[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Powinien wreszcie dać spokój i przestać myśleć w kategoriach co-
by-było-gdyby-było. Wiedział jednak, że mimo usilnych prób być
może nigdy nie pozbędzie się dziwnego zażenowania, związanego
z podwójną tożsamością.
83
S
R
Wzrok Spencera powędrował w stronę kanapy i zatrzymał się na
skulonej, nieruchomej postaci. Roxy nadal spała głębokim snem,
nieświadoma zamętu, jaki powstał w umyśle pana domu. Od chwili
poznania tej kobiety Spencer bez przerwy był pod wrażeniem jej
pewności siebie. Mimo że miała niewątpliwie ciężkie życie, nie
traciła animuszu, nie szukała żadnych wymówek i nie tłumaczyła
niczego własną przeszłością. Czy się to komuś podobało, czy nie,
była po prostu sobą. Roxanne Matheny. Podziwiał ją za to.
Pragnął tej kobiety. Ale co potem miałby z nią zrobić?
Głośno odsunął krzesło od biurka. Roxy westchnęła, lecz nadal
leżała bez ruchu. Musi być z pewnością na ostatnich nogach, po-
myślał, bo tak wcześnie i szybko zasnęła w obcym domu. Miał na-
dzieję, że zlecone przez niego śledztwo jej nie wykończyło. Na-
tychmiast jednak egoistycznie uznał, że detektyw Roxanne Mathe-
ny powinna działać dalej, i to ze zdwojoną energią. Nie dlatego, że
bardzo zależało mu na odszukaniu siostry, lecz ze względu na to, iż
zapragnął nagle, aby jej życie splątało się z jego własnym.
Wstał zza biurka i na palcach podszedł do kanapy. Usiadł na pod-
łodze obok nieruchomej Roxy. Delikatnie przesunął dłonią po jej
policzku. Skórę miała ciepłą i niezwykle delikatną. Odetchnęła głę-
biej, lecz się nie przebudziła.
Spencer z uśmiechem przyglądał się śpiącej. Pewnie powinien ją
obudzić i odwiezć do domu. Nie miał jednak na to ochoty. Nie dla-
tego, że żal mu było ją budzić, gdy spała tak smacznie. Prawda by-
ła inna. Po prostu czuł się osamotniony i chciał, żeby ktoś pozostał
z nim w domu.
Podniósł się z podłogi. Rozłożył pled leżący w rogu kanapy i na-
krył nim Roxy. A potem wrócił do biurka i zgasił lampę.
Pokój zatonął w ciemnościach.
84
S
R
Może Steve McCormick miałby kobietę, każdego popołudnia z
niecierpliwością czekającą na jego przyjście z pracy? Kobietą tą nie
byłaby jednak Roxanne Matheny.
Podszedł do wewnętrznych schodów i ruszył powoli w górę. Tyl-
ko raz spojrzał za siebie. W bladym, nikłym świetle padającym od
strony ulicy zobaczył Roxy. Spała nadal.
Uśmiechnął się do siebie. Zupełnie bez powodu poczuł się raz-
niej. Nagle przyszło mu do głowy, że Steve McCormick wcale nie
musiałby być szczęśliwszym od niego człowiekiem.
85
S
R
ROZDZIAA SIÓDMY
Obudziła się w znajomym otoczeniu. Leżała na kanapie, w poko-
ju było ciemno, tylko od ulicznej lampy przedostawało się do wnę-
trza trochę bladożółtego światła. Wszystko było jak zwykle, z wy-
jątkiem jednej rzeczy. Na ogół o tak wczesnej porze w sąsiedztwie
panował zgiełk i ruch. Dziś przywitała ją kompletna cisza.
Dopiero po chwili zauważyła, że światło ulicznej lampy przedo-
staje się do pokoju przez idealnie czystą, dużą szybę, a nie przez
małe, brudne okienko. Kanapa nie była wgnieciona, spało się na
niej idealnie.
Roxy uprzytomniła sobie, że znajduje się w domu Spencera.
Ostatnią rzeczą, jaką zapamiętała wieczorem, był taki oto obrazek.
Pan domu siedział przy biurku, zatopiony w lekturze adopcyjnych
akt. W okularach na nosie wyglądał nawet lepiej niż bez nich.
Przypomniała sobie, że po winie zrobiła się śpiąca. Na minutkę
wyciągnęła się na kanapie. Tylko po to, żeby przez krótką chwilę
dać odpocząć oczom. Widocznie okazały się bardziej zmęczone,
niż przypuszczała.
Obróciła nadgarstek w stronę okna. W słabym świetle z trudem
odczytała godzinę na cyferblacie. Druga piętnaście. A więc sam
środek nocy. Wracanie o tej porze do domu byłoby równoznaczne z
samobójstwem. O północy starannie zamykała się od wewnątrz,
gdyż wówczas pod oknami biura zaczynała ożywać ulica. Z ciem-
86
S
R
nych zakamarków wynurzały się ciemne typy, gotowe obrabować
każdego napotkanego przechodnia, a także narkomani i sutenerzy.
Gdy kwitło nocne życie, zwykli ludzie pokroju Roxy siedzieli cicho
w domach i nie mieli odwagi wysunąć nawet nosa.
Druga piętnaście. O tej porze miałaby ogromne szczęście, gdyby
dotarła do biura z nie tkniętym portfelem i nie zgwałcona. To, że jej
portfel świecił pustką, nie miało większego znaczenia. Kobieta ży-
jąca w obskurnej dzielnicy ani na chwilę nie mogła tracić czujności.
Roxy przetarła oczy i przeciągnęła się na kanapie. Dopiero teraz
zauważyła pled owinięty wokół nóg. Uśmiechnęła się, zadowolona.
Widocznie Spencer nie miał nic przeciw temu, aby została na noc,
mimo że mógł ją obudzić i o ludzkiej porze odesłać do domu.
Uznała, że nie pozwoliła mu na to wrodzona przyzwoitość. Ona
jednak, Roxanne Matheny, nie należała do kobiet, które nadużywają
gościnności innej osoby. Zwłaszcza gdy wyżej wzmiankowana oso-
ba śpi sobie na piętrze. Tak łatwo byłoby pójść po schodach na gó-
rÄ™ i...
Z trudem powstrzymała rozpędzone myśli. Nie było sensu nie-
zdrowo się podniecać.
Roxy zaburczało w brzuchu. Była pewna, że Spencer nie wezmie
jej za złe, jeśli zabierze sobie te dwie brązowe bułeczki, które zosta-
ły z kolacji. Znalazła drogę do kuchni, podeszła do gigantycznej
lodówki i otworzyła ją. Jasne światło z wnętrza na chwilę poraziło
oczy.
Waśnie zamierzała zawinąć bułki w papierowy ręcznik, gdy na-
gle nad jej głową rozjarzyło się inne, ostre światło. Roxy błyska-
wicznie odwróciła się w stronę drzwi.
Stał w nich Spencer. Bosy, w granatowej, jedwabnej, roz-
chełstanej pidżamie i szlafroku rozpiętym na obnażonej piersi. Roxy
zagryzła wargi. Tors Spencera wyobrażała sobie od tygodnia.
87
S
R
Od chwili gdy na podłodze przykrył ją swoim ciałem. Rzeczywi-
stość pobiła na głowę wszelkie fantazje.
Górną część torsu pokrywało ciemne owłosienie. Zwężało się ku
dołowi ciała i jego cienki pasek ginął pod spodniami piżamy na
płaskim brzuchu.
Spencer miał przepiękne mięśnie. Idealnie zarysowane i widocz-
ne pod skórą. Gdyby Roxy miała ochotę, podeszłaby teraz do niego
i przeciągnęła palcami wzdłuż każdego z nich. Gdyby miała ocho-
tę? Już świerzbiły ją ręce.
Nie zdecydowała się jednak działać pod wpływem impulsu. Zaci-
snęła palce na bułkach, które nadal trzymała.
- Hmm, przyłapałeś mnie na gorącym uczynku - mruknęła zmie-
szana. Miała nadzieję, że jej głos brzmi spokojnie. - Kradnę ci pie-
czywo. Swego czasu za takie przewinienie groziły najcięższe kary.
Dożywotnie zesłanie na ciężkie robo ty do Australii. A jak jest
obecnie?
Nadal nie zdobyła się na odwagę, by spojrzeć Spencerowi w
twarz. Mimo to wyczuła, że kara, jaka przeszła mu przez myśl, by-
ła dla niej znacznie bardziej realna niż wsadzenie do pudła. Nie
wiadomo czemu wyobraziła sobie kajdanki...
Uśmiechnięty zapytał tylko:
- Wybierasz siÄ™ dokÄ…dÅ›? O tej porze?
- Hmm. - Roxy znów popatrzyła na obnażony tors. Z trudem ode-
rwała wzrok. - Muszę wracać do domu - oznajmiła niepewnie.
Z twarzy Spencera zniknął uśmiech.
- Czy ktoś na ciebie czeka i martwi się twoją nie obecnością?
- Nie - odparła bez zastanowienia. - To znaczy...
Gdyby przytaknęła, udałoby sięjej zachować dystans, który z minu-
[ Pobierz całość w formacie PDF ]