[ Pobierz całość w formacie PDF ]

strzelał teraz płomieniem na sto stóp w górę. Filip czuł na twarzy buchający żar. Potwornej
wielkości pochodnia rozjaśniała mroki. Na skalnej platformie widno było niby w dzień. Filip
wzrokiem poszukał Janki. Zobaczył ją stojącą na samej krawędzi, po przeciwnej stronie urwiska.
Osłaniając dłonią oczy spozierała na południowy zachód.
Wykrzyknął jej imię. Zaskoczona obróciła się ku niemu, lecz zanim zdążyła zrozumieć co
się dzieje, znalazł się obok. Janka miała twarz bladą i znużoną, gdy zaś poznała kto ją woła, rysy
jej nabrały wyrazu cierpienia. Milczała, oczami jedynie wyrażając całą mękę. Filip usiłował
przemówić, lecz i jemu również brakło słów. Wtenczas, niespodzianie wyciągnąwszy ramiona
objął ją tak ciasno, tak szybkim ruchem, że nie zdołała tego przewidzieć ani temu zapobiec.
Głowa dziewczyny legła na piersi mężczyzny. Czuł jak wyrywa się, jak pręży mięśnie
zamierzając się wyzwolić z uścisku. Przemówił więc łagodnie i przekonująco.
 Posłuchaj Janko  rzekł  to Piotr mnie przysyła. Opowiedział mi wszystko,
rozumiesz, wszystko!  położył nacisk specjalny na ostatnich słowach. - Kochanie, nie ma już
rzeczy, którą byś przede mną musiała ukrywać. Nie tylko wiem, ale i rozumiem...
Drżała mu teraz w ramionach. Podniosła na niego oczy pełne zdziwienia i niewiary.
Przyciągnął ją bliżej jeszcze, aż poczuł na ustach tchnienie jej warg.
 Janeczko - szeptał dziewczynie na ucho, podczas gdy trzask płonącej sosny tłumił już i
tak ciche słowa.  Janeczko, Piotr opowiedział mi wszystko, rozumiał bowiem, że cię kocham...
Powiedział dlatego także...
Słowa ugrzęzły mu w gardle. Wyczuwając wahanie jego i niepokój, Janka odrzucając
głowę zajrzała w oczy Filipa. Wargi drżały jej jak do płaczu. Filip ucałował te drżące usta i oto
upór dziewczyny zmiękł: rozszlochała się po dziecinnemu głośno.
 Janko  powtarzał Filip. - Janko...
Akanie dziewczyny cichło. Filip, odzyskując wreszcie przytomność umysłu rozważał,
jakie słowa tu dobrać, by w sposób najdelikatniejszy donieść o ciężkim stanie Piotra. Rozumiał,
iż przez nieopanowanie i egoizm zmarnował już niejedną cenną chwilę. Czule ujął w obie dłonie
mokrą od łez twarzyczkę dziewczyny.
 Piotr powtórzył mi wszystko  rzekł  wszystko od dnia gdy znalazł cię w śniegach
taką malutką, do chwili, gdy ojciec twój wrócił, by cię zadręczać. Dziś wieczór kochanie
wybuchły w obozie zamieszki. Piotr jest ranny i prosi, żebyś do niego przyszła. A Thorpe...
Thorpe... umarł.
Filip doznał na moment uczucia ogromnego przerażenia. Janka przestała oddychać.
Zaciążyła mu też w ramionach jak martwa. Wtem wydarła się z jego objęć i śmiertelnie blada
załamała ręce.
--- Umarł? Umarł?
--- Tak.
--- To Piotr go zabił?
Filip usiłował objąć ją na nowo, lecz nie dała się pochwycić. Wyczytała zresztą
odpowiedz z jego twarzy.
--- Piotr jest ranny? - pytała dalej, nie spuszczając oczu z jego zrenic.
Zdołał pochwycić jej ręce. Zcisnął je silnie, jak gdyby czułym dotknięciem dodając
dziewczynie odwagi do zniesienia okrutnego ciosu.
--- Tak, Janko, jest ciężko ranny. Musiamy śpieszyć co prędzej, obawiam się bowiem, iż
nie ma czasu do stracenia.
--- Umrze?
--- Sądzę, że tak.
Odwrócił oczy nie mogąc znieść wyrazu cierpienia jakie odmalowało się w jej rysach.
Mocno trzymając za rękę prowadził ją wokół ognia, aż do łagodniejszego stoku po stronie
przeciwnej. Wtem Janka stanęła jak wryta. Palce jej zacisnęły się kurczowo wokół dłoni Filipa.
Uparcie patrzyła na południowy zachód, kędy leżał przestwór łąk i boru. Daleko, o milę, może o
dwie nowy słup ognia rozdzierał nocną ciemność.
W oczach dziewczyny błysnęła radość.
--- Nadchodzą! - szepnęła łamiącym się głosem. - To Sashigo oraz indiańscy wojownicy!
Nadchodzą!
Schodzili ze wzgórza w milczeniu. W jakimś miejscu mniej stromym, Filip przyciągnął
znów Jankę do siebie i pocałował ją w usta. Ręka w rękę dążyli potem przez rzadki, iglasty
zagajnik do oświetlonej chaty, w której konał Piotr. Gdy weszli Mac Dougall siedział właśnie u
wezgłowia rannego, lecz na ich widok podniósł się i na palcach opuścił izbę. Filip podprowadził
Jankę do łóżka. Na dzwięk cichych słów Metys otworzył oczy. Zobaczył dziewczynę i poznał ją.
W mętnych oczach zabłysło przedziwne światło. Poruszając wargami usiłował unieść rękę z
kołdry. Janka padła obok na kolana. Musiała zrozumieć w tej chwili jakiego rodzaju miłością
kochał ją ten przybrany brat. Ujmując głowę jego w obie dłonie, pochyliła się tak nisko, że
rozpuszczone jej włosy przysłoniły obie twarze niby welon. Filip zacisnął zęby, by nie jęknąć. W
pokoju zapadła śmiertelna cisza.
Wydało mu się, że minęła wieczność zanim Janka podniosła wreszcie głowę. Uczyniła to
ostrożnie, pieczołowicie, jak gdyby w obawie, że zbudzi śpiące dziecko. Wyczytał prawdę z
jej twarzy zanim otworzyła usta. Głos miała niski, łagodny i tkliwy. Na taki głos może się tylko
zdobyć kobieta w chwili najwyższego cierpienia.
--- Zostaw nas samych, Filipie - rzekła.  Piotr nie żyje.
ROZDZIAA XXIII
OKROPNA PRAWDA
Filip milcząco schylił głowę i wyszedł jak najciszej. Zamykając za sobą drzwi obrócił
się nieco, a z pochylonej postaci Janki wyczytał, że dziewczyna modli się przy zwłokach.
Uprzytomnił sobie innego rodzaju obrazek: pustynia śnieżna przed laty i Piotr klęczący obok
trupa grzesznicy. W zamian za tamten pacierz Piotr doznał chociażby tej pociechy, że istota,
którą kochał tak gorąco była przy nim w godzinie zgonu.
Wychodząc do biura Filip mało co widział. Oślepiały go łzy. Ani dbając, że Mac Dougall
na niego patrzy, otarł chustką oczy. Wtenczas dopiero spostrzegł, że prócz młodego Szkota w
izbie znajduje się ktoś jeszcze. Ten ktoś wstał z ławy, gdy zaś zbliżył się do lampy Filip omal nie
krzyknął ze zdumienia. Był to bowiem Gregson!
 Przykro mi, Fil - rzekł malarz stłumionym głosem  że przybywam w chwili tak dla
ciebie bolesnej.
Filip gapił się jak na ducha. Nie tylko oszołomiło go niespodziane pojawienie Gregsona,
ale i jego zachowanie.
Malarz nie zbliżał się więcej, nie wyciągnął dłoni na powitanie. Twarz miał przy tym
dziwnie posępną. Od czasu do czasu spoglądał w kierunku drzwi, za którymi leżały zwłoki Piotra
i rysy przebiegał mu skurcz. Filip podał przyjacielowi rękę, lecz ten cofnął się natychmiast.
--- Teraz nie  rzekł. - Poczekaj, aż ci coś opowiem.
Wobec dziwnego brzmienia głosu Filip ochłódł. Pochwycił także wzrok Gregsona
zwrócony w kierunku Mac Dougalla.
Zbliżywszy się do inżyniera szepnął mu na ucho:
--- Słuchaj, Sandy, Janka jest tutaj obok, z Piotrem. Chciała zostać na chwilę sama przy
zwłokach. Czy zechcesz poczekać na nią na dworze, a potem zaprowadzić ją do żony
Cassidy'ego? Wytłumacz jej proszę, że zaraz do niej przyjdę.
Zamknąwszy drzwi za Mac Dougallem odwrócił się znów do Gregsona. Malarz zajął
właśnie miejsce przy stole, więc Filip siadł naprzeciw powtórnie wyciągając rękę.
--- Co się stało, Greggy? O co chodzi? Lecz Gregson nie podał mu ręki.
--- Nie pora na długie ceregiele - rzekł.  Pózniej możemy raz jeszcze poruszyć niektóre
kwestie, dziś tylko chcę, byś zrozumiał, czemu nie mogę uścisnąć twojej dłoni. Byliśmy
przyjaciółmi od wielu lat. W ciągu paru minut możemy się stać zaciekłymi wrogami, ty w
każdym razie moim wrogiem. Zanim wyjawię ci prawdę, muszę prosić byś, czegokolwiek się
dowiesz, oszczędzał cześć Eileen Brokaw. Nie tylko proszę o to. %7łądam tego stanowczo.
Uprzedzając twoje zarzuty przyznam zresztą, że dusza jej błądziła czas jakiś po manowcach. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • spraypainting.htw.pl