[ Pobierz całość w formacie PDF ]

- Oczywiście.
- Jej mąż mógł sobie robić, co chciał - jak przez ostatnich dwanaście lat
małżeństwa - ale Jacqueline musiała być przy narodzinach swojej wnuczki.
Wsunęła na nogi kapcie i ruszyła w stronę łazienki.
- Ja też jadę - oznajmił Reese.
- Rób sobie, co chcesz. Zignorował te przykre słowa.
- Tylko się pospiesz, bo mamy mało czasu.
- Będę gotowa za dziesięć minut. Przypuszczała, że nie zdąży w tak krótkim
czasie, ale postanowiła przynajmniej spróbować. Dokładnie trzynaście minut
pózniej wsiadła do samochodu, w którym czekał już Reese, włączywszy silnik.
Drzwi garażu były otwarte.
- Jechali do szpitala w milczeniu. Jacqueline zastanawiała się, czy Reese
myśli o tym samym, co ona. W podobną noc jak ta wiózł ją do szpitala, kiedy
miała urodzić Paula. W środku nocy odeszły jej wody i spanikowana przywarła
do męża, bojąc się, że najmniejszy jej ruch może narazić dziecko na
niebezpieczeństwo. Myślała tylko o tym, że nie wolno jej dopuścić, by
pępowina owinęła się wokół szyi dziecka.
Niczym prawdziwy bohater Reese wziął ją na ręce, zaniósł do samochodu i
zawiózł do szpitala. Na szczęście o tej porze ulice były puste, bo jechał tak
szybko, że niejeden kierowca wyścigowy mógłby mu tylko pozazdrościć. Potem
zaniósł ją do porodówki i był tam z nią do czasu, aż, Paul przyszedł na świat.
Wystarczyło, by Jacqueline przymknnęła oczy, a znów mogła usłyszeć pierwszy
płacz swojego syna. Wtedy były to dla niej najwspanialsze dzwięki, jakie w
życiu słyszała.
Zostawili samochód pod szpitalem i szybko weszli do holu, skąd skierowano
ich do porodówki na piątym piętrze.
W recepcji Reese podał nazwisko, a siostra oddziałowa zaproponowała, żeby
usiedli w poczekalni. Jacqueline zaczęła przeglądać czasopisma. Reese wyruszył
na poszukiwanie kawy.
Wrócił pięć minut pózniej z dwoma parującymi kubeczkami.
- Z automatu - obwieścił, wzruszając ramionami. Jacqueline było wszystko
jedno, pod warunkiem, że kawa była gorąca i zawierała kofeinę.
Siedzieli, oddzieleni od siebie dwoma krzesłami, w pustej poczekalni i
powoli sączyli pozbawioną smaku kawę. Pół godziny i trzy czasopisma pózniej
zjawił się wjasnoniebieskim fartuchu Paul. Wyglądał na zmęczonego, ale jego
oczy uśmiechnęły się, kiedy ich zobaczył.
- Tammie Lee radzi sobie świetnie - powiedział.
- Dziecko powinno się urodzić za godzinę.
- Wspaniale.
- Chcesz wejść, gdy nadejdzie ten moment?
- zwrócił się do Jacqueline.
- Ja?
Pokręciła głową. Ta intymna chwila należała do jej syna i jego żony.
Jacqueline nie chciała im przeszkadzać. Poza tym porody są takie
nieestetyczne...
- Tak, jeśli chcesz - rzekł Paul, wyraznie podekscytowany. - Tammie Lee
powiedziała, że możesz przy tym być, mamo.
Jacqueline nie pamiętała, kiedy ostatnio widziała syna tak szczęśliwego.
- Wolałabym poczekać tutaj, ale dasz mi znać, kiedy tylko dziecko się
urodzi, prawda?
- Ty i tata dowiecie się pierwsi.
Paul wrócił do Tammie Lee, a Jacqueline i Reese znów zostali sami.
Ignorowali się nawzajem, sącząc kawę i przeglądając czasopisma.
- Pamiętasz tę noc, gdy urodził się Paul?  zapytał niespodziewanie Reese.
Jacqueline zaśmiała się.
- Pamiętam, jakby to było wczoraj.
- Byłem z ciebie taki dumny.
- Bo dałam ci syna, tak?
- Nie... Cóż, właściwie tak. Byłem szczęśliwy, że mam syna, ale z córki
cieszyłbym się tak samo.
Jacqueline kiwnęła głową.
- Zaimponowałaś mi wtedy swoją odwagą i determinacją.
Reese zdawał się mówić poważnie, ale Jacqueline wątpiła, by kiedykolwiek
mu  zaimponowała". Co za dziwne słowo, pomyślała.
- Pamiętam, że inne rodzące kobiety jęczały i prosiły o leki, ale nie ty. Nie
moja Jacquie.
Tak, zachowała godność w obliczu wielkiego bólu, bo taką już miała naturę.
Podziękowała mu za ten komplement przelotnym uśmiechem.
- Chociaż cierpiałam, była to jedna z najwspanialszych nocy w moim życiu.
- Dzięki Paulowi. - Jacqueline spuściła wzrok.
Nie, dzięki tobie.
- Mnie? - Zaśmiał się nerwowo, jakby jej nie wierzył.
Jacqueline zastanowiła się, kiedy właściwie przestali sobie ufać, i już po
chwili wiedziała. Mniej więcej wtedy, gdy Reese wdał się w romans z tamtą
kobietą.
- Kiedy jechaliśmy do szpitala, myślałam o tamtej nocy.
Reese kiwnął głową.
- Ja też.
- Pamiętasz, jak zaniosłeś mnie do samochodu? To było takie... rycerskie.
Trochę wtedy ważyłam.
- Twój bohater - powiedział ironicznie Reese.
Ogarnął ją smutek.
- Byłeś moim bohaterem - wyszeptała i żeby ukryć, co czuje, dopiła kawę.
- Ale już nie jestem - mruknął Reese.
Jej milczenie wystarczyło za odpowiedz. Odwróciła wzrok, starając się
zachować spokój. Korciło ją, żeby zapytać go, czego jej brakuje - co sprawiło,
że znalazł sobie inną kobietę. Bała się jednak, że cokolwiek Reese powie,
sprawi jej tym ból.
Milczał i nawet nie spojrzał w jej stronę.
Jacqueline pomyślała, że to może właściwy moment, by ona coś powiedziała.
Może powinna zrobić pierwszy krok i spróbować zasypać dzielącą ich przepaść.
Kiedyś tak bardzo kochała Reese'a. Do licha, przecież nie musiała się
okłamywać: mimo wszystko wciąż go kochała. Kiedy widziała miłość Paula i
Tammie Lee, odczuwała niemal przykrość, bo przypominała sobie, co utraciła.
Z pozoru wiodła wspaniałe życie. Miała pieniądze, piękny dom, mnóstwo
przyjaciół. Mimo to była nieszczęśliwa i samotna.
- Ja... - zaczął Reese, ale akurat wtedy poniósł się korytarzem płacz
dziecka.
Natychmiast spojrzeli na siebie.
- Myślisz, że to ona? - zapytała Jacqueline, zrywając się z krzesła.
- Nie wiem. - Reese też już stał.
- Może zapytamy pielęgniarkę? - zaproponowała.
Reese ujął żonę za łokieć i poszli do siostry oddziałowej . [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • spraypainting.htw.pl