[ Pobierz całość w formacie PDF ]
pod suknią kilka halek, ale te nie przeszkadzały jej siadać, gdzie i kiedy miała
na to ochotę.
Wszyscy byli tak zajęci sprzątaniem, że nikt nie zauważył starca, który
opierając się na lasce, ruszył w stronę domostwa. Flemming uśmiał się
serdecznie na widok ataku gęsi, a i teraz chichotał cichutko przez całą drogę do
wschodniego skrzydła. Był zmęczony, ale szczęśliwy. Teraz położy się i
zdrzemnie. Zostawi resztę dnia młodym...
Rozdział czternasty
Nad Sorholm nadciągnął zmrok, a podochoceni goście nie wykazywali
chęci, by rozjechać się do domów. Wokół ogrodu i wzdłuż ścieżek pozapalano
pochodnie, muzycy przenieśli się pod dach, a i wszyscy goście w końcu weszli
do środka. Mimo że początkowo nie planowano tańców, niektórzy zaczęli
pląsać i na pokojach zrobił się ruch. Niania zajęła się Małą Hannah i
Magnusem, którzy przed położeniem do łóżek zostali zaprowadzeni do
Flemminga, by życzyć mu dobrej nocy. Doktor pogłaskał je po policzkach, a
kiedy dzieci pomachały mu od drzwi, zaszkliły mu się oczy. Widok dzieci
bardzo go ostatnio wzruszał...
- Jak rzucaliśmy dzidami w lesie, spotkaliśmy tam jakiegoś dziwnego
jegomościa - powiedział Johan, kiedy wraz z Birgit siedzieli i obgryzali po
bażancim udku. - Nigdy go wcześniej nie widziałem.
- Tak? Któregoś z gości? - Birgit zmarszczyła czoło i spojrzała pytająco na
syna.
- Nie. Spytałem go o to, ale on powiedział, że zabłądził.
- Jak wyglądał? Włóczęga?
- Nie, wcale nie. Był ładnie ubrany, ale twarzy nie widziałem za dobrze, bo
było już ciemno.
- No cóż, każdy może zabłądzić. - Birgit miała nadzieję, że jej głos brzmi
obojętnie. - I gdzie się podział?
- Poszedł dalej w las, w stronę wzgórza. Już pózniej go nie widziałem.
- Pytał o coś?
- Tylko o to, czy tu mieszkam i ile mam lat.
- Aha. Słuchaj, jak następnym razem ktoś cię będzie wypytywał,
natychmiast daj mi znać. Nie chcemy, żeby tu się kręcili jacyś obcy. - Birgit
miała już nieprzyjemną pewność, kto to był. Siłą musiała się powstrzymywać
od natychmiastowego pobiegnięcia do Stena i powiedzenia mu o wszystkim.
Ale w tej chwili i tak nie dało się nic zrobić, bo mężczyzna był już daleko.
- Hm. Ten nie wyglądał, jakby się czegoś bał, albo jakby mu się spieszyło... -
ciągnął Johan w zamyśleniu. - Gdyby to był złodziej, to by chyba uciekł?
- Też tak myślę. Ale musisz mi obiecać, że w najbliższych dniach nie
pójdziesz sam do bukowego lasu.
- Przecież wyprowadzamy się do Lundeby - odparł Johan ze zdziwieniem. -
Nie będę miał okazji chodzić po tutejszym lesie.
Chciał w ten sposób uspokoić Birgit, ale jego słowa odniosły wręcz
przeciwny skutek: na chwilę zabrakło jej tchu, a po plecach przebiegł jej
dreszcz. No tak, przecież się wyprowadzali. Do Lundeby...
Przyjęcie w Sorholm skończyło się dobrze po północy. Wianuszek pochodni
okalał dziedziniec, oświetlając ściany i okna budynków. Oba skrzydła pięknie
wyglądały w ich poświacie, a w głównym budynku we wszystkich oknach stały
zapalone świece.
Pod drzwi pałacu zajeżdżał teraz powóz za powozem, zabierając kolejne
grupki pasażerów. Niektóre zaprzężone były w parę koni, ale większość w
jednego. Na ścianach pałacu przesuwały się cienie powozów i ciągnących je
zwierząt. Była to zaczarowana wczesnojesienna noc, bezwietrzna i cicha.
Hannah odprowadzała gości do drzwi i żegnała się tam z nimi. Podobało jej
się, że tyle jest na dziedzińcu zaprzęgów, pragnęła, by było tak jak najczęściej.
Radośnie i przyjemnie, w otoczeniu przyjaciół. Niech ich odwiedzają,
pojedynczo i grupami, Sorholm będzie dla nich zawsze szeroko otwarte!
Spojrzała na okna wschodniego skrzydła i zauważyła, że u Flemminga jest
ciemno. Zapewne poszedł spać już dawno temu. A może leżał i nadsłuchiwał
hałasu powozów wytaczających się kolejno przez bramę i ginących w
ciemnościach? Zapewne z tym dzwiękiem wiązał wiele wspomnień. Hannah
była pewna, że staruszek spędził przyjemnie czas na przyjęciu. W każdym razie
spojrzenia, które z nim wymieniła zaraz po wygnaniu z ogrodu gęsi
wskazywały na to, że znakomicie się bawi. Tak jak i ona sama.
A za oknami wschodniego skrzydła Flemming robił dokładnie to, co
przypuszczała Hannah: nadsłuchiwał dzwięku wyjeżdżających powozów.
Kiedy wytoczył się ostatni, w majątku zapanowała głęboka cisza i w ten sposób
zakończyło się godne powitanie Hannah i Fabiana.
Doktor był już odziany w czystą nocną koszulę i przygotowany do snu.
Zdmuchnął samotną lampę stojącą przy łóżku i poprawił sobie za plecami
poduszki: spoczywał w pozycji półsiedzącej, bo tak lżej mu się oddychało.
Tego wieczora było mu w łóżku wyjątkowo wygodnie... Leżał tak sobie i
napawał się dzwiękami zabawy, a kiedy goście wyjechali, odprężył się, patrząc
na pochodnie za oknem rzucające na jego pokój ciepłe i przyjazne światło.
- Hannah, moja Hannah - szepnął w ciemność. - Chyba się cieszysz?
W półśnie zdało mu się, że zasłony na oknie poruszyły się; zupełnie, jakby
okno było otwarte. Materia sfałdowała się i stopniowo wyłoniła się z niej
niewyrazna, ale doskonale zapamiętana twarz.
- Hannah? Jesteś tu? - Flemming zamrugał oczami, ale leżał nieruchomo. -
Widzisz, jak majątek rozkwita? - Przełknął coś, co dławiło go w gardle i
uśmiechnął się przez starcze łzy. Spoglądając ku niemu łagodnie, niewyrazna
postać pod oknem wyciągnęła ku niemu ręce. Kiedy powoli podeszła bliżej,
okalała ją piękna poświata.
- Tak, Hannah. Stało się tak, jak chciałaś, prawda? - Głos Flemminga był
ledwo słyszalny. Był właściwie tylko zmęczonym szeptem... - Moja Hannah...
Teraz możemy już odpocząć, oboje...
Następnego dnia śniadanie podano pózno. Służba sprzątnęła już po przyjęciu
[ Pobierz całość w formacie PDF ]