[ Pobierz całość w formacie PDF ]

siorbiąc przez słomkę resztkę pina colady. - I przyniósł mi coś do picia.
- Widzę. Chciało ci się pić? - Zerknął na nią.
- Nie, ale to miły gest, prawda? Przekrzywił głowę, przyglądając się jej uważnie, a potem się
uśmiechnął.
- Sabrino, moja kochana, jeśli próbujesz wzbudzić we mnie zazdrość, tracisz czas.
- To nie działa? - spytała wyzywająco, zdumiona, jak bardzo ją to zezłościło.
- To strata czasu, ponieważ i tak jestem zazdrosny.
- Tak? - Na tak szczere wyznanie szeroko otworzyła oczy.
Jake położył się twarzą do niej i wsparł się na łokciu.
- Jak diabli. Znalazłem się w trudnej sytuacji. Dryden jest niższy, młodszy i nie tak silny jak ja.
Gdybym go stłukł na kwaśne jabłko, wyszedłbym na łotra.
- Z całą pewnością.
- Nie rób takiej przerażonej miny. Nie zmasakruję Drydena, jeśli nie dasz mi do tego powodu.
- Co ty pleciesz? - zawołała zaszokowana.
- Mówię tylko, że jeśli chcesz uniknąć rozlewu krwi, powinnaś trzymać się z daleka od tego gościa -
odparł stanowczo, a w jego szarych oczach pojawił się chłód. - Jak coś mu się stanie, to będzie
twoja wina.
- To oburzające! Jak śmiesz mi tak grozić?
- Sabrina usiadła, piorunując go wzrokiem. - Nie masz prawa wymuszać na mnie posłuszeństwa
pogróżkami.
Ale Jake tylko się do niej uśmiechnął tym zarazliwym szerokim uśmiechem, zarezerwowanym, jak
wiedziała, dla niej i dla dzieci. Nie zwracał uwagi na jej wściekłą minę i spojrzenie, podniósł się i
wziął ją na ręce.
- Pora, żebyś się trochę pomoczyła. Upał zle działa na twój charakter.
- Natychmiast mnie postaw!
Postawił ją, ale nie od razu. Po dwóch minutach był już po pas w ciepłej wodzie i wtedy postawił ją
delikatnie. Sabrina, rozgrzana słońcem, a potem bliskością jego nagiego ciała, gdy trzymał ją w
ramionach, postanowiła pójść za jego radą. Gdy tylko ją puścił, - zaczęła płynąć możliwie
najszybciej.
Oddaliła się spory kawałek od brzegu, gdy zdała sobie sprawę, że w ten sposób go nie zgubi. Płynął
obok niej leniwie, niemal bez wysiłku, tak to przynajmniej dla niej wyglądało. Kiedy poddała się i
dotknęła stopami piaszczystego dna, Jake uśmiechnął się do niej i też się zatrzymał. Ujął w dłonie jej
skrzywioną ze złości twarz, tak jak ona ujęła jego twarz minionej nocy.
- Jestem zazdrosny, ale wcale tak bardzo się nie martwię - wyznał. - Wiesz dlaczego?
Sabrina znieruchomiała, nagle straciła pewność siebie i znów była bezbronna. Czekała na odpowiedz
uwięziona w pułapce.
- Nie przejmuję się Drydenem, ponieważ sądzę, że w przeciwieństwie do Ginewry, nie zdradziłabyś
mnie z innym mężczyzną.
Zdenerwowałaś się tym, co stało się minionej nocy, ale należysz do mnie i chyba to wiesz.
- Jake, nie& !
Pochylił się i dotknął mokrymi wargami jej rozchylonych warg. Jego dłonie przesunęły się wzdłuż jej
szyi na zaokrąglone ramiona, a woda z jego rąk kapała na jej piersi. Sabrina zadrżała. Chciała się
cofnąć, oświadczyć, że nie potrzebuje jego zaufania, że wcale nie musi być wobec niego lojalna. Ale
jego ciepło i jeszcze kontrolowana namiętność zniewoliły ją. Jego dłonie wędrowały teraz wzdłuż jej
pleców i zanim się zorientowała, stanik jej bikini wisiał już tylko na jej szyi, odkrywając piersi.
- Jake!
- Cii - szepnął. - Zasłaniam cię, z brzegu nikt cię widzi. A tutaj nie ma nikogo, motylu, tylko ja. Chcę
zobaczyć w dziennym świetle to, co widziałem tylko w świetle księżyca. Cały dzień myślałem, jaka
jesteś namiętna, kochanie. Usiłowała się cofnąć, ale on odsunął jej dłonie, którymi zakryła piersi, i
uniósł głowę, by spojrzeć na nią z góry.
Fale podnosiły się lekko i opadały, na zmianę odsłaniając i przesłaniając jej nabrzmiałe piersi.
Delikatnie, ale stanowczo Jake chwycił nadgarstki Sabriny i przycisnął je do jej boków. Jego szare
oczy pociemniały.
Sabrinie zabrakło tchu, nie znajdowała słów, by mu się przeciwstawić, nie była w stanie podjąć
walki. Tak jak minionej nocy czuła się zniewolona rosnącym pożądaniem Jake a. Prawdziwe
niebezpieczeństwo kryło się jednak w tym, że rozpalało ono jej pragnienie.
Kiedy puścił jej ręce i kciukami obu dłoni głaskał piersi, przylgnęła do niego.
- Kochanie, nie bój się mnie - powiedział cicho, z ustami w jej mokrych zmierzwionych włosach. -
Zaufaj mi.
- Jake - jęknęła. - Nie chcę żadnego romansu. Nie chcę się z nikim wiązać.
- Już się zaangażowałaś. Wtargnęłaś do mojego życia i uczyniłaś mnie swoim opiekunem. Jesteśmy
na siebie skazani, zapomniałaś? - dokończył pogodnie.
Zaczęła się odsuwać. A on niemal natychmiast zapiął jej stanik na plecach. Spojrzała na niego
bezradnie, niezdolna wymienić żadnego logicznego powodu, dla którego powinna się od niego
uwolnić. Widząc wahanie na jej twarzy, Jake uniósł kącik warg w półuśmiechu.
- Chodz, motylu. Wyglądasz na tak zawstydzoną, że wystarczy tego na dzisiaj. Wracajmy na brzeg.
- Jake? - odezwała się drżącym głosem. - Nie chciałabym, żebyś myślał& To znaczy, nie sądz na
podstawie tego pocałunku, że ja&
- %7łe będziemy się kochać dziś w nocy? - dokończył za nią, brnąc przez fale. - Nie martw się,
kochanie. Dam ci trochę czasu, jeśli to konieczne.
Teraz, kiedy już wiem, że należysz do mnie, poczekam, aż nadejdzie ta właściwa chwila.
- Co to ma znaczyć? - wypaliła gwałtownie, zirytowana jego pewnością siebie.
Spojrzał na nią z góry.
- To znaczy, że potrafię czekać na właściwy moment. Spędziłem pół roku w ciężkiej celi, ćwicząc
cierpliwość. Polataj sobie jeszcze, kochanie, jeśli masz ochotę. Ale prawda jest taka, motylku, że
wczoraj w nocy wpadłaś w moją siatkę.
ROZDZIAA 7
Tej nocy to Sabrina miała problemy ze snem. Wierciła się niespokojnie, co dziesięć minut
przewracając się z boku na bok i szukając wygodniejszej pozycji. Niechętnie musiała przyznać, że
nie może zasnąć, bo ilekroć przesuwała się choć parę centymetrów, otwierała oczy i patrzyła na
drzwi łączące jej pokój z pokojem Jake a. Drzwi nie były całkiem zamknięte, zostawił je lekko
uchylone. Sabrina niewiele przez nie widziała, prócz tego, że u Jake a było ciemno. Ale czy spał?
- Ty idiotko - ganiła się bezgłośnym szeptem. - Co ci chodzi po głowie? Chcesz się wpakować w te
same kłopoty co poprzedniej nocy?
Ten facet potrafi sam o siebie zadbać. Opadając znów na poduszkę, pełna odrazy do samej siebie,
wróciła pamięcią do mijającego dnia, który spędziła w towarzystwie Jake a. Był troskliwy,
uprzejmy, zawsze pod ręką. Czekał. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • spraypainting.htw.pl