[ Pobierz całość w formacie PDF ]
towarzyszyć?
Napiję się Drambuie.
Zamówił kawę i napitki, a potem nagle spytał:
Czy słyszał pan kiedyś o człowieku nazwiskiem Rearden? Joseph Rearden?
Zastanowiłem się przez chwilę.
Nie.
Tak myślałem. Rearden jest a właściwie był kryminalistą. I to fach-
manem pełną gębą. Był sprytny, inteligentny, pomysłowy, trochę pod tym wzglę-
dem przypominał pana.
Dzięki za komplement. On nie żyje?
Trzy tygodnie temu zginął w południowo-wschodniej Afryce. Nie, nie po-
dejrzewamy niczego zdrożnego. Rearden miał najzwyczajniejszy w świecie wy-
padek samochodowy. Bóg automobilistów zabiera jednakowo i dobrych, i złych.
Rzecz w tym, że o śmierci Reardena poza panem, mną i kilkoma wysoko po-
stawionymi gliniarzami z Johannesburga nie wie nikt. Kiedy premier zlecił
mi tę Boże, miej mnie w opiece! robotę, udostępniono mi pewne środki,
i ja natychmiast zacząłem rozglądać się za kimś takim jak Rearden, za taką czar-
ną, niedawno co padła owcą, której śmierć można ukryć, wyciszyć. Kandydatów
mogłem szukać w Kanadzie, w Australii, w Nowej Zelandii, w Stanach, nawet
w Południowej Afryce. Najbardziej odpowiedniego znalazłem w RPA. Mam tu
jego zdjęcie.
95
Położyłem je na stole rewersem do góry, bo akurat kelner serwował nam kawę.
Odczekałem, aż skończy i kiedy odszedł, odwróciłem je do siebie, jak należy.
Mackintosh obserwował mnie z aprobatą.
Jak tylko trafiłem na Reardena, zacząłem szukać kogoś, kto jest do niego
podobny i kto mógłby uchodzić za Afrykanera. Komputery to wspaniałe urządze-
nia. Jeden z takich komputerów po dwudziestu minutach wskazał pana.
Zatem co, robimy podmiankę stwierdziłem. Kiedyś już się w coś
takiego bawiłem, ale to ryzykowne. Aatwo będzie mnie rozpoznać.
Nie sądzę zaoponował, pewny siebie. Przede wszystkim znajdzie się
pan w Anglii, gdzie noga Reardena nigdy nie postała. Co więcej, nie będzie się
pan tam zanadto kręcił, więc istnieją małe szansę na spotkanie jego kumpli.
Co się stało z ciałem Reardena?
Pochowano go pod innym nazwiskiem. Uruchomiłem specjalne kanały.
Biedna jego rodzina. Miał żonę?
Nie. Rodzice też się bez niego obejdą.
Spojrzałem na tego szczupłego mężczyznę o bezbarwnych rzęsach, o rzed-
nących włosach koloru piasku, i pomyślałem sobie, że z niego kawał zimnego
sukinsyna. Zastanawiałem się też, jak się będzie nam układała współpraca przy
tym szczególnym zadaniu, jakie zaplanował.
Dobra. Nazywam się Rearden i przyjechałem do Anglii. Co dalej?
Zaraz, zaraz, wolnego przystopował mnie Mackintosh. Chociaż z te-
go Reardena był tęgi spryciarz, to jednak wpadł. Tylko raz. Jakiś czas temu odsia-
dywał wyrok w Pretorii. Czy wie pan coś o południowoafrykańskich więzieniach?
Zupełnie nic. I dzięki Bogu.
To lepiej niech się pan dowie. Załatwię panu człowieka, który pana prze-
szkoli. Opowie panu o warunkach panujących w tutejszych mamrach, wyuczy
slangu. . . Tak, zwłaszcza slangu. Uśmiechnął się do mnie krzywo. Nie by-
łoby głupio, gdyby posiedział pan z miesiąc w pudle, dla lepszego rozpoznania.
Mógłbym to załatwić. Widziałem, jak obraca ten pomysł w myślach i wreszcie
odrzuca. Potrząsnął głową. Nie, nic z tego. To zbyt ryzykowne.
Ucieszyłem się, bo jakoś nie przepadam za widokiem kratek. Mackintosh wy-
sączył kawę do dna.
Chodzmy stąd powiedział. Robi się coraz gęściej. O dalszych spra-
wach wolałbym jednak rozmawiać na osobności.
Zapłacił rachunek i wyszliśmy z restauracji. Spory kawałek dalej usiedliśmy
pod eukaliptusem, skąd w promieniu pięćdziesięciu metrów nie było widać ani
jednej pary uszu.
Mackintosh wyjął fajkę i zaczął ją nabijać.
Jak dotąd organizacja opiera się wszelkim próbom penetracji. Nasi próbo-
wali rozgryzć ją od zewnątrz klapa. Usiłowali przeniknąć od środka bez
96
skutku. Podstawiali fałszywych więzniów gorzej niż dno. Oni muszą mieć fan-
tastycznie rozbudowana sieć zabezpieczenia, bo dzisiaj wiemy dokładnie tyle, ile
wiedzieliśmy na początku. No tak, jedno zdołaliśmy z nich wyrwać nazwę.
W podziemnym światku znani są jako Bractwo Wykałaczek. Ba! Ale to nas do
niczego nie prowadzi. Zapalił zapałkę. Stannard, to robota dla ochotnika
i chcę, żeby się pan już teraz zdecydował. Nie mogę nic więcej powiedzieć. I tak
powiedziałem za dużo. Powinienem chyba jeszcze dodać, że jeśli coś pójdzie nie
tak, skończy się to dla pana bardzo zle. I nie chodzi o to, że pana zabiją, nie.
Zmierć niekoniecznie musi być tym najgorszym, co może się panu przytrafić.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]