[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Kiedy czytam jego notatki, wszystko powraca do życia -
mówiła w zamyśleniu. - To tak, jakbym słyszała jego głos,
widziała, jak stoi w tym swoim starym kapeluszu. To pisanie
jest... tyle w nim życia, wnikliwości, głębokich przemyśleń...
tyle mądrości. - Podskoczyła nagle na krześle. - Poczekaj
chwilę, przyniosę ci fragment do przeczytania.
Pobiegła do pokoju, przerzuciła stos manuskryptów i
odnalazła kartki, o które jej chodziło, opisujące spotkania i
rozmowy ojca z bardzo starym i szlachetnym wodzem Kikuju.
RS
38
- Spójrz - rzekła, wręczając kartki Randowi. - To da ci pewne
pojęcie o całości.
Ku jej radości, w miarę lektury twarz mu się rozjaśniła
uśmiechem, aż w końcu zaśmiał się głośno, rozbawiony.
- To bardzo dobre. Czuje się, że twój ojciec był nie tylko
bystrym obserwatorem ludzi, ale też umiał to przelać na papier.
- Prawda? Właśnie dlatego nie chcę, by ta książka leżała w
szufladzie, pokrywając się kurzem. Sporo czasu minęło, nim
zrozumiałam, co powinnam zrobić. Ze powinnam ją dokończyć.
Dla niego. I dla mnie samej.
Spojrzał na nią w zamyśleniu.
- W domu ci nie szło?
- Tam zaczęłam. Uporządkowałam materiał, przypasowałam
odpowiednie fragmenty dzienników do planu książki, ale nic,
pisanie mi nie szło. Musiałam wrócić do naszej wioski, spotkać
się z ludzmi, poczuć to miejsce. Uchwycić światło, zapach,
dzwięk, barwę.
- Jak myślisz, ile czasu ci to zajmie?
- Nie wiem, pół roku, może dłużej. Teraz jeszcze trudno mi to
ocenić. Zobaczymy...
- Długo. Zostawiłaś dom. rodzinę, przyjaciół. Skinęła głową.
- Ale też nigdy nie byłam taka wolna.
Przyglądał się jej uważnie. Wiedziała, co myślał: kłopoty z
mężczyzną, złamane serce. Za dyskretny, by pytać. Uśmiechnęła
się nieznacznie.
- Nie przyjechałam wcale leczyć złamanego serca - rzekła
lekko.
- I nikt nie czeka na ciebie w domu?
- Mężczyzna? Nie - uśmiechnęła się. - Jestem bardzo starą
panną, tak uważają moje przyjaciółki w Kanguli. gdzie kobieta
w moim wieku od dawna jest zamężna i ma gromadę dzieci, a
pewnie i wnuków. Bardzo mi współczuły.
- Nie wyglądasz na żałosną starą pannę. Ani krańcowo
zdesperowaną. Myślisz, że zostaniesz tu na dobre?
RS
39
- Uważasz, że to romantyczna mrzonka?
- Nie, ale słodkie wspomnienie dzieciństwa to jedno, a życie
tutaj... No, ale zawsze możesz wsiąść do samolotu i wrócić do
domu.
Do domu? Do pustego domu?
- Chcę ci coś pokazać - powiedział następnego rana. Spotkali
się na ganku, gdy wybierała się na swój tradycyjny obchód.
Poprowadził ją leśną ścieżką, tak zarośniętą, że musieli się
niemal przedzierać. Po półgodzinnym marszu dotarli do leśnej
polany z maleńkim oczkiem wodnym.
- Spójrz - wskazał potężne drzewo. Wśród gąszczu liści i
konarów umocowany był drewniany pomost z daszkiem. - To
moja kryjówka Spędzałem tu każdą chwilę, kiedy wracałem z
internatu na soboty i niedziele, a w czasie wakacji często tam
nocowałem.
- Sam? Ojciec ci pozwalał?
- Miałem strzelbę, radio. W razie potrzeby mieliśmy kontakt.
Pomógł jej wspiąć się na drzewo. Usiedli na ciasnym
pomoście blisko siebie, w milczeniu chłonąc rozległe widoki. W
gęstwinie przemknął cień młodej antylopy. Chciała zbliżyć się
do wody, ale umknęła spłoszona. Po chwili na polanę wszedł
majestatycznym krokiem lew samotnik. Pił długo, a potem
ziewnąwszy szeroko, położył się leniwie na trawie. Nad
głowami przeleciało stado ptaków z trzepotem skrzydeł.
Chmura motyli bezszelestnie opadała na kwiaty w poszukiwaniu
nektaru. Było cicho, sennie. Natura w całej swej doskonałości.
Potężna i piękna a w samym środku tego Edenu - oni dwoje.
Czuła ciepło jego ramienia na swoim. Chciałaby tu siedzieć
bez końca, zanurzona w tym czarodziejskim świecie, gdzie czas
się zatrzymał. Odwrócił powoli głowę i spojrzał na nią. Ich oczy
się spotkały. Wstrzymała oddech.
Chciała go dotknąć, przekonać się, że istnieje naprawdę.
Nigdy dotąd tak się nie czuła. Jakby nagle nie było nic poza tym
miejscem, poza tą chwilą.
RS
40
Zapragnęła, by jej dotknął. Powoli, bardzo powoli.
Nie aż tak powoli.
Błękit w jego oczach pociemniał. Powietrze między nimi
zdawało się drżeć z napięcia. Wystarczyło, by wziął ją za rękę.
By zbliżył o milimetr twarz do jej twarzy.
Ale on nie poruszył się, tylko patrzył jej prosto w oczy. I
czekał. Na co czekał?
A na co ona czekała? Zadrżała i odwróciła wzrok. Spojrzała w
dół, na połyskliwą taflę wody.
Lew powoli wstał, machnął ogonem i zniknął w gęstwinie. Po
niebie przesuwały się skłębione chmury. Gdzieś wysoko w
górze maleńki punkcik bezdzwięcznie przebijał się przez błękit.
Jeden z porannych lotów do Europy - KLM do Amsterdamu,
British Airways do Londynu. Do miast z lasem wieżowców,
ulicznym hałasem, tłumem śpieszących się zawsze ludzi.
- Wracajmy - rzekł cicho Rand.
Dwa dni pózniej Shanna wróciła z kolejnej bezowocnej
wyprawy w poszukiwaniu domu.
Była już blisko, gdy spostrzegła samolot kołujący nisko nad
głową. Okrążył dom Randa i zniknął na polanie lądowiska za
kępą drzew.
Shanna skręciła z drogi i dotarła tam w chwili, gdy z samolotu
zeskakiwała na ziemię młoda kobieta w dżinsach i białej
koszuli; rozpięty kołnierzyk odsłaniał naszyjnik z bursztynu. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • spraypainting.htw.pl