[ Pobierz całość w formacie PDF ]
między drzewami. Tą samą, którą przyszli nad jeziorko.
Theę ogarnęło znienacka niezrozumiałe uczucie trwogi.
Wstała i pobiegła za Nikosem. Gdy już była u jego boku,
zapytała:
- Co się stało? Czy zrobiłam coś złego? Przez chwilę
wydawało jej się, iż nie otrzyma odpowiedzi. Nikos jednak
rzekł:
- Jedynym złem jest pani piękność odbierająca
mężczyznie spokój ducha.
- Ja... ja nie mam wpływu na swój wygląd.
- Za to miała pani wpływ - żachnął się prawie gniewnie -
na podjęcie tej niebezpiecznej wędrówki po kraju. Nie
powinna była pani wyruszać z domu.
Nie odezwała się, mówił więc dalej jakby do siebie:
- Powinienem panią odprawić, inaczej popadniesz w
tarapaty.
- Odprawić mnie?! O nie! Nie odejdę stąd! W jej głosie
drgała nutka niepokoju.
- A jednak powinienem to zrobić! - upierał się.
- Ale... dlaczego? Nie ma pan prawa!
- Jeżeli zostawię panią tu, byś poszła swoją drogą, co się
stanie?
- Myślałam o tym - odparła. - Przypuszczam, że
umarłabym ze strachu.
Nie rzekł ani słowa, Thea więc podniosła nań oczy.
- Proszę pozwolić mi tu zostać - rzekła błagalnie.
- Naprawdę chce pani tego?
- Myślałam o tym, że mogłoby mi być bardzo ciężko
samej w gospodzie.
- Zaiste mogłaby pani popaść w kłopoty - przytaknął.
- Nie pomyślałam o tym uciekając z domu. Z wyrazu
twarzy Nikosa odgadła, co jej towarzysz ma na myśli.
- Proszę mi pozwolić zostać - nalegała - przynajmniej na
tę noc.
- Skoro przebyła pani taki szmat drogi, by się tu znalezć,
doprawdy nie mam wyboru.
- Nie sprawię kłopotu... A jeżeli pan zechce, odjadę jutro
rano.
- Pomówimy o tym, gdy nadejdzie to rano.
- Dziękuję - rzekła, czując przeogromną ulgę. - Dziękuję
bardzo.
- Ale do mojego zaproszenia muszę dodać pewien
warunek - powiedział.
- Cóż to za warunek? - spytała niespokojnie.
- Otóż powie mi pani, dlaczego i skąd uciekła.
- Nie chcę o tym mówić - sprzeciwiła się. - To moja
tajemnica.
Jej ton był tak stanowczy, że Nikos więcej nie nalegał.
- No dobrze - rzekł. - Niech tajemnica zostanie tajemnicą.
Skoro chce pani być wolna, cieszmy się swoją obecnością.
- Radujmy się! - W oczach dziewczyny zapaliły się
błyski. - A kiedy wrócimy do domu, chcę zaraz zobaczyć
Merkurego!
- Naturalnie! - zgodził się. - Zapewniam panią jednak, że
koń miewa się znakomicie. Już Valou o to zadbał!
Przebyli kawałek drogi i Nikos znowu się odezwał:
- W jaki sposób weszła pani w posiadanie tak
imponującego wierzchowca?
- Mam go od zrebięcia i kocham bardziej niż
kogokolwiek na świecie.
- To bardzo mocno powiedziane. - Nikos uniósł brwi.
- Ale to prawda! Jestem najszczęśliwsza w towarzystwie
Merkurego! Kiedy do niego mówię, rozumie mnie jak...
Urwała czując, że to, co zamierzała powiedzieć, jest
nazbyt osobiste.
- ... jak ja... - dopowiedział miękko.
- Ja tego nie powiedziałam!
- Ale właśnie to pani pomyślała!
- Pan czyta w moich myślach! Nie wolno tego robić!
- Już za pózno, moja miła, byś mogła mi zabronić tej
umiejętności, którą posiadłem wraz z twoim przybyciem.
Thea uszła kilka kroków, nim odrzekła:
- To bardzo dziwne, lecz istotnie nikt przed panem nie
umiał czytać w moich myślach ani też odgadywać uczuć,
które próbowałam wyrażać muzyką.
- Domyśliłem się, że ma pani do czynienia ze sztuką -
rzekł.
- W jaki sposób?
- Ponieważ wszystko w pani jest poezją: wygląd, sposób
poruszania się, głos.
Thea spojrzała nań wdzięcznie swymi zielonymi oczami.
- Przemiłe jest to, co mi pan mówi. Pragnę te słowa
zachować na zawsze w pamięci.
- Często mi mówiono, że kobiety z tych okolic mają
melodyjne głosy - ciągnął Nikos - ale pani głos przypomina
mi śpiew ptaka.
Zamruczała pod nosem, a on mówił dalej:
- Wiem, choć mi pani o tym nie mówiła, że w pani żyłach
płynie węgierska krew.
- Moja babka była Węgierką!
- Podobnie jak moja! - ucieszył się. - To jeszcze jedna
rzecz, która nas łączy.
- Jestem pewna, że jezdzi pan konno jak rodowity
Madziar - zaśmiała się.
- Pewnie tak jak pani!
Ich oczom ukazał się mały domek i słońce wiszące nisko
nad doliną wyzłoconą tak pięknie, że Thei zaparło dech w
piersiach.
- Czy mam to dla pani namalować? - spytał miękko.
- Właśnie o to chciałam poprosić - odparła, a po krótkim
wahaniu dodała: - Znów czyta pan w moich myślach.
- Pani oczy są bardzo wymowne. Obawiam się jednak, że
ich wyrazu nie dałoby się przenieść na płótno.
- To dobrze, bo nie cierpię, kiedy się mnie maluje.
Pomyślała o nie kończącym się pozowaniu, które musiała
znieść, gdy rozmaite instytucje w Gyuli prosiły o jej portret.
Wisi teraz w szkołach, w gabinecie Rady. I niczym nie
przypomina obrazów Nikosa. Thea spowita w białą satynę
siedzi sztywna na tle draperii, z rękami na kolanach, zupełnie
niepodobna do siebie.
- Namaluję panią na tle drzew, z odbijającą się w jeziorze
twarzą - powiedział malarz.
Księżniczka uśmiechnęła się i chciała powiedzieć, że tego
by sobie właśnie życzyła, ale on mówił dalej:
- Przedstawię cię taką, jaka jesteś: eteryczną, na poły
istotę ludzką, na poły leśnego ducha.
Powiedział to cicho, a potem, jakby z wysiłkiem, dodał:
- Zbliża się pora kolacji, a żona Valou przygotuje dla pani
[ Pobierz całość w formacie PDF ]