[ Pobierz całość w formacie PDF ]

- Byłeś wściekły, prawda? - domyśliła się Samantha. - Było mi
bardzo przykro, bo nie miałam pojęcia, dlaczego się złościsz. Za to
teraz wszystko zrozumiałam. Wiesz może, kto się wysługiwał
emirowi?
- Zdawało mi się, że wiem.
104
RS
A więc nadszedł czas, żeby jej to powiedzieć. Była taka ufna,
taka wyrozumiała, taka dobra dla niego. Teraz się dowie, jak bardzo
nie zasłużył na jej dobroć, jak paskudnie ją potraktował. Odwrócił
wzrok. Nie chciał patrzeć w jej oczy, kiedy będzie jej o tym
opowiadał. Bał się zobaczyć ból albo - co gorsza - potępienie i
niechęć.
Samantha czuła rosnące napięcie, czuła, że dzieje się coś złego.
Zupełnie nie wiedziała, o co tym razem chodzi.
- Udawałem, że cię nie poznaję, kiedy się spotkaliśmy na ścieżce
w oazie, ponieważ chciałem zapomnieć o tym, co się zdarzyło w
Zuranie. - Vere mówił bardzo powoli, uważnie dobierał odpowiednie
słowa. - Moje zachowanie nie przystoi mężczyznie, na jakiego
wychowywali mnie rodzice. Nie umiałem zapomnieć, choć bardzo
tego pragnąłem. Wbiłaś mi się nie tylko w pamięć, ale we wszystkie
zmysły. Nie mogłem na to pozwolić. Musiałem sobie znalezć powód,
żeby się trzymać od ciebie z daleka. Dlatego wmówiłem sobie, że to
ty jesteś szpiegiem emira.
Samantha pobladła, cofnęła się o krok.
- Uważałeś mnie za szpiega, a mimo to... poszedłeś ze mną do
łóżka? - wyszeptała.
- Pomyślałem sobie, że powinienem się do ciebie zbliżyć, żeby
się dowiedzieć więcej o twoich knowaniach. Wydawało mi się, że
ogłoszenie ciebie moją oficjalną metresą to dobry pomysł na
unieszkodliwienie emira.
105
RS
Samantha przygryzła wargę i z całej siły zacisnęła pięści. Coraz
trudniej było jej tego słuchać, coraz trudniej było jej znosić obecność
Vere'a.
- Musiałem mieć na względzie dobro mojego kraju - tłumaczył
się bez przekonania.
- Dlaczego mi o tym mówisz? - spytała, bo tylko to jedno
jeszcze chciała wiedzieć.
- Kiedy lecieliśmy do Dhurahnu zadzwonił mój brat, żeby mi
powiedzieć, że ludzie, którym kazaliśmy cię sprawdzić, oczyścili cię z
wszelkich podejrzeń. Stwierdzili z całą pewnością, że to nie ty jesteś
na usługach emira. Wyrządziłem ci krzywdę, więc muszę cię
przeprosić i błagać o przebaczenie. Oczywiście zrekompensuję ci
szkody, jakie moja pomyłka mogłaby wyrządzić twojej pracy. Jesteś
kartografem, więc...
- Mojej pracy? - wpadła mu w słowo Samantha. - A jak mi
zrekompensujesz utratę godności i szacunku do siebie? Myślałam, że
ty mnie pragniesz, a ty tymczasem...
Rozpłakała się. Tym razem nie zdołała powstrzymać łez.
- Nie! - krzyknęła rozpaczliwie, bo Vere próbował ją do siebie
przytulić. Nie pozwoliła mu na to, waliła go pięściami tak długo, aż w
końcu ją puścił.
Odwróciła się na pięcie, chciała wbiec do pałacu, zatrzasnąć za
sobą drzwi i nie wpuścić go do środka. Nie zdążyła. Nadepnęła na
węża, którego jeszcze przed chwilą tam nie było, bo akurat teraz
wypełznął spod krzaka dopiero co rozkwitłej róży.
106
RS
Samantha krzyknęła z bólu. Na jej nodze wykwitł czerwony,
bardzo prędko rosnący ślad. Królewskie ogrody były kilka razy
dziennie patrolowane w poszukiwaniu węży i skorpionów, ale
czasami któremuś się udawało schować, tak jak temu spod krzaka
róży.
- Nie ruszaj się - zawołał Vere. Doskonale wiedział, że nawet
najmniejszy ruch przyspieszy rozchodzenie się jadu w żyłach.
Najpierw wezwał pomoc, a zaraz potem rzucił się na kolana i
zaczął wysysać truciznę z rany na nodze Samanthy.
Zjawiła się służba i wezwano królewskiego lekarza, ale Vere ani
na chwilę nie puścił Samanthy, ani na moment nie zdjął z niej wzroku.
Jakby mógł tym sposobem dodać jej sił, których teraz tak bardzo
potrzebowała. Gdyby mógł otworzyć swoje żyły i przelać w nią swe
życie, zrobiłby to bez chwili wahania. Była dla niego wszystkim. Bez
niej jego życie było puste, niewarte nawet funta kłaków.
W tej krótkiej chwili prawda objawiła mu się z taką siłą, że nie
dało się jej dłużej zaprzeczać. Pokochał Samanthę. Nie mógł jej
stracić. Była mu droższa nad Dhurahn, nad jego lud, nawet nad
własny honor.
Ale usta Samanthy już siniały. Lekarz, który właśnie przybył z
przygotowaną do wstrzyknięcia surowicą, bezradnie opuścił rękę.
- Nie! - ryknął na niego Vere.
- Za pózno, Wasza Wysokość.
Vere omal nie oszalał. Wróciły wspomnienia. Posłaniec, który [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • spraypainting.htw.pl