[ Pobierz całość w formacie PDF ]
26
Pilot pierwszego samolotu nie wiedział, że jego partner spadł. Dopiero kilka minut po przelocie nad
kolumną spojrzał do tyłu i zobaczył puste niebo. Mimo to leciał dalej. Sądził, że zle zapewne ocenił
dystans, że druga maszyna znajduje się dalej, niż przypuszczał i teraz stara się go dogonić. Zmniejszył
prędkość i czekał, co raz spoglądając za siebie. Pięć minut pózniej, nie doczekawszy się towarzysza,
przyspieszył i zawrócił.
Niewiele brakowało, a przeoczyłby wrak, ukryty częściowo w parowie. Chwilę potem przy jego
krawędzi zauważył konie i zszedł niżej, płosząc zwierzęta, które szarpały się, uwiązane lejcami do
skał. Dostrzegł pilota rozbitego samolotu, jak z trójką obcych mężczyzn wspina się po ścianie
wąwozu; wydostał się na odkryty teren i zamachał rękami. Samolot zrobił jeszcze jeden nawrót, tym
razem lecąc na tyle nisko, że pilot zdołał ustalić, iż obcy nie są Meksykanami, a jego
kolega, najwyrazniej zdrów i cały, macha rękami nie po to, by zwrócić na siebie uwagę, lecz każe mu
lecieć dalej. Zresztą grunt, usiany w tym miejscu skałami, wykluczał lądowanie. Pilot wykonał
pożegnalną rundę i zadowolony z tego, co zobaczył, zakołysał skrzydłami maszyny, pomachał dłonią i
odleciał.
27
Póznym popołudniem wylądował w obozie Pershinga.
Działo się to osiemnastego marca, w trzecim dniu operacji. Ponieważ grupa z Columbus była dopiero
w połowie drogi, pilot miał prawo przypuszczać, że i Pershing ma przed sobą podobny dystans.
Prawdę mówiąc, liczył na to. On i jego partner wylecieli wcześniej, niż przewidywał plan i spieszyli
się, by zyskać ze dwa dni wolnego czasu, nim zaczną loty służbowe. Colonia Dublan była podobno
wspaniałym miejscem drzewa, strumienie, uprawne pola i strwożeni mormoni, wyglądający
pomocy. Przybywając tam jako pierwszy, mógł się spodziewać gorącego przyjęcia i wszelkiej
gościnności. Liczył na suty poczęstunek, nocleg w chłodzie werandy, a w dzień odpoczynek na
ukrytej przed słońcem ławeczce.
Słońce, teraz po jego prawej stronie, chyliło się ku zachodowi, kiedy spostrzegł, że krajobraz
zaczyna się zmieniać. Skały, rozpadliny, łachy piasku i kaktusy ustępowały miejsca zielonym polom,
w oddali pojawiały się wysokie, okryte listowiem drzewa, błysnął w słońcu strumyk. Spomiędzy
drzew wyłaniały się dachy domów, jedne płaskie, inne spadziste, z mansardami; białe bielą
malowanego drewna, niektóre żółte od suszonych na słońcu cegieł. Ułożone z kamieni murki
rozgradzały pola porośnięte równymi rzędami upraw, w których domyślił się wschodzącej
kukurydzy. W dole mignęły figurki farmera i ciągnącego pług osiołka. Nad strumieniem, prawie
rzeczką, kobiety prały odzież. Drogą jechał powoli wóz konny, za nim jakiś samochód i ciężarówka.
Dalej pilot ujrzał namioty, żołnierzy, pasące się konie i uświadomił sobie, że Pershing go
prześcignął.
28
Klął w duchu, schodząc do lądowania. Jakiś porucznik czekał już na niego. Generał chce z panem
mówić.
46
47
Jasne, że tak. Oczywiście, że chce.
Poszedł za porucznikiem, mijając namioty i wozy. Weszli w cień drzew. Pilot nigdy dotąd nie
widział generała. Wysoki, chudy, ze zmęczoną twarzą o zapadniętych policzkach, ozdobioną
szpakowatym wąsem, siedział na bańce z benzyną i rozmawiał z kilkoma oficerami.
Chcę, żebyście polecieli na zachód odezwał się do pilota, wskazując na mapę. Wysłałem
trzy oddziały; na południe, wschód i zachód. Polecicie z tym ostatnim. Zrobicie im rozpoznanie, a
mnie będziecie przywozić ich raporty dzienne.
Obawiam się, panie generale, że to niemożliwe. Pershing zmarszczył brwi, wbijając wzrok w
pilota.
Proszę mnie wysłać raczej na południe. Na zachodzie są góry. Nie dam rady przelecieć.
Czego nie dacie rady?
lennie" w spokojnym powietrzu osiąga pułap tysiąca dwustu metrów, przy wietrze nie zrobi
więcej niż trzysta. A tam gdzie są góry, tam jest i wiatr. Zresztą te góry wyglądają na co najmniej trzy
tysiące metrów. W żaden sposób nie wzniosę się tak wysoko.
Pershing nie spuszczał zeń wzroku.
Rzecz w tym, panie generale, że lennie" nie jest zbyt dobrą maszyną. Gdyby rząd dał nam coś
takiego jak blerioty albo martiny, których Francuzi i Anglicy używają w Niemczech, nie byłoby
problemu. Ale nie lennie". Nie ma mowy, panie generale.
Pershing milczał.
Ach ci politycy z Waszyngtonu... rozgadał się pilot. Jezu, to myśmy wynalezli samolot, a nie
mamy nawet takiego lotnictwa jak Japonia.
Generał zacisnął usta i pokręcił głową.
29
W jednej z ciężarówek złamała się oś. W innej woda zagotowała się w chłodnicy. Potrzebny był
postój. Przed nimi znajdowała się jakaś wioska i Calendar pojechał się rozejrzeć. Dwaj zwiadowcy
ubezpieczali go po bokach. Z daleka, oglądane przez lornetkę, wszystko wyglądało dobrze sami
wieśniacy, żadnego wojska. W porównaniu z tym co spotkali dotychczas, osada była duża. Wokół
głównej ulicy stało trzysta, może więcej domów.
Spalona przez słońce ziemia dudniła pod końskimi kopytami. Calendar wjechał między zabudowania,
bacznie obserwując obie strony
ulicy. Kiedy oglądał ją przez lornetkę, robiła wrażenie niesłychanie ruchliwej mnóstwo ludzi,
osły przed domami. W miarę jak się zbliżał, ruch zamierał; teraz, wjeżdżając do wsi, nie widział
prawie nikogo. Zostało kilku mężczyzn, którzy gapili się na niego, stojąc w drzwiach. Reszta była w
środku. W oknach brakło szyb, chroniły je tylko drewniane okiennice. Teraz skrzypiały, zamykane
[ Pobierz całość w formacie PDF ]