[ Pobierz całość w formacie PDF ]

kapralu i dwóch szeregowcach.  A w jakim wy jesteście stanie, chłopcy?  Och, nam nic nie jest.  Chudy,
ciemnowłosy kapral oderwał zdumiony, podejrzliwy wzrok od drzwi, w których przed chwilą zniknął Farnholme, i
uśmiechnął się do Nicolsona. Uśmiech ten jakby nie miał prawa pojawić się na żółtej, trawionej
gorączką twarzy o nabiegłych krwią oczach.  Dzielni synowie Brytanii. Jesteśmy w doskonałej formie. 
Kłamczuch z was  powiedział Nicolson przyjaznie.  Ale dziękuję wam bardzo. Wychodzcie. Panie Vannier,
odprowadzi ich pan do szalupy? Niech skaczą za każdym razem, kiedy łódz podpłynie pod pokład studniowy&
powinna podpłynąć na odległość kilkudziesięciu centymetrów. I niech każdy przywiąże się liną& na wszelki
wypadek. Bosman wam pomoże. Poczekał, aż szerokie plecy mężczyzny w płaszczu zniknęły za drzwiami, i
spojrzał z zaciekawieniem na drobną kobietę u swego boku.  Kim jest ten jegomość, panno Plenderleith?  To
mułła z Borneo.  Wydęła usta z dezaprobatą.  Kiedyś spędziłam tam cztery lata. Wszystkie rzezimieszki
grasujące tam na rzekach były muzułmanami.  Musiał więc mieć zamożnych wiernych  mruknął Nicolson.  No,
panno Plenderleith, teraz wasza kolej, pielęgniarek. A może panna Drachmann zostałaby jeszcze chwilkę?
Dopilnowałaby pani, żebyśmy przenosząc ciężko rannych nie wyrządzili im krzywdy. Nie czekając na odpowiedz
wybiegł na pokład depcząc po piętach ostatniej z pielęgniarek. Przystanął na chwilę mrużąc oczy, odwykłe od
oślepiającego blasku reflektora "Viromy", w którego świetle wszystko wyglądało jak płaskorzezba o ostrym
rysunku  bezlitosną biel łamały czarne, niezgłębione bryły cienia. "Viroma" stała nie dalej jak sto pięćdziesiąt
metrów, co przy takiej fali oznaczało, że kapitan Findhorn ryzykował, ryzykował wysoką stawkę. Od czasu kiedy
weszli na pokład "Kerry Dancera", nie
minęło nawet dziesięć minut, lecz statek już zdążył znacznie się pogrążyć  fale zaczęły się załamywać na prawej
burcie od strony rufy. Szalupa czekała przy lewej burcie, to zapadając się trzy metry w dolinę fali, to podnosząc
niemal na wysokość relingu. Ludzie w niej, kiedy dostawali się w zasięg reflektora, mrużyli oczy i odwracali głowy.
Nicolson widział, jak kapral puszcza reling, wskakuje do szalupy, jak łapią go Docherty i Ames, po czym wszyscy
znikają niczym kamień rzucony w wodę. Mc$kinnon podniósł jedną z pielęgniarek i postawił z drugiej strony
relingu, by stała tam gotowa do skoku, kiedy łódz podniesie się na odpowiednią wysokość. Nicolson podszedł do
relingu, zapalił latarkę i poświecił nią w dół. Szalupa znajdowała się w dolinie fali, przyparta do burty statku mimo
wysiłków załogi, która starała się przeciwdziałać sile napierających ze wszystkich stron mas wody  dwie górne
deski burty wgniotły się i złamały, lecz okrężnica z twardego wiązu amerykańskiego nie uległa zniszczeniu. Na
dziobie Farnholme, a na rufie mułła trzymali się kurczowo lin i robili wszystko, co w ich mocy, by utrzymać łódz w
równowadze i zmniejszyć wstrząsy, na jakie była narażona wskutek uderzeń o "Kerry Dancera". Na ile Nicolson
mógł się zorientować w zamieszaniu i ciemnościach, wysiłki ich dawały zadziwiająco dobre rezultaty.  Niech pan
patrzy!  zawołał wstrząśnięty Vannier u boku Nicolsona wyciągając rękę w ciemność.  Za chwilę wpadniemy na
rafy! Nicolson wyprostował się i spojrzał w kierunku, który wskazywała ręka. Na horyzoncie nadal szalały
błyskawice płaskie, lecz nawet wtedy, gdy
na chwilę gasły, bez trudu można było dostrzec długą, nieregularną linię kipiącej bieli, która tryskała pianą,
wrzała, pieniła się, uspokajała, w miarę jak wielkie bałwany załamywały się na linii raf w pewnej odległości od
brzegu. Dwieście metrów, ocenił Nicolson, najwyżej dwieście pięćdziesiąt dzieli statek od rafy, a więc "Kerry
Dancer" dryfuje na południe niemal dwukrotnie szybciej, niż przewidywali. Stał przez chwilę bez ruchu, myśl
goniła myśl, oceniał szanse. Nagle zatoczył się i prawie upadł  statek uderzył ciężko, ze zgrzytem prutego metalu
o podwodną skałę, po czym przechylił się mocno na lewą burtę. Nicolsonowi mignął Mc$kinnon na szeroko
rozstawionych nogach; opasywał silnie zaciśniętym ramieniem pielęgniarkę za relingiem  odwrócił się i popatrzył
w snop światła reflektora szczerząc zęby i mrużąc mocno oczy. Nicolson wiedział, że tamten myśli o tym samym co
on.  Vannier!  raptem zawołał ponaglająco.  Wyciągnijcie aldisa. Dajcie sygnał kapitanowi, żeby zachowywał
większą odległość, bo tu mielizna, rafy, dryfujemy szybko. Ferris, zajmijcie miejsce bosmana. Aadujcie ludzi. Gna
nas naprzód. Jeśli statek się obróci dziobem w morze, nie uda nam się nikogo uratować. Dobra, Mc$kinnon ze
mną. Po pięciu sekundach był już z powrotem w pomieszczeniu na rufie, Mc$kinnon wraz z nim. Szybko oświetlił
latarką metalowe koje. Zostało ośmioro ludzi  pięciu żołnierzy zdolnych do chodzenia, panna Drachmann i dwóch
ciężko rannych, wyciągniętych na najniższych kojach. Jeden z nich oddychał chrapliwie przez otwarte usta,
pojękując i
przewracając się z boku na bok, pogrążony w głębokim, jakby narkotycznym śnie. Drugi leżał niezwykle
spokojnie, oddech miał tak płytki, że prawie niewyczuwalny, twarz koloru wosku i kości słoniowej  tylko powolne
wodzenie niewidzącym, pełnym bólu wzrokiem wskazywało na to, że żyje.  No, kolej na tę piątkę.  Nicolson
wskazał na żołnierzy.  Ruszajcie jak najszybciej na pokład! Co wy najlepszego robicie?!  Wyciągnął rękę i wyrwał
plecak z rąk żołnierza, który usiłował zarzucić go sobie na ramiona. Odrzucił plecak w kąt.  Będziecie mieli
wielkie szczęście, jeśli sami z tego wyjdziecie, ten cholerny bagaż wam w tym nie pomoże. Pośpieszcie się,
wychodzić! Czterech żołnierzy poganianych przez Mc$kinnona wypadło na pokład. Piąty  blady chłopak w wieku
około dwudziestu lat  nawet nie ruszył się z miejsca. Oczy miał szeroko otwarte, wciąż poruszał ustami i zaciskał
kurczowo dłonie. Nicolson pochylił się nad nim.  Słyszeliście, co powiedziałem?  spytał cicho.  To mój kumpel. 
Nie patrząc na Nicolsona wskazał na jedną z koi za sobą.  To mój najlepszy przyjaciel. Zostaję tu z nim.  Mój
Boże!  mruknął Nicolson.  To mi czas na bohaterstwo.  Wskazał głową na drzwi.  Wychodzcie!  rzucił głośniej.
Chłopak zaczął mamrotać pod nosem przekleństwa, lecz nagle umilkł  rozległ się głuchy huk, który poniósł się
echem po całym statku, po czym pokład przechylił się ostro jeszcze bardziej na lewą burtę.  Zdaje się, że poszła
wodoszczelna gródz maszynowni w części rufowej.  Mc$kinnon powiedział to po swojemu, śpiewnie, głosem tak
spokojnym,
jakby prowadził normalną rozmowę.  Tak, rufa zanurza się  przytaknął Nicolson. Nie tracił już czasu. Pochylił
się nad żołnierzem, wykręcił mu lewą rękę, szarpnął nim wściekle, by tamten wstał, i znieruchomiał zdumiony, bo
pielęgniarka rzuciła się naprzód chwytając obiema rękami jego prawe wolne ramię. Była wysoka, wyższa, niż [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • spraypainting.htw.pl