[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Miało być tylko czterech. . . .
Nie! Wszyscy moi ludzie będą walczyć. Najpierw z tobą. . . i z tym oble-
śnym brodaczem obok ciebie, a potem z tymi dwoma pyskaczami z maczugami!
Zgoda! krzyknął chłopak. Wstał i pobiegł do kręgu. Był to Neq, mimo
młodego wieku i wątłej postury czwarty miecz spośród pięćdziesięciu.
Brodaczem był oczywiście sprytny Tor we własnej osobie, obecnie trzeci
miecz. Wojownicy z maczugami zajmowali pierwsze i drugie miejsce w grupie
trzydziestu siedmiu.
Pod wieczór plemię zasiliło około trzydziestu nowych ludzi.
Sol przez cały dzień rozmyślał. Odbył rozmowę z Tylem, po czym zastanowił
się jeszcze przez chwilę i wezwał Sosa i Tora.
To hańba dla Kręgu oznajmił. Walczymy, by zwyciężyć lub przegrać,
a nie żeby się śmiać.
Wysłał Sosa, aby ten przeprosił drugiego wodza i zaproponował mu poważny
rewanż, tamten jednak miał dość.
Gdybyś nosił broń, rozpłatałbym ci głowę w Kręgu! powiedział Sosowi.
Szło im dobrze. Miesiące spędzone w obozie w Złym Kraju zmieniły grupę
w znakomitą siłę bojową. Precyzyjny system określania umiejętności, obejmują-
cy wszystkie rodzaje broni, umożliwiał wystawianie wojowników do walki wtedy,
gdy mogli odnieść zwycięstwo. Plemię poniosło trochę strat, lecz zyski wynagro-
dziły je z nawiązką. Od czasu do czasu Tyl miał okazję wystąpić w Kręgu prze-
ciw wodzowi drugiego plemienia, oferując mu ekwiwalent wojowników, tak jak
chciał to uczynić za pierwszym razem. Dwukrotnie zwyciężył, zdobywając dla
grupy Sola łącznie siedemdziesięciu wojowników, z czego był bardzo dumny. . .
a jeden raz przegrał.
I wtedy Sol, zamiast się wycofać, postawił całe liczące ponad trzystu wojow-
ników plemię przeciw pięćdziesięciu teraz już stu należącym do zwycięzcy
i wyzwał go do walki. Wziął miecz i zabił wodza przeciwników najbardziej bezli-
tosnym ciosem, jaki Sos kiedykolwiek widział. Tor zanotował swe spostrzeżenia
dotyczące techniki, by wykorzystać je jako wskazówki dla grupy mieczy. Tyl za-
chował swoją pozycję, jeśli jednak kiedykolwiek marzył o zastąpieniu Sola, było
pewne, że owego dnia ta wizja opuściła go na zawsze.
59
Tylko raz plemię napotkało poważną przeszkodę, i to nie ze strony innego
plemienia. Pewnego dnia olbrzymi, imponująco umięśniony mężczyzna nadszedł
ścieżką, wymachując maczugą niczym pałką. Sos był wprawdzie jednym z naj-
bardziej postawnych mężczyzn w grupie, ale przybyszowi wyraznie ustępował
wzrostem i szerokością ramion. Nosił on imię Gog. Miał przyjazny charakter i ni-
kły rozum, a jego ulubioną rozrywką było zamienianie przeciwników w Kręgu na
proszek.
Walka? Dobrze, dobrze! zawołał, uśmiechając się szeroko. Jeden,
dwa, trzy razy z rzędu! Dobra!
Wpadł do Kręgu, by czekać tam na przeciwników. Sos odniósł wrażenie, że
Gog tylko dlatego nie wymienił większej liczby, iż potrafił liczyć zaledwie do
trzech.
Tyl, zaciekawiony, wysłał do boju dowódcę grupy maczug. Gog przystąpił
do walki. Sprawiał wrażenie, że nie posiada żadnych umiejętności. Wymachiwał
po prostu maczugą w obie strony z taką zawziętością, że przeciwnik był bezrad-
ny. Atakował z nie słabnącą siłą, nie patrząc, czyjego ciosy trafiają, czy nie, aż
wreszcie trzasnął przeciwnika tak, że ten wyleciał z Kręgu nie zdoławszy odzy-
skać równowagi.
Zwycięski Gog uśmiechnął się.
Jeszcze! krzyknął.
Tyl spojrzał na dotychczasową pierwszą maczugę plemienia, człowieka, któ-
ry odniósł niejedno zwycięstwo w Kręgu. Zmarszczył brwi, nie mogąc uwierzyć
w to, co się stało, i wysłał do boju drugą maczugę.
Sytuacja się powtórzyła. Dwóch ogłuszonych i pobitych mężczyzn leżało na
ziemi.
Wkrótce ten sam los spotkał dwa czołowe miecze i drąg.
Jeszcze! krzyknął uszczęśliwiony Gog.
Tyl jednak miał dość. Pięciu doborowych wojowników zostało pobitych w cią-
[ Pobierz całość w formacie PDF ]