[ Pobierz całość w formacie PDF ]

mężczyznę i przyszło mi na myśl, że może pani go zna.
Po reakcji gospodyni natychmiast się domyśliła, że ta doskonale wie, o kogo chodzi. Ale pani MacDonald
35
odparła tylko:
- Cóż, z pewnością mogła panienka się tu natknąć na najróżniejszych ludzi.
- Tak, ale ten wyjątkowo rzucał się w oczy. Wysoki mężczyzna o roześmianych oczach i denerwującym obyczaju
stawiania na swoim bez liczenia się z tym, co sądzą lub mają do powiedzenia inni. Zna go pani?
Gospodyni nadal nie zamierzała niczym się zdradzić.
- Och, to taki mały zakątek, panienko - wykręcała się. - Trudno tu się ukryć, nawet gdyby się chciało. Takiemu
człowiekowi, jak panienka opisała, trudno by było pozostać tu nie zauważonym. Ale pan hrabia ma rację, że takiej
jak pani niebezpiecznie tu podróżować samotnie.
Gillian bacznie jej się przyglądała, próbując się przekonać, czy gospodyni jest popleczniczką Rory ego
Kilmartina, czy też nie.
- Dlatego że jestem Angielką, czy dlatego że jestem przyjaciółką hrabiego Kintyre a? - spytała wprost.
Pani MacDonald wzruszyła ramionami, ale najwyrazniej nie zamierzała skończyć tej rozmowy.
- Jedno z tego to już dość. To nie bezpieczna Anglia, panienko.
- Cóż, o tym powoli się już przekonuję. A mimo to powiedziałabym, że Szkocja jest dość bezpieczna. Ten... Ten
człowiek, o którym mówię, ma denerwujący obyczaj odgrywania grozniejszego, niż naprawdę jest. W końcu wydał
mi się nawet... dość miły.
Teraz już nie wątpiła, że gospodyni wie o wszystkim, co się wydarzyło tamtego popołudnia, a mimo to
stwierdziła tylko z pewną surowością w głosie:
- Owszem, potrafi udawać miłego, kiedy mu to na rękę.
- Więc powiada pani, że nie powinnam mu ufać?
- Cóż, skoro o tym mowa, to niewielu jest mężczyzn, którym młoda dziewczyna może zaufać - odparła pani
MacDonald z pewnym cynizmem. - Moim zdaniem kobieta sama musi o tym decydować.
- Tak, tu bym się z panią zgodziła. - Całą uwagę Gillian nagle pochłonęło przeplatanie narzuty między palcami.
Dziwnie straciła ochotę na patrzenie w aż nadto bystre oczy gospodyni. - Więc zna go pani?
Pani MacDonald postanowiła przestać udawać.
- Tak, znam go od dziecka, choć w gruncie rzeczy nie ma się czym chwalić. Mogę spytać, czy powiedziała
panienka panu hrabiemu o tym spotkaniu?
Gillian szybko podniosła wzrok. Między kobietami przemknęło milczące porozumienie, którego Gillian nie
planowała ani nie mogła cofnąć.
- Nie - powiedziała cicho. - To wydawało się takie... nieznaczące spotkanie. Przyznam jednak, że ciekawi mnie
ten człowiek. Tak bardzo, że wiele bym dała, by się dowiedzieć, jak to się stało, że obrał taką, nie inną drogę.
Wydawało jej się, że na twarzy gospodyni pojawiła się ulga, choć nie była tego całkiem pewna.
- Któż to wie, czemu człowiek obiera sobie taką drogę, nie inną - odparła pani MacDonald, wzruszając
ramionami. - Niezbadane są wyroki boskie.
Wyciąganie z niej informacji przypominało wyrywanie zęba. Ale podobnie było z samym Rorym Kilmartinem.
Gillian zastanawiała się, czy wszyscy Szkoci z natury są tacy skryci. Spróbowała jeszcze raz.
- Ale przecież pani z pewnością musi coś o tym wiedzieć, skoro, jak sama pani powiedziała, zna go od dziecka.
- O tak, od kiedy był taki maluczki - ustąpiła w końcu kobieta. - Nie powiem, że doglądałam go w powijakach,
ale to zrozumiałe, że często go widywałam, skoro był przyjacielem młodego panicza. Prawie nierozłączni byli - i
obaj łobuzy okrutne, już wtedy.
Gillian oniemiała ze zdumienia, gdyż to jej nie przyszło na myśl.
- Młodego panicza? - powtórzyła szybko. - To znaczy syna zmarłego hrabiego? Rory nie powiedział mi tego.
- A bo i nie lubi się tym przechwalać - stwierdziła sucho gospodyni. - Po tym jak się rzeczy miały, teraz to
bardziej przekleństwo niż błogosławieństwo, a byli jak bracia. Ano, tak to już bywa, teraz mamy nowego pana, o
czym panienka najlepiej wie.
Gillian puściła to mimo uszu.
- Byli jak bracia... - powtórzyła wolno. - Wielki Boże, nigdy bym się... Ależ oczywiście! To wszystko tłumaczy.
Pani MacDonald, nie znam całej historii. Mogłaby mi ją pani opowiedzieć? Nawet pani nie wie, jakie to dla mnie
ważne. Ogromnie chciałabym poznać całą prawdę o tym, co się wydarzyło.
Pani MacDonald ponownie wzruszyła ramionami, ale na szczęście nie zadała żadnych krępujących pytań.
- Dobrze, choć to dla mnie bardzo bolesne, o tak. Bardzośmy go tu wszyscy kochali, młodego panicza.
- Podobno był rozhukany.
- To i prawda, ale u mężczyzny rzadko to bywa wadą, Naszcza u nas. Nigdy nie narzekamy, jeśli młody ma w
sobie trochę ognia. Może w panienki stronach jest inaczej.
Powiedziała to takim tonem, jakby się spodziewała, że zimna Angielka nie pojmie takiej podstawowej sprawy.
- Nie, nie, wcale nie jest inaczej - zapewniła Gillian. - Czy dlatego tak bardzo się tu nie lubi nowego hrabiego?
- Jesteśmy z niego zadowoleni, nie można powiedzieć. Wygląda na dobrego pana, nie mamy co narzekać -
odrzekła obojętnie gospodyni. - Zresztą, nie nam go oceniać, a od, śmierci panicza już nam za jedno.
Z tego obojętnego tonu Gillian wyczytała więcej, niż może gospodyni by sobie życzyła. Biedny Kintyre.
36 [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • spraypainting.htw.pl