[ Pobierz całość w formacie PDF ]
przybycia na stację aż po rozmowę Kenny'ego z Larsem.
- Obiecuję, że zabiorę tylko piętnaście minut pańskiego cennego czasu.
Pierwsze siedem i pół minuty nagrania ukazywały Tię podczas rozmów ze swoimi
rodzicami, lekarzami i innymi ludzmi. Sprawiała tu wrażenie rozradowanej dziewczynki, chcącej
pocieszyć tych, którzy ją raczej powinni pocieszać.
- Oto Hypatia Cade, córka Poty Andropolous - Cade i Braddona Maartensa - Cade'a -
wyjaśnił.
Następnie krótko opowiedział historię dziewczynki; o tym, dlaczego się tu znalazła.
Podkreślił jej nieprzeciętną inteligencję, odpowiedzialność i rozległe zainteresowania.
- Obawiam się, że prognozy nie są najlepsze - stwierdził, bacznie przyglądając się
upływającym sekundom. Chciał dokładnie utrafić swoim komentarzem w koniec tej części taśmy. -
Niezależnie od tego, co jej zaaplikujemy, będzie skazana na spędzenie reszty życia w tej czy innej
klinice. Pomóc może jej tylko bezpośrednie połączenie urządzeń zewnętrznych z jej systemem
nerwowym. Niestety, nie wykonujemy tutaj tego typu operacji. Są domeną Szkoły - Laboratorium.
Mam tu na myśli program dla ludzi z kapsuł.
Gdy tylko przestał mówić, obraz zamigotał i przyciemniał. Tia była sama w pokoju.
Ramię jej fotela sięgnęło po małego, smutnego, niebieskiego misia, który był zasłonięty
poduszką i mocowanym do łóżka stolikiem. Podsunęło zabawkę do jej twarzy i Tia delikatnie
przytuliła policzek do miękkiego futerka. W mroku pokoju doskonale było widać błyskawicę Służb
Kurierskich na koszulce misia. To był powód, dla którego Kenny wybrał właśnie to ujęcie.
- Odlecieli, Ted - wyszeptała do misia. - Mama i tata wrócili do Instytutu. Teraz zostałeś mi
tylko ty.
Na jej rzęsach pojawiła się mała łza, która powoli spłynęła po policzku, lśniąc nikłym
światłem pokoju.
- Co? Och, nie, to nie ich wina, Ted. Po prostu musieli już lecieć. Dostali takie polecenie z
Instytutu, widziałam depeszę. Napisano w niej, że ponieważ wca - a - a - le mi się nie po - o - o -
prawia, to nie ma se - e - e - ensu, by tracili tu swój cenny czas.
Zaszlochała i skryła twarz w miękkim misiowym futerku. Po chwili znowu zaczęła mówić
przytłumionym głosem:
- Dobrze wiem, ile ich to kosztowało. Tak mi cię - ę - ę - żko być dla nich dzie - e - e - lną.
Gdybym jednak się załamała, byłoby to dla nich nie do znie - e - e - sienia. Może to lepiej, że mu -
u - u - sieli jechać. Będzie łatwiej. Wszy - y - y - stkim...
Holos ponownie zamigotał; ten sam czas, podobna sytuacja, inny dzień. Tym razem płakała
otwarcie. Azy spływały po jej policzkach i wsiąkały w koszulkę misia.
- Daliśmy jej pełną swobodę w korzystaniu z biblioteki i holoteki - rzekł ostrożnie Kenny. -
Holosy z reguły bawią ją lub intrygują; to jest jednak moment, który sfilmowaliśmy tuż po
obejrzeniu przez nią Zdobywców gwiazd. Muszę tu dodać, iż jej rodzice powiedzieli mi, że Tia
bardzo chciała zostać pilotem wahadłowców. Sam więc pan rozumie...
Nieustannie płakała, szepcząc coś w przerwach między kolejnymi spazmami szlochu.
- Teddy! Chciałam polecieć... Chciałam zobaczyć gwiazdy...
Holos skończył się i Kenny zapalił światło. Sięgnął po chusteczkę i bez cienia wstydu
wytarł oczy.
- Obawiam się, że całkowicie zawładnęła moją duszą - powiedział z nieśmiałym
uśmiechem. - Nie ukrywam, że nie umiem kierować się w tym wypadku zawodową bezstronnością.
Wielki Mąż zamrugał nerwowo, by nie uronić łzy.
- Dlaczego nic nie robicie, by pomóc temu dziecku? - zapytał zachrypniętym głosem.
- Zrobiliśmy wszystko, co było w naszej mocy - odparł Kenny. - Jedynym sposobem, w jaki
możemy przywrócić tej nieszczęśliwej dziewczynce namiastkę aktywnego życia, jest włączenie jej
do programu ludzi z kapsuł. Niestety, psychoanalitycy ze Szkoły - Laboratorium twierdzą, iż jest na
to za pózno. Nie przysłali nawet nikogo, kto mógłby z nią porozmawiać. I to mimo próśb jej
rodziców oraz naszych rekomendacji...
Pozwolił, by ostatnie zdanie zawisło gdzieś w przestrzeni.
Sekretarz generalny spojrzał na niego z wyraznym ożywieniem.
- Rozumiem, że nie zgadzacie się z ich oceną? Kenny pokręcił głową.
- To nie jest tylko moja opinia - stwierdził poważnie. - W pełni mnie popierają
psychoanalitycy tu pracujący, człowiek z kapsuły kierujący tą stacją oraz przyjaciółka Tii, statek
mózgowy Służb Kurierskich. To ta - dodał ostrożnie - która podarowała jej pluszowego misia.
To przechyliło szalę na korzyść Tii. Kenny dostrzegł błysk w oku Wielkiego Męża.
- Przyjrzymy się tej sprawie - powiedział sekretarz generalny. - Ludzie, z którymi pan
rozmawiał, nie są wszechmocni, a z pewnością nie do nich należy ostatnie słowo. - Wstał i podał
rękę Kenny'emu. - Nie chcę niczego obiecywać, ale nie zdziwiłbym się na pańskim miejscu, gdyby
za parę dni przybył tu ktoś ze Szkoły - Laboratorium, by się z nią zobaczyć. Jak pan sądzi, kiedy
będzie gotowa do transformacji?
- Wystarczy nam dwanaście godzin, sir - odpowiedział, gratulując sobie w duchu pomysłu
podsunięcia do podpisu stosownej zgody rodzicom Tii.
Oczywiście nie wierzyli wtedy w powodzenie jego prób. To był bowiem ich pomysł, by
włączyć Tię do programu ludzi z kapsuł. To oni także odczuli najdotkliwiej odmowę urzędników ze
Szkoły - Laboratorium.
- Dwanaście godzin? - zdziwił się Wielki Mąż. Kenny śmiało spojrzał mu w oczy.
- Jej rodzice pracują dla Instytutu Archeologii - wyjaśnił. - Instytut wezwał ich do powrotu
na badaną przez nich planetę, gdyż skończył się ich czas opieki nad dzieckiem. Nie byli tym
zachwyceni, ale musieli się podporządkować pod grozbą zwolnienia. Niełatwo jest znalezć tego
typu pracę poza Instytutem. - Zakaszlał. - Zaufali mi i uczynili mnie prawnym opiekunem Tii na
czas ich nieobecności.
- Zatem posiada pan wszelkie pełnomocnictwa. Bardzo sprytne. - Chytry uśmiech
sekretarza generalnego sugerował, że doskonale wie, iż całe to przedstawienie było od początku
ukartowane. Bynajmniej nie był swym odkryciem zdziwiony. - No dobrze. Ktoś przybędzie jeszcze
w tym tygodniu. Nawet jeżeli nie powiedział mi pan wszystkiego o dziewczynce, ten ktoś w ciągu
dwóch dni pozna jej możliwości. Po tym czasie... - Jedna brew znacząco uniosła się ku górze. -
Cóż, dobrze by było, gdyby mógł zabrać ze sobą nowego rekruta, prawda?
- Tak, sir - odpowiedział uszczęśliwiony Kenny. - Z pewnością tak.
Gdyby nie sława doktora Uhua - Sorga i wstawiennictwo byłego ucznia Larsa Mendozy,
Philip Gryphon bint Brogen powiedziałby, gdzie zarząd może sobie wsadzić sugestie sekretarza
generalnego. I co jeszcze potem może sobie z tym zrobić. Do jakiego stopnia można nagiąć
przepisy, by wepchnąć do programu ludzi z kapsuł nie nadającą się do tego osobę?! Czyżby
sekretarz generalny sądził, że w ten sposób podporządkuje sobie władze Akademii?! Czeka go
zatem spory zawód.
Philip gardził płaszczeniem się przed innymi i nie ustępował nawet przed grozbami. W jego
[ Pobierz całość w formacie PDF ]