[ Pobierz całość w formacie PDF ]

na przegubach kajdanki,
 Masz, Czermień. pecha!  sapnął oficer z nie tajoną satysfakcją.  Znowu będziesz musiał zało-
żyć pasiaczek.
Zatrzymany jak gdyby nie wierząc własnym uszom popatrzył pytająco na funkcjonariuszy i nagłe par-
sknął niepohamowanym, pijackim śmiechem.
 To pan ma pecha, panie władzo!  bezczelnie wyszczerzył zęby do Mazurka. złapał pan nic tego,
kogo trzeba!
 Zaraz odejdzie ci ochota do żartów!  krzyknął porucznik.  Na dołku nie będziesz taki mądry!
 Jasna sprawa, panie władzo  tym razem zatrzymany odparł już znacznie grzeczniej.  Ale pan
wyszykował miejsce w areszcie dla Tadka Czermienia. a ja jestem Zdanowski.
 To prawda  nieśmiało wtrąciła dziewczyna.  Oni nawet nie są do siebie podobni...
 Znaczy, że masz. bracie, szczęście  zbagatelizował sprawę Wcisławski. Tylko po jaką cholerę
chciałeś uciekać na nasz widok?
 Z przyzwyczajenia  odburknął niewyraznie Zdanowski. A zresztą kiedy człowiek trochę golnął, to
i myśleć mu ciężko... No nie?
Niespełna kwadrans pózniej milicjanci byli już na Lisiej. Tym razem zaparkowali radiowóz dokładnie
naprzeciwko domu Cichosza i nic kryjąc się weszli na podwórko, gdzie przy zbitym z me heblowanych de-
sek i zastawionym butelkami po piwie stoliku grało w karty czterech mężczyzn. Nieoczekiwana wizyta
funkcjonariuszy wyraznie zaniepokoiła obecnych. Bez protestu odłożyli karty i sięgali po dowody osobiste,
a gospodarz mimo swoich z górą pięćdziesięciu lal i pokaznej tuszy zaczął uwijać się dookoła przybyłych,
pragnąc wysądować ich zamiary.
 Władzunia do mnie? zaczął z nieszczerym uśmiechem.  Bóg mi świadkiem, że nie spodziewa-
łem się...
 Masz, Cichosz, pietra?  nie bez ironii zauważył Mazurek.  Czyżbyś ostatnio odstawił jakąś
większą partaninkę?
 Ja?!!  spytał gospodarz z udanym oburzeniem.  Siedzę cichutko jak mysz pod miotłą i od roku
ani razu nie podpadłem.
 Niewykluczone, że również i dzisiaj będziesz spać we własnym wyrku.
 Znaczy, że panowie nie do mnie?  Cichosz odetchnął z wyrazną ulgą.
 Bardziej interesuje nas jeden z twoich kumpli.
 Który?
 Tadek Czcnnień.
 Niby ja?  niewysoki, szczupły blondyn niczym na sprężynie poderwał się z miejsca.  Kiedyś,
nie powiem... skręcił człowiek to i owo  oznajmił z pokorną skruchą  ale przecież odsiedziałem wszyst-
ko co do minuty.
 Być może!  Wcisławski profilaktycznie stanął tuż obok Czermienia i zdecydowanym ruchem po-
łożył mu dłoń na ramieniu.  Tak się jednak złożyło, że mój kolega chciał sobie z tobą pogadać...
 O czym?
 Zapewne sam ci powie, jak przyjdzie pora.
 Co jest. jak rany?!... Panowie...
 W komendzie są lepsze warunki do rozmowy.
 Zabieracie mnie?  w oczach tamtego pojawił się strach.  Ale dlaczego?
 Takie jest życie  sentencjonalnie odparł chorąży.  Szkoda czasu, jedziemy!
Czermień chciał zaprotestować, ale Wcisławski bezceremonialnie popchnął go w kierunku radiowozu.
Zatrzymany zerknął jeszcze prosząco na swoich kompanów od pokera, jednakże ci nie kwapili się z ewentu-
alną interwencją. W tej sytuacji Czermieniowi nie pozostawało już nic innego, jak posłusznie ruszyć z mili-
cjantami.
Przez całą drogę w radiowozie panowało milczenie. Zatrzymany wolał nie ryzykować żadnych pytań,
a i funkcjonariusze nie zdradzali jakoś ochoty do rozmowy. Dopiero kiedy przekroczyli progi komendy i
znalezli się w pokoju porucznika, oficer uznał, że może rozpocząć przesłuchanie.
 Wygląda na to. że więzienie niczego cię, Czermień, nie nauczyło  rzucił ostro na samym wstępie.
Ledwo cię wypuścili, a ty już zdążyłeś narozrabiać.
 Tym razem przyjdzie ci zdrowo beknąć  podchwycił natychmiast chorąży.  Sądy cholernie nic
lubią recydywistów!
 Ależ panowie!  zaoponował gwałtownie Czermień. To musi być jakaś pomyłka. Jeszcze w pudle
przyrzekłem sobie, że nie tknę się żadnej trefnej roboty.
 I widać nie dotrzymałeś słowa.
 Kiedy, jak pragnę zdrowia, tym razem jestem czysty!
 A mieszkanie doktora na Sadybie obrobiły krasnoludki?!  Mazurek z ironicznym uśmieszkiem
sięgnął po odebraną Sakowskiej plastykową torebkę i wysypał jej zawartość na biurko.  Masz. synu. pe-
cha  dorzucił nie bez złośliwości  Kiepsko schowałeś te fanty.
Czermień z bezsilną wściekłością zmełł w ustach przekleństwo. Nie mogąc oderwać wzroku od leżą-
cych na biurku banknotów i biżuterii rozpaczliwie usiłował znalezć jakiś wykręt, żadne jednak sensowne
tłumaczenie nie przychodziło mu do głowy. W dodatku milicjanci najwyrazniej nie mieli zamiaru pozosta-
wić mu ani chwili do namysłu.
 No więc jak?  natarł Wcisławski.  Będziesz wreszcie gadać do rzeczy?!
 Lepiej uważaj, bo nasza cierpliwość też ma swoje granice!  zawtórował koledze porucznik. 
Przez swój upór nawarzysz sobie tylko piwa, a i tak nie damy ci się wykręcić sianem!
Ostatnie słowa widać trafiły kryminaliście do przekonania, bo z nie ukrywaną nienawiścią popatrzył
na funkcjonariuszy.
 Wpadłem, kurwa  przyznał ponuro.  %7łe tez mnie podkusiło łazić do chałupy tego konowała!
Za parę gównianych pierścionków będę musiał odpękać kilka kalendarzy.
 Innymi słowy w jednym punkcie doszliśmy do porozumienia zauważył nieco łagodniejszym tonem
Mazurek.  Teraz porozmawiamy sobie o innych sprawach.
 O jakich?  w oczach Czermienia pojawiło się zdziwienie.  Przecież odstawiłem tylko jedną
partaninkę!...
 Byłeś przedwczoraj u Królewicza?
 Tu władzę boli!  zatrzymany domyślnie pokiwał głową.  Pewno drapnęliście tego gówniarza, a
on przylepił mnie do swojej roboty... Parszywy picer! Niech no ja go tylko dostanę!  zacisnął pięści. 
Do końca życia nikogo już nie przypucuje! [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • spraypainting.htw.pl