[ Pobierz całość w formacie PDF ]

się ze ściśniętym gardłem i spojrzała na nienaturalnie rozbawiony tłum.
Widziała tam Raya Hernandeza, chłopaka, z którym poszła na bal,
zapraszając potem wszystkich do niego do domu na imprezę. Kumpla Tylera,
Dicka Cartera, który jak zwykle robił z siebie głupka. Tyler szczerzył się
bezczelnie do zdjęć, które pstrykał mu co chwilę ojciec. Matt słuchał z obojętną
miną jakiegoś faceta, który chciał go zrekrutować do drużyny futbolowej
Uniwersytetu Mason. Meredith stała w pobliżu z melancholijną miną, z
bukietem czerwonych róż w rękach.
Vickie nie było. Rodzice zatrzymali ją w domu, twierdząc, że nie jest w
stanie się pokazać. Caroline też nie przyszła. Została w mieszkaniu, które
wynajęli w Heron. Jej matka powiedziała matce Bonnie, że Caroline ma grypę,
ale Bonnie wiedziała, że to nie prawda. Caroline się bała.
I być może ma rację, pomyślała Bonnie, ruszając w stronę Meredith. Być
może Caroline jako jedyna przetrwa nadchodzący tydzień.
Wyglądaj normalnie, zachowuj się normalnie. Dołączyła do grupki, w
74
której stała Meredith. Meredith smukłymi palcami owijała łodygi bukietu
czerwono-czarną wstążką zdjętą z biretu.
Bonnie rozejrzała się dokoła. Dobrze. To właściwe miejsce. I właściwa
pora.
- Uważaj na te kwiaty, bo je zniszczysz - powiedziała głośno.
Wyraz twarzy Meredith się nie zmienił. Dalej wpatrywała się we wstążkę,
skręcając ją.
- To nie w porządku - stwierdziła - że my je dostałyśmy, a Elena nie. To
nie fair.
- Wiem, to okropne - zgodziła się Bonnie. Ale starała się mówić lekkim
tonem. - Szkoda, że nie możemy nic na to poradzić. No ale nie możemy.
- To jest po prostu podłe - ciągnęła Meredith, jakby w ogóle jej nie
słyszała. - My tu sobie spacerujemy po słoneczku, kończymy szkołę, a ona tam
leży... Pod nagrobną płytą.
- Wiem, wiem - powtórzyła Bonnie uspokajająco. - Meredith, sama się
wpędzasz w melancholię. Spróbuj może pomyśleć o czymś innym. Posłuchaj,
jak już będziesz po obiedzie z rodzicami, może chciałabyś pójść na imprezę do
Raymonda? Co z tego, że nie jesteśmy zaproszone, możemy się wkręcić.
- Nie! - Meredith zaprotestowała zaskakująco gwałtownie. - Nie chcę iść
na żadną imprezę. Jak w ogóle możesz myśleć o czymś takim, Bonnie? Jak
możesz być taka płytka?
- No cóż, coś musimy robić...
- Powiem ci, co ja zrobię. Wieczorem wybiorę się na cmentarz. Położę to
na grobie Eleny. Zasłużyła na tę wstążkę. - Kłykcie palców Meredith aż
zbielały, kiedy skręcała w dłoniach wstążkę od biretu.
- Meredith nie wygłupiaj się. Nie możesz tam iść, a już na pewno nie po
zmroku. To wariactwo. Matt powie ci to samo.
- No cóż. Nie pytam Matta o zdanie. Nikogo nie pytam. Sama pójdę.
- Nie wolno ci. Boże, Meredith, zawsze mi się wydawało, że masz trochę
rozumu.
- A mnie się zawsze wydawało, że masz odrobinę wrażliwości. Ale
najwyrazniej ty nawet nie chcesz pamiętać o Elenie. Może dlatego, że masz
teraz ochotę na jej byłego chłopaka?
Bonnie ją spoliczkowała.
To był mocny policzek, wymierzony ze sporą siłą. Meredith gwałtownie
zaczerpnęła powietrza, jedną dłoń unosząc do czerwieniejącego policzka.
Wszyscy się na nie gapili.
75
- Mam cię dosyć, Bonnie McCullough! - krzyknęła Meredith - Nigdy w
życiu już się do ciebie słowem nie odezwę. - Zawróciła na pięcie i odeszła.
- No i bardzo dobrze! - odkrzyknęła Bonnie w stronę jej oddalających się
pleców.
Ludzie pośpiesznie odwracali wzrok, kiedy Bonnie rozejrzała się wokół.
Ale trudno było nie zauważyć, że przez ostatnich parę minut ona i Meredith
stanowiły centrum uwagi. Bonnie przygryzła wargę, żeby się nie roześmiać, i
podeszła do Matta, który już pozbył się faceta od rekrutacji.
- Jak wypadłam? - mruknęła.
- Dobrze.
- Myślisz, że z tym plaskaczem przesadziłam? W sumie nie miałyśmy
tego w planach, zrobiłam to odruchowo. Może to było trochę zbyt teatralne...
- Nie, w porządku, zupełnie w porządku. - Matt miał taką minę, jakby coś
go absorbowało. To nie było tamto apatyczne, obojętne, zwrócone do wewnątrz [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • spraypainting.htw.pl