[ Pobierz całość w formacie PDF ]

- Twój brat wspaniale się nadawał do tego zadania. Jest rybakiem, chłopcem z
Lannacombe, więc z łatwością mógł przeniknąć do bandy Buckleya i przekazywać
mi informacje.
- Zadanie może rzeczywiście nie było trudne, ale bardzo niebezpieczne. -
Zamilkła na moment. - Po co zabierałeś go na  Swifta"? Wiedziałeś wszystko, co
chciałeś wiedzieć. - Mówiła bez gniewu, jakby chciała do końca zrozumieć, co tak
naprawdę wydarzyło się na kutrze.
- Tom pływał regularnie na  Swifcie". Gdyby nie pojawił się tamtej nocy,
Buckleyowie mogliby zacząć coś podejrzewać. White już wystarczająco się
zaniepokoił, że stary Buckley gdzieś zniknął.
- Zapewne na twoje polecenie?
- W istocie.
Milczeli przez chwilę, po czym Francesca uniosła gwałtownie głowę,
uderzona pewną myślą.
- Nasze spotkanie w Salcombe było zupełnie przypadkowe, czy tak? Nie
zamierzasz chyba angażować mojego brata do swojego kolejnego... zadania?
- Nie, nie zamierzam - odparł z uśmiechem. - Twój brat będzie bezpieczny,
obiecuję. - Tom powiedział mu, że wybiera się z siostrami na świąteczny kiermasz i
Jack czekał cierpliwie, kiedy Francesca wreszcie się pojawi, ale tego już jej nie
zdradził.
Odpowiedziała mu uśmiechem, stwierdziła jednak:
- Nie wiem, czy po tej twojej obietnicy mogę spać spokojnie.
52
S
R
Jack pomyślał, że jest zupełnie inna niż wszystkie znane mu kobiety, zauważył
to już tamtej nocy na kutrze. Cieszył się, że zdecydował się jednak czekać na nią w
Salcombe.
- Zapewnienia składane w czas Bożego Narodzenia są jak prezenty. Należy
ich dotrzymywać. %7łyczę ci wszystkiego najlepszego. Radosnych świąt, panno
Linden.
- Wzajemnie, lordzie Holberton.
Ukłonił się i ruszył do powozu.
Patrzył na nią, dopóki nie zniknęła mu z oczu, ale nawet wtedy uwoził z sobą
obraz dziewczyny stojącej w szarym świetle zmierzchu na ścieżce ogrodowej.
Tej nocy nie mogła usnąć. Leżała w ciemnościach z otwartymi oczami i
słuchała cichych pochrapywań sióstr. W głowie kłębiły się myśli, nie dając
wytchnienia. Nie znała prawie lorda Holbertona, on nie znał jej... Pamiętała, jak
zabiło jej serce, kiedy dojrzała go na kiermaszu, ten dreszcz podniecenia na jego
widok. Musiała przyznać, że nie był jej obojętny. W obecności Jacka traciła głowę,
zaczynała zachowywać się dziwnie, stawała się śmieszna. Sam przecież przyznał, że
jest kobieciarzem, opojem i hazardzistą. Ten pozbawiony honoru człowiek był
niebezpieczny.
Doskonale pamiętała, jak odgrywał swoją rolę przed White'em, jak mierzył
pojmaną  dziewkę" pożądliwym, bezczelnym spojrzeniem. I jego głos... pełen
arogancji, lekceważenia dla innych. Bardzo przekonująco grał cynicznego
światowca. I nic dziwnego, skoro był zepsuty do szpiku kości. Nie raz i, nie dwa
słyszała opowieści o takich nicponiach.
A jednak, jak na ironię, jeden z tych nicponi uratował jej cnotę, życie bodaj.
Gdyby nie Jack... Nie mogła zapomnieć cierpienia i udręki, które widziała w jego
ciemnych oczach. Jeden honorowy czyn może zmyć wszystkie grzechy z człowieka,
tak powiedziała. A czyż Jack nie dokonał kilku honorowych czynów? Doprowadził
53
S
R
do zatrzymania zdrajcy, rozbił bandę przemytników terroryzującą południowe
wybrzeże Devonu, wreszcie uratował ją i Toma.
Musi wytłumaczyć mamie, że powinni zrezygnować z zaproszenia. Tak
właśnie należałoby postąpić, zważywszy na to, że Jack stawał się powoli jej obsesją.
Na samą myśl o nim przebiegał ją dreszcz, bardzo niestosowny w przypadku
niewinnej panny. Jednak mama i dziewczynki tak się cieszyły na bal, prawdziwy
wielki bal z muzyką i tańcami. Musiała przyznać, że i ona czekała niecierpliwie na
ten wieczór. To nic, że znowu spotka lorda Holbertona. Nie była przecież gąską,
potrafi się zachować w jego obecności. Poza tym będzie tylu gości, że lord
Holberton pewnie nawet nie zauważy jej w tłumie. Och, wcale jej ta myśl nie
pocieszyła!
- Boże - jęknęła. - Co się ze mną dzieje?
Miała kompletny chaos w głowie. Westchnęła, wstała z łóżka, zarzuciła szal
na ramiona i podeszła do okna. Rozchyliła kotary i spojrzała na bezchmurne,
srebrzące się w poświacie księżyca, usiane gwiazdami niebo. Wysoko, na wprost,
jedna gwiazda jaśniała bardziej niż inne. Francesca położyła palec na szybie, jakby
chciała jej dotknąć. Wigilia... Pomyślała o wszystkich dotychczasowych Wigiliach,
o drogim papie, który odszedł. O biednej mamie. O Tomie i siostrach. I Jacku
Holbertonie. Nie mogła uwolnić się od uczucia, że te święta zmienią wszystko.
- Francesco? - usłyszała szept matki. - Co się dzieje?
Odeszła od okna.
- Nic, mamo. Zpij spokojnie.
Matka odwróciła się na drugi bok. Francesca wróciła do łóżka i wreszcie
zasnęła.
W dzień po świętach powóz podesłany przez Jego Lordowską Mość zatrzymał
się na podjezdzie Holberton House i cała szóstka Lindenów wstrzymała oddech w
podziwie. Rezydencja była nad wyraz okazała, wzniesiona z kamienia
54
S
R
portlandzkiego. Francesca po raz kolejny uświadamiała sobie, w jak innym świecie
żyje lord Holberton.
Wysiedli z powozu. Sophy szeroko otworzyła oczy. Nigdy jeszcze nie
widziała takiego wspaniałego domu.
- Lord Holberton naprawdę tutaj mieszka? - zapytała z niedowierzaniem.
- To rezydencja jego ojca, markiza Flete'a - wyjaśnił Tom.
- Niesamowita - sapnęła Lidia.
Jeśli dom z zewnątrz wydał się Lindenom wspaniały, wnętrza zupełnie ich
oszołomiły. Wszędzie lustra, mnóstwo złoceń, piękne meble, ciężkie brokaty. Na
sklepieniu w sieni kłębiły się amorki baraszkujące w niebieskich przestworzach.
- Dziewczynki, Tom, idziemy - ponagliła zagapioną rodzinę pani Linden
pewnym, dzwięcznym głosem. Zdawać się mogło, że przypomniała sobie dawne
czasy, odzyskała pańskie wzięcie.
Francesca i Tom szli kilka kroków z tyłu.
- Niech mnie diabli porwą - sarknął brat.
- Uspokój się - zbeształa go siostra.
- Pomyśleć, że ludzie żyją w takim zbytku.
No cóż... Mogła tylko zmilczeć tę gorzką uwagę.
Lokaj wskazał im pokoje. Pani Linden dostała piękną sypialnię utrzymaną w
bzowej tonacji. Sophy i Lidia żółty pokoik, pokój Toma miał wystrój w brązach
stosownych dla mężczyzny. Kremowo-różowy pokój Franceski i Anny znajdował
się na samym końcu korytarza. Zciany wyklejone były ślicznymi tapetami w
kwiatowy deseń. Na podłodze leżały kremowo-różowe dywany.
Panny miały do swojej dyspozycji imponujące dębowe łoże z baldachimem,
przykryte kapą w kolorze kości słoniowej i przystrojone poduszkami haftowanymi,
a jakże, w różyczki. Przez wielkie okna wpadało zimowe światło, odbijające się
refleksami w kryształowych kinkietach. Na kominku z białego marmuru buzował
ogień. Francesca nigdy nie widziała równie pięknego wnętrza. Z korytarza
55
S
R
dochodziły odgłosy kroków i ożywione głosy. To goście zajmowali wyznaczone im
pokoje.
Rozległo się pukanie do drzwi i lokajczyk wniósł torby podręczne; jakże nędz-
nie wyglądały pośród otaczającego panny przepychu. Anna usiadła na łóżku,
próbując materace, a Francesca w niewielkim różowym foteliku. Całą rodzinę
czekała noc wypełniona zabawą, ale najstarsza z panien Linden miała myśli zajęte
czymś innym, na pewno nie kolacją czy balem. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • spraypainting.htw.pl