[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zrobiło mu się bardzo zimno, dreszcze przebiegały po całym ciele i ogarnęła go
nieprzezwyciężona śpiączka; wlazł przeto w legowisko wilcze; gdzie też od razu zasnął.
Przespał tak noc całą.
Około północy powrócił do domu Wywiałkiewicz: otwarła mu drzwi Kalasanta; strofując
za włóczenie się po nocy. Zwykle nie troszczyła się ona, gdzie sypia Laksender u krów czy
u siwka. Ale trzeba było teraz chłopaka poszukać, aby wyprzągł konia i wprowadził do stajni,
a jeżeli wypadało, to także napoił, założył za drabinę siana lub w żłobie obroku. Nie mogła
go znalezć tym razem, a wołanie wszelkie okazało się daremnym. W tym właśnie czasie
Laksender miał bardzo silną gorączkę w wilczej budzie.
Nazajutrz rano Wywiałkiewicz przywołał Kalasantę i rzekł:
Zawołajcie mi tu Laksendra, dam mu kurtkę, buty i czapkę, bo coś bardzo zimno;
miałem to zrobić już dawniej, ale jakoś przepomniałem.
Na to rzekła gospodyni:
Szkoda dla bestyjnika takiego stroju, wielki z niego nicpoń; oto i dziś w nocy gdzieś się
zawieruszył, tak że sama musiałam siwka wyprzęgać.
Jak to, nie nocował na leśniczówce? To chyba się zabłąkał gdzieś w lesie?
Ej, gdzie tam! Skrzyczałam go wczoraj setnie, bo jak poszedł rano do miasta; tak
dopiero pózno wieczór wrócił; żadnej zaś wysługi ani wyręki nie ma człowiek w domu z
takiego gałgana.
Wywiałkiewicz dnia tego miał zamiar w domu pozostać; przynajmniej do południa.
Wypiwszy kawę i wypaliwszy parę fajek tytoniu, zdjął ze ściany gitarę, prześpiewał sobie
jakąś miłosną arię, po czym wyszedł przed dom na ganek. Tutaj zapewne przypomniał sobie
Butę i chciał go zobaczyć, postąpił przeto ku budzie, z której doleciały go jakieś ludzkie
stękania. Jak w psie pozostaje zawsze trochę wilka, tak w wilku jest sporo psiej natury. Buta
rozciągnął się na chorym Laksendrze i ogrzewał go swoimi kudłami. Wywiałkiewicz
przeraził się niezmiernie, sądził bowiem, że wilk poszarpał chłopaka, tymczasem oto
chłopiec umierał rzec można z poświęcenia dla zwierzęcia, które się nim teraz
opiekowało w sposób dla siebie tylko zrozumiały. Buta z wielkim swoim niezadowoleniem, a
29
nawet z oznakami gniewu zaledwie pozwolił zabrać z budy chłopaca, który majaczył i był
nadzwyczajnie rozpalony na całym ciele.
Na trzeci dzień chłopiec już nie żył. Skończył właśnie wtedy, kiedy Wywiałkiewicz
wybierał się do miasta do felczera, aby ten Laksendrowi bańki postawił. Leżało w izbie
zimne, wychudłe i sińcami pokryte ciało dziecka. Po śmierci ubrano je w czystą koszulę i
dano mu całkowitą odzież... obmyto twarz oraz ręce. Nie było żadnego płaczu po
Laksendrze. Kalasanta mówiła tylko że jej jest markotno, bo co prawda psotnik był
wielki, ale może by się ustatkował . Wywiałkiewiczowi zrobiło się też przykro, bo śmierć w
domu nigdy nie jest przyjemna. Trezor w gnuśności swojej dawno utracił wszelkie poczucie,
był to pies idiota. Tylko Buta czuł nieobecność malca, więc kręcił się niespokojnie przy
swojej budzie. Jeżeli znalazł przyjaciela, czemuż by nie miał tęsknić za nim?...
Przyszedł grabarz z parafii, przyniósł trumienkę, włożył w nią z zimną krwią zwłoki
Laksendra i zabił wieko ćwiekami.
Kto wie, czy ten chłopaczyna nie był jednym z wielkich w ludzkim gatunku; może to był
wielki umysł, a może podniosły charakter? Nie znał pieszczoty matki, ojciec nie udzielał mu
nauk, nie przyznał się nawet do niego. Serce dziecka pierwszy raz zabiło z przyjazni dla
zwierzęcia, a zwierzę pierwszy raz przytuliło je i ogrzało. Pielęgnujmy szczerą miłość
blizniego, bo ona tak jest potrzebna na świecie, a dotąd nie znamy bliznich naszych. Znamy
tylko wrogów. Czy tylko miłość blizniego nie jest czystym pragnieniem szlachetnych?
Grabarz wziął na plecy trumnę, poszedł z nią prosto na cmentarz i zakopał w ziemię.
Takim nieboszczykom nie potrzeba ani pisanego nekrologu, ani pogrzebowej mowy. A
jednak ich biografie są piękne. Laksendra nie było już na świecie!
W parę dni Buta urwał się z łańcucha, pobiegł w las, wietrzył, szukał, zawył, przyzywał
przyjaciela jak umiał i znowu wrócił do budy na leśniczówkę. Wybiegł na drogę, wietrzył na
wszystkie strony, szukał, pędził; ale potem powrócił do domu i smutny znowu legł w swojej
budzie. Może jeszcze wyczekiwał przybycia chłopca.
Wywiałkiewicz włóczył się jak zwykle, Kalasanta zaś najczęściej zapominała o wilku i
morzyła go głodem, chociaż po śmierci Laksendra gajowy regularnie przynosił dla niego
żywność z miasta. Trudno, żeby ludzie dbali o wilka.
Jednego dnia Buta wybrał się w dłuższą podróż do lasu; ale przebył las i przyszedł do wsi,
przebiegł wieś całą i znalazł się we dworze, gdzie mieszkał pan Wojecki, dzierżawca
Ostrowisk, dobry mój znajomy. Po obroży poznał on od razu Butę i ugościł go sowicie. Na
drugi dzień, prawie o tej samej godzinie, wilk znowu przybył do dworu i tu został znowu
bardzo dobrze przyjęty. Odwiedziny takie powtarzały się nieustannie; ale po odwiedzinach
[ Pobierz całość w formacie PDF ]