła ciężko.
- Nie moje panienki, założę się.
Spojrzała gniewnie na parę mijających nas Makowych Panienek, które
chichotały, pędząc dróżką, co skłoniło nas do chóralnego:
- Macie iść, nie biegać!
- Małe potwory - mruknęła Karen, ściszając głos. - Nie słuchają żadnych
poleceń, a ten język! W życiu nie słyszałam, żeby ktoś się tak wyrażał! I całą noc
śmiały się jak opętane.
- Moje tak samo - powiedziała Ruth zmęczonym głosem. - Odpadły chyba
dopiero koło piątej.
- Moi o piątej trzydzieści - odezwał się Scott. Popatrzył na mnie. - Nie mogę
uwierzyć, że twój Shane tak po prostu, bez walki, odpłynął do krainy snu.
- No właśnie - powiedział Dave. - Zdradzisz nam swój sekret?
- Och, opowiedziałam im strasznie długą historyjkę i zaraz się pospali.
Spaliśmy jak kamienie. Obudziła mnie dopiero pobudka.
- Naprawdę? - Ruth nie mogła wyjść ze zdumienia.
- O czym była ta historyjka? - dopytywał się Dave.
Ze śmiechem streściłam im opowiadanie. Oczywiście, nie wspomniałam o
Robie ani nie przyznałam się do zapożyczeń z dzieł Kinga.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]