[ Pobierz całość w formacie PDF ]

tutaj, ojcowie i mężowie, usłyszą to, co ma pani do powiedzenia. Niech naprawią zło, które
się pani stało.
Sędzia unosząc brwi spojrzał na Horace'a. Ale Horace nie drgnął nawet. Siedział z głową
pochyloną, z rękami zaciśniętymi na kolanach.
- Temple Drake - powiedziała Tempie.
- Wiek?
- Osiemnaście lat.
- Miejsce zamieszkania?
- Memphis - szepnęła prawie niedosłyszalnie.
- Proszę mówić trochę głośniej. Ci ludzie nie skrzywdzą pani. Są tutaj po to,
żeby naprawić zło, które zostało pani wyrządzone. Gdzie pani mieszkała przed przybyciem do
Memphis?
- W Jackson.
- Ma pani tam rodzinę?
- Tak.
-- Kogo? No, niech pani powie tym zacnym ludziom...
- Ojca.
- Matka pani nie żyje?
- Tak.
- Ma pani siostry?
- Nie.
- Jest pani jedyną córką swojego ojca?
Znów sędzia spojrzał na Horace'a i znów Horace nie ruszył się.
- Tak.
- Gdzie pani mieszka od dnia dwunastego maja tego roku?
Słabo przechyliła głowę, jak gdyby chciała zobaczyć coś, co było poza nim, ale przesunął
się na linię jej wzroku i przytrzymał jej spojrzenie. Więc udzielała dalej swoich papuzich
odpowiedzi wpatrzona znów w niego.
- Czy ojciec pani wiedział, że pani jest tam?
- Nie.
- Myślał, że gdzie pani jest?
- Myślał, że jestem w szkole.
- Więc ukrywała się pani przed nim dlatego, że coś się pani stało, i nie miała pani
odwagi...
- Zgłaszam sprzeciw! - powiedział Horace. - To pytanie naprowadza...
- Sąd się przychyla - powiedział sędzia. - Sam już chciałem pana upomnieć, panie
prokuratorze, ale obrona z jakiegoś powodu nie zgłaszała sprzeciwu.
Prokurator skłonił głowę w stronę sędziego. Odwrócił się do przesłuchiwanej i znów
przytrzymał jej wzrok.
- Gdzie pani była w niedzielę dwunastego maja rano?
- Byłam w tej stajni, w komórce.
Sala zareagowała zbiorowym westchnieniem, syczącym w spleśniałej ciszy. Weszli jacyś
nowi ludzie, ale zatrzymali się zbitą gromadką na tyłach. Tempie znów przechyliła głowę.
Prokurator podchwycił i przytrzymał jej wzrok. Na pół odwrócony wskazał ręką Goodwina.
- Widziała pani kiedykolwiek przedtem tego człowieka?
Patrzyła na prokuratora i twarz miała zastygłą, bez wyrazu. Z małej odległości jej oczy,
dwie plamy różu i usta wyglądały jak pięć bezsensownych przedmiotów na talerzyku mającym
kształt serca.
- Proszę patrzeć tam, gdzie pokazuję.
- Tak.
- Gdzie pani go widziała?
- W komórce, w stajni.
- Co pani tam robiła?
- Schowałam się.
- Przed kim się pani schowała?
- Przed nim.
- Przed tym człowiekiem? Niech pani patrzy tam, gdzie pokazuję.
- Tak.
- Ale on trafił do pani?
- Tak.
- Czy był tam ktoś jeszcze?
- Był Tommy. Powiedział...
- Czy był w komórce, czy na zewnątrz?
- Był na zewnątrz, przy drzwiach. Pilnował. Powiedział, że nie wpuści...
- Chwileczkę. Czy pani prosiła go, żeby nikogo nie wpuszczał?
- Tak.
- I on zamknął drzwi od zewnątrz?
- Tak.
- Ale Goodwin wszedł?
- Tak.
- Miał coś w ręce?
- Miał pistolet.
- Tommy usiłował go zatrzymać?
- Tak. Powiedział, że...
- Zaraz. Co on zrobił z Tommym? Wpatrywała się w niego.
- Miał pistolet w ręce. Co zrobił?
- Zastrzelił go.
Prokurator okręgowy odstąpił na bok. Od razu wzrok jej padł w głąb sali i utkwił tam.
Prokurator wrócił i znów stanął przed nią. Przechyliła głowę; podchwycił i przytrzymał jej
spojrzenie, po czym podniósł ten splamiony kaczan. Sala zareagowała przeciągłym, syczącym
westchnieniem.
- Czy widziała to pani kiedykolwiek przedtem?
- Tak.
Prokurator odwrócił się.
- Wysoki sądzie i panowie przysięgli, słyszeliście tę okropną, niewiarygodną historię,
którą opowiedziała warn ta młoda dziewczyna; widzicie dowód rzeczowy i znacie już
orzeczenie lekarskie; nie będę dłużej poddawał tego znękanego, bezbronnego dziecka
męczarniom... - urwał.
Wszystkie głowy odwróciły się jak jedna i wszystkie oczy patrzyły teraz na człowieka,
który kroczył wolno przejściem ku sędziemu. Szedł tak, poprzedzany i odprowadzany powolnym
gapieniem się małych białych twarzy i szmerem powoli odwracających się kołnierzyków. Był
siwy, starannie uczesany i jego przystrzyżone wąsy wyglądały jak sztabka kutego srebra przy
jego ciemnej cerze. Pod oczami tworzyły mu się worki. Miał mały brzuszek, schludnie opięty
nieskazitelnym płóciennym ubraniem. W jednej ręce trzymał kapelusz panamę, w drugiej cienką
czarną laskę. Równym krokiem szedł ku sędzię-
mu, nie patrząc ani w lewo, ani w prawo, w powolnym wydechu ciszy rozbrzmiałym jak
przedłużone westchnienie. Minął fotel świadków bez jednego spojrzenia na siedzącą tam
dziewczynę, wciąż jeszcze wpatrzoną w coś w głębi sali; po prostu przeciął linię jej wzroku, jak
biegacz zrywa taśmę, i zatrzymał się przed kratkami, ponad którymi sędzia na pół wstał, z rękami
na blacie stołu.
- Wysoki sądzie - zapytał ten stary człowiek. - Czy sąd już skończył przesłuchiwać
świadka?
- Tak jest, panie sędzio - odpowiedział wysoki sąd. - Tak jest, proszę pana. Czy obrona
rezygnuje z...
Powoli ten stary człowiek odwrócił się, wyprostowany ponad powstrzymanym oddechem
sali, ponad małymi białymi twarzami, i spojrzał na sześć osób przy stole obrońcy. Za jego
plecami dziewczyna w fotelu świadków nie poruszyła się. Jak odurzona siedziała w swoim
dziecięcym bezruchu, wciąż wpatrzona poza te twarze w coś w głębi sali. Stary człowiek
odwrócił się do niej i wyciągnął rękę. Nie poruszyła się. Sala wytchnęła powietrze, wessała je
szybko i znów wstrzymała oddech. A on już dotknął ramienia dziewczyny. Zwróciła ku niemu
głowę, puste spojrzenie oczu, w których widać było tylko zrenice nad trzema barbarzyńskimi
plamami różu. Wsunęła dłoń w jego wyciągniętą dłoń i nadal wpatrzona w coś w głębi sali
wstała, przy czym platynowa torebka zsunęła jej się z kolan i z cichym trzaskiem upadła na
podłogę. Stary człowiek czubkiem swego małego, lśniącego pantofla pchnął torebkę w kąt, gdzie
ława przysięgłych łączyła się z trybunałem i gdzie stała spluwaczka, po czym pomógł
dziewczynie zejść z podium. Sala odetchnęła, gdy ruszyli oboje ku drzwiom. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • spraypainting.htw.pl