[ Pobierz całość w formacie PDF ]

- Tak. To prawda.
Wrzucił ostatni kawałek sałaty do salaterki i sięgnął po ogórka.
- Powinienem cię przeprosić.
- Za co?
- Na samym początku uprzedziłem się do ciebie i w konsekwencji byłem
niesprawiedliwy w ocenach.
- Co sprawiło, że zmienił pan... zmieniłeś zdanie?
- Różne sprawy. Toby, Daniel, opinia lekarzy...
- Rozmawiałeś o mnie z innymi? - zapytała przerażona.
- Tylko z doktorem Sullivanem. I to bardzo ogólnie - wyjaśnił. -
Chciałem poznać jego zdanie, ponieważ on częściej miał okazję z tobą
pracować. Miałem na względzie dobro moich pacjentów.
Nie wiedziała, czy należy to zainteresowanie potraktować jako
komplement, czy raczej jako coś, co jej uwłacza. Przypomniała sobie
sytuacje z czasów dzieciństwa, gdy różne dziewczynki bawiły się z nią
tylko po to, by znalezć sobie nowy temat do plotek. Z przyzwyczajenia
zachowała kamienną twarz, czuła jednak, że drżą jej dłonie.
- Nie sprawdzałem cię - pospieszył z wyjaśnieniem, jakby wyczuwając
jej niezadowolenie. - yle cię oceniłem i staram się to naprawić. Oczyścić
atmosferę, powiedzmy.
Zmiana w jego zachowaniu nareszcie stała się dla niej zrozumiała.
- To nie było konieczne - rzuciła.
- Było.
Jego postawa zasługuje na uznanie. Mało kto, zauważywszy, że popełnił
błąd tego rodzaju, przyznałby się do tego. Poczuła się nieco lepiej.
- Nie chcę, żeby dzieliły nas jakieś nieporozumienia - dodał. - Wiem z
doświadczenia, jak takie sytuacje psują nastrój w zespole.
W tej samej chwili zgasły jej nadzieje, że w grę wchodzą pobudki
bardziej osobistej natury. Zajęła się nakrywaniem do stołu.
- Jakie problemy masz na myśli? Powinniśmy zapomnieć o
nieporozumieniach. Dla dobra pacjentów.
- Właśnie o tym mówię. - Chwycił ją za łokieć. - Tego nie da się
zapomnieć. To trzeba najpierw wyjaśnić, a dopiero potem zapominać. -
Zniżył głos. - Na dobrze pracujący zespół składają się ludzie, którzy
odpoczywają razem, którzy są przyjaciółmi. Zależy mi na tym, nie tylko
dlatego, że nie potrzebujemy dodatkowych stresów, ale i przez wzgląd na
pacjentów.
- Słusznie. Co było, minęło. Przyjmuję przeprosiny.
Platoniczna przyjazń na pewno jest lepszym wyjściem z sytuacji niż
milcząca wojna, jaką prowadzili przez cały miniony rok. I chociaż jej
marzenia legły w gruzach, pocieszała się tym, że umiejętności nareszcie
zostały docenione.
Tristan uśmiechnął się i westchnął z ulgą.
- Obawiam się, że od czasu do czasu coś mi wypadnie z rąk - ostrzegła
go. - Zdarza mi się to, kiedy się zdenerwuję.
- Muszę zatem tak postępować, żeby nie wytrącić cię z równowagi -
oznajmił, po czym z przyjemnością wciągnął w płuca kuchenne aromaty. -
Czy możemy uznać poważne sprawy za załatwione i przystąpić do
jedzenia?
- Oczywiście. Jeszcze tylko mrożona herbata. - Obserwowała, jak
napełnia szklanki. - Widzę, że w kuchni czujesz się całkiem dobrze.
- To tylko instynkt samozachowawczy - odparł z uśmiechem. - Po
śmierci Elise wróciłem do studenckich potraw. Jedzenie w mieście, w
samotności, szybko się nudzi.
Miała na imię Elise. Po raz pierwszy wymówił imię żony.
Wyobraziła sobie wysoką, piękną kobietę, która nosiła je z godnością.
Wyjęła lasagne z piekarnika i nałożyła Tristanowi solidną porcję.
Udawała sama przed sobą, że potrawa wygląda równie pożywnie i
apetycznie jak na opakowaniu, mimo że stać ją było jedynie na połowę
składników.
- Wspaniałe - powiedział, skosztowawszy kawałek.
- Co cię skłoniło do zmodernizowania oddziału noworodków? -
Zmieniła temat.
Spochmurniał.
- Jak już wiesz, moja żona zmarła cztery lata temu. Była w szóstym
miesiącu ciąży. Postanowiła odwiedzić swoją babkę w Seattle, ale nie
chciała lecieć samolotem. Uważała, że pociąg jest bezpieczniejszy, mimo
że podróż trwa wtedy znacznie dłużej. - Odetchnął głęboko. - Z
niewiadomych przyczyn w połowie drogi pociąg wypadł z torów. Kilka
osób, w tym moja żona, odniosło poważne obrażenia. Tak się niestety
złożyło, że szpital w najbliższej miejscowości, z powodu braku
wyposażenia, przyjmował jedynie lżejsze przypadki. Krótko mówiąc, Elise
i nasz syn zmarli, zanim dotarł do nich helikopter. Nie chciałem, żeby
podobna sytuacja powtórzyła się w naszej okolicy.
Odsunęła od siebie myśl, czym zakończyłby się wypadek Ellen, gdyby
nie decyzja Tristana. Przykryła jego dłoń swoją.
- Ellen i Daniel poruszyli twoje wspomnienia.
- Poczułem, że jestem w podobnie dramatycznej sytuacji, ale tym razem
zobaczyłem ją z innej perspektywy. Mamy szczęście, że Daniel jest silny.
Mógłby nie przeżyć tamtej nocy, kiedy rozszalała się zamieć. - Urwał na
chwilę. - Wszyscy pacjenci są dla mnie tak samo ważni, ale chociaż staram
się nie angażować emocjonalnie, Daniel jest mi szczególnie bliski.
- To prawda, ja też czasem nie potrafię się zdobyć na bezstronność.
Kto interesuje go bardziej: ona czy Daniel? Odsunęła od siebie to
nieprzyjemne pytanie.
- Potrzebujesz czegoś dla niego? - zapytał. - Niedługo tu się wprowadzi.
- Ellen przezornie zadbała o wszystko. Zostało mi jeszcze tylko złożenie
łóżeczka. Muszę najpierw skompletować narzędzia.
- Mógłbym to zrobić. Wożę ze sobą różne rzeczy, a w domu mam sporą
skrzynkę z narzędziami.
- Garażowy majsterkowicz?
- I tak, i nie. W dzieciństwie pomagałem tacie przy różnych pracach
stolarskich, ale studia położyły temu kres. Kiedy otworzyłem praktykę,
ojciec radził mi, żebym wrócił do tego zajęcia - jako antidotum na stres.
Zacząłem nawet coś robić dla Elise i małego, ale... mi przeszło.
Nie musiał jej tego tłumaczyć. Aby rozładować atmosferę, nawiązała do
jego propozycji:
- Dziękuję. Mogłabym mieć trudności z dopasowaniem części A do
otworu B. W odróżnieniu od Kirsten i Naomi zupełnie nie mam zmysłu
technicznego.
Uśmiechnął się do niej szeroko.
- Znasz już wszystkie moje tajemnice. Podziel się ze mną swoimi. Jak
trafiłaś do domu dziecka?
- Ojciec był wojskowym. Zginał w wypadku na poligonie, kiedy byłam
niemowlęciem. Mama z kolei miała kłopoty ze zdrowiem i umarła na
zapalenie płuc, kiedy miałam zaledwie siedem lat.
- Co dalej?
- Mieszkałam u siostry ojca, dopóki narzeczony nie postawił jej
ultimatum: on albo ja. Miałam dziesięć lat, kiedy oddała mnie rodzinie
zastępczej, a trzynaście, kiedy wylądowałam w domu dziecka.
Widząc jego niepokój, postanowiła nie wdawać się w szczegóły. Nie
życzy sobie jego litości.
- Moja grupa była wspaniała, a opiekunowie bardzo dobrzy. Trzymali
nas w ryzach. Wiele im zawdzięczam.
- A ciotka?
- Straciłam z nią kontakt. - Wzruszyła ramionami i, aby odsunąć od
siebie ponure wspomnienia, pospiesznie zmieniła temat. - Pora na deser.
- Nie zmieszczę. Może pózniej.
Po jedzeniu poszedł obejrzeć łóżeczko, a Beth sprzątnęła ze stołu i
zrobiła porządek w kuchni.
- Pojadę do domu po elektryczny śrubokręt. Nareszcie będę miał okazję
wypróbować gwiazdkowy prezent od ojca. - Jego zapał przygasił odgłos
pagera. - Gdzie jest telefon?
Wrócił po chwili. Przepraszający uśmiech błąkający się na jego wargach
zwiastował złe wiadomości.
- Muszę zajrzeć do szpitala. Podejrzenie zapalenia wyrostka. Pózniej
zajmiemy się składaniem łóżeczka.
Wymuszonym uśmiechem pokryła rozczarowanie i pewną dozę
powątpiewania w jego powrót. Mimo że wydawał się człowiekiem
słownym, nie znała go lub nie ufała mu na tyle, by przyjąć jego obietnicę
bez zastrzeżeń. Poza tym miała przecież do czynienia z wziętym pediatrą.
Ktoś taki nie ma głowy do przyziemnych spraw.
- Nie szkodzi. Innym razem. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • spraypainting.htw.pl