[ Pobierz całość w formacie PDF ]

- Zwiece w miskach z wodą są bezpieczne - zapewnił ją Mac. - Zatrzymaj latarkę. Mnie nie jest potrzebna - dodał
i spytał: - Wiesz, gdzie jest Julie?
- Chyba na patio. Idz do niej.
Mac nie powiedział Charlotte, że Julie na patio nie ma. Nie chciał jej jeszcze bardziej denerwować.
- Poszukam jej - rzekł, wziął z półmiska ogromną truskawkę, włożył ją do ust i odszedł.
Truskawka była soczysta i smakowita, lecz nie mógł jej przełknąć. Dławił go niepokój o Julie.
Wrócił na patio, rozejrzał się dookoła w nadziei, że zauważy Creightona. Może on wie, gdzie poszła. Nagle z
kimś się zderzył.
- Oczu pan nie ma? - napadł na niego krępy, prawie łysy mężczyzna z kucykiem.
To był Alvin Grote z pokoju 307.
- Przepraszam - sumitował się Mac, nie chcąc prowokować kłótni. W obecnej sytuacji trzymanie nerwów na
wodzy było ważne. - Czy mogę coś dla pana zrobić? - spytał.
- Nic - warknÄ…Å‚ Alvin Grote.
- W tamtej sali jest mnóstwo jedzenia, a gdyby miał pan ochotę na drinka, barman stara się, jak może - dodał.
- Mam już drinka. Nawet dwa. - Alvin Grote uniósł w górę kieliszki z martini. Był zirytowany. Co, do diabła,
mam z nimi zrobić?
- Jest kilka rozwiązań - zaczął Mac, starając się rozładować napięcie. - Na przykład może pan wypić jeden, a
potem drugi.
- Jeden kieliszek niosę dla mojej partnerki - oznajmił Alvin chłodnym tonem. - Niestety gdzieś zniknęła. Ten
hotel... Nie rozumiem, jak mogło dojść do wyłączenia prądu. Wie pan, ile mnie kosztuje pobyt tutaj? I nawet nie mają
rezerwowego generatora na wypadek awarii. Kusi mnie, żeby złożyć zażalenie do Izby Turystyki albo do stowarzyszenia
konsumentów. Może nawet do urzędu gubernatora.
- Koniecznie. - Mac nie próbował z nim dyskutować.
Zaraz, zaraz ... Czy w tej kobiecie, z którą Alvin przyszedł, Julie przypadkiem nie rozpoznała koleżanki z
Nowego Jorku?
Jezu! Bez słowa, nie dbając o to, czy Alvin Grote wpadnie w szał, czy nie, Mac zaczął przepychać się do holu.
Gdzie jest Julie? Gdzie jest ta kobieta z Nowego Jorku?
- Szukasz kogoś? - zawołał do niego recepcjonista.
- Tak. - Mac, mimo ciemności, jednym susem znalazł się przy nim. - Julie Sullivan. Widziałeś ją?
- Była tutaj kilka minut temu.
- Sama?
- Nie, z jakąś kobietą. Wydaje mi się, że nie mieszka u nas, ale ...
- Dokąd poszły? - przerwał mu Mac.
- Hm ... - Mężczyzna zastanawiał się chwilę. Mac miał ochotę chwycić go za ramiona i potrząsnąć. - Rozmawiały
chwilę, potem wyszły.
- Na ulicÄ™?
- Tak.
Mac zaklął i pobiegł do drzwi. Na zewnątrz panowały takie same ciemności jak w budynku. Nie powinien
niczego zobaczyć, szczególnie niczego leżącego na ziemi, a jednak. .. Kiedy szarpnął drzwi, podmuch powietrza uniósł
leżące na progu piórko. Mac je chwycił.
W świetle księżyca przenikającym przez szare chmury zobaczył, że piórko jest różowe.
Przejechanie kilkunastu metrów zajęło im pięć minut. Julie miała w głowie tylko jedną myśl- wydostać się z tego
przeklętego samochodu. Dopóki w nim siedzi, stanowi łatwy cel dla przerażającego małego pistoletu. Gdyby jednak
udało jej się wydostać z auta, postarałaby się uciec swojej prześladowczyni. W tłumie Andrea nie zaryzykowałaby
strzału, prawda?
Chociaż kto wie, do czego taka niezrównoważona osoba jest zdolna. Postanowiła mnie zabić, bo dziesięć lat temu
ujawniłam prawdę o Glennie Perrym. Co za ironia! Bałam się, że on sam zechce się na mnie zemścić, ale to nie on
przyjechał do Nowego Orleanu i właśnie wbija mi lufę pistoletu w bok. Posunęły się kolejny kawałek do przodu i Julie
znów zahamował. Pisk hamulców zabrzmiał jak kwik prosięcia.
- Co to było?
Hamulce piszczały od dobrych kilku miesięcy, lecz Andrea przecież o tym nie wiedziała.
- Coś jest nie tak z samochodem - rzekła Julie. - Obawiam się, że zaraz odmówi posłuszeństwa.
- Bujasz.
- Nie - zaprzeczyła Julie. Wcisnęła jednocześnie pedał gazu i hamulce. Samochodem szarpnęło, rozległ się
przerazliwy pisk. - Nie wiem, co siÄ™ dzieje ...
- Co jest, do diabła? - wybuchnęła Andrea. - Nie ma prądu, twój samochód to trup! Czy w tym pieprzonym
mieście w ogóle coś działa tak jak powinno?
Mam nadzieję, że twój pistolet też nie zadziała, pomyślała Julie i przełknęła ślinę. Mdliło ją. Nic jednak nie
powiedziała, tylko powtórzyła sztuczkę z pedałami. Hamulce znowu zapiszczały.
- Dalej nie pojedziemy - oświadczyła.
Błagam, uwierz mi, modliła się w duchu. Uwierz ...
- To co z nim zrobisz? Przecież nie zostawisz go na środku jezdni.
Udało się. Julie zdusiła w sobie westchnienie ulgi. - Spróbuję dotoczyć się jakoś do krawężnika.
Z wprawą mistrza stepowania, naciskając co chwilę oba pedały na przemian, zjechała na bok. Samochód szarpał,
kwiczał i prychał. Zatrzymała auto i wyłączyła silnik.
- Wysiadaj - rozkazała Andrea. Jej ręka trzymająca pistolet przy boku Julii nawet nie drgnęła. - I żadnych
sztuczek! - ostrzegła.
Niestety w tych okolicznościach żadna sztuczka nie przychodziła Julie do głowy. Otworzyła drzwi, chciała
krzykiem wezwać pomoc, lecz głos uwiązł jej w gardle. Chwyciła jakiegoś przechodzącego chłopaka za ramię, ale on
strząsnął z siebie jej dłoń i pchnął ją na maskę. Zanim na swoich wysokich obcasach odzyskała równowagę, Andrea
zdążyła obejść samochód i dzgnąć ją pistoletem w żebra.
- Idziemy! - rozkazała. Julie przełknęła łzy i zrobiła krok w kierunku hotelu, lecz Andrea pociągnęła ją z
powrotem. - Nad wodÄ™. Tu gdzieÅ› jest rzeka, nie?
Cudownie. Ma zamiar utopić moje zwłoki w Missisipi.
- Rzeka jest tam - skłamała i zaczęła iść w kierunku Jackson Square.
Na szczęście Andrea nie znała miasta na tyle dobrze, by się zorientować, dokąd Julie ją prowadzi. Na
nieszczęście tłum uniemożliwiał ucieczkę. Rozbawieni ludzie napierali na nie i zmuszali do trzymania się razem.
Julie znów wyskubała z szala kilka piór. Jak gdyby Mac miał szansę je zauważyć! Jak gdyby lekkie pióra miały
szansę sięgnąć ziemi! Jak gdyby zboczenie na Jackson Square pomogło jej zyskać dość czasu, by uwolnić się od
maniaczki, która uważała, że zeznając przeciwko takiej kanalii jak Glenn Perry, zrujnowała jej życie.
Wchodząc na chodnik, potknęła się i omal nie skręciła nogi w kostce. Kolana jej drżały, z trudem utrzymywała
równowagę. Zrzuciła więc sandałki i dalej szła boso.
Zwieże łzy napłynęły jej do oczu, lecz zamrugała powiekami, by je powstrzymać. Nie może sobie pozwolić na
rozczulanie się nad sobą. Na pewno nie może też czekać, że Mac pospieszy j ej na ratunek. Wyrwała z szala jeszcze
jedno pióro. Nie zdołała uwolnić się od Andrei na tym skrzyżowaniu, ale może na następnym? Albo kiedy dotrą do
parku? PrÄ™dzej czy pózniej nadarzy siÄ™ sposobność· i Julie jÄ… wykorzysta. Bez pantofli bÄ™dzie mogÅ‚a biec szybciej.
Przez cienki nylon czuła pod stopami zimny chodnik. Zanim dojdziemy do parku, rajstopy będą w strzępach,
pomyślała. Ktoś nadepnął jej na palce, skrzywiła się z bólu, lecz szła naprzód, rozglądając się, czy nie dojrzy jakiejś luki,
przyjaznej twarzy, policjanta.
Gdzie siÄ™ oni wszyscy podziali, do cholery?
Park był tuż-tuż. Nareszcie trochę otwartej przestrzeni, miękka trawa, światło księżyca oświetlające drogę i ...
Boże, błagam, szansa na ucieczkę, której tutaj nie ma.
Julie była wyższa od Andrei i dziesięć lat temu znacznie od niej silniejsza. Teraz też pewnie ma nad nią przewagę
fizyczną. Jeśli w parku tłok będzie mniejszy, może uda jej się zrobić nagły zwrot, powalić Andreę, odebrać jej broń ...
Albo umrzeć.
Nie chciała umierać. Kochała życie. Kochała siostrę, rodziców, pracę, przyjaciół. Kochała Charlotte i jej siostry i
kochała ... [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • spraypainting.htw.pl