[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Nienawidzę przemocy. Nienawidzę presji. Nienawidzę |pokryzji. Jedynym rozsądnym wyjściem
jest rozwód, i- A co z majątkiem? Ten loft pod %7łyrardowem należał do:fas obojga, więc w zasadzie
powinno się go wycenić, sprzedać Ipodzielić. Ewentualnie mąż winien panią spłacić. To będą
jawdopodobnie wcale przyzwoite pieniądze. I Wspominałam panu, że wypłaciłam sobie
honorarium Ja pracę domową. Mam w nosie loft i wspólnotę małżeńską. JEdybym wzięła od niego
jakieś pieniądze, toby się całe życie za piną wlokło pomylone małżeństwo. A tak, będę je
traktowała Tako wyjątkowo nieudaną pracę u gościa pod tytułem Aleks Btrachociński. Było,
minęło, nie ma o czym mówić.
Rozumiem rzekł ponownie mecenas Luft. Rozumiem | szanuję pani decyzję. Pani
Mario, nie chcę być hura-opty-Inistą, ale mam wrażenie, że nie będziemy mieli kłopotów B tym
rozwodem. i Bardzo się cieszę. A czy możemy tak się umówić, że jeśli to nie będzie absolutnie
konieczne, to ja się z nim w ogóle nie będę kontaktować?
Tak, możemy tak zrobić.
Jadąc na Panieńską, do Saszy i Pawła, Maria czuła się, jakby była o połowę lżejsza.
Mecenas Luft wyglądał na szalenie kompetentnego, był łagodny i uprzejmy, ale podejrzewała, że w
razie potrzeby stawaÅ‚ siÄ™ twardy i nieprzejednany. Jed¬nym sÅ‚owem taki maÅ‚y czoÅ‚g oblany
różowym lukrem. Albo inaczej: z wierzchu ptyś, a w środku wóz pancerny Rosoir^ czy jak mu tam.
Róża może wiedzieć, jej ukochany ministe czasem występuje w towarzystwie różnego rodzaju
pojazdów wojskowych.
Ptyś. Kurczę, ptyś. Zjadłoby się ptysia. Albo coś innego, a]e koniecznie z tej poetyki dużo
kremu, lukier, cukier puder i w ogóle delikates.
Właśnie przejeżdżała obok posągu kondotiera na wielkim koniu Lila mówiła, jak on się
nazywał, niewykluczone że Canelloni& nie, canelloni to jakiś makaron, jadła kiedyś ca-nelloni ze
szpinakiem, były obrzydliwe, może raczej Colleoni. Chyba tak. Za moment powinna być jakaś
cukiernia& wjechała w prawą odnogę alejki przedzielonej chodnikiem i dwoma rzędami zabawnie
obciętych drzew& jest! Maria ostrożnie wprowadziła yarisa na chodnik, gdzie cudem jakimś było
miej¬sce, i zaparkowaÅ‚a tuż przed drzwiami cukierni Lwowskiej".
Ptysie. Ekierki. Tartoletki z galaretką. Staroświeckie ciastka tortowe! Co się z nią dzieje?
Normalnie nie miewa aż tak intensywnego parcia na ciasteczka! Ostatnio tak ją napadło, kiedy
okropna baba wlepiła jej niesłusznie mandat za brak kwitu parkingowego, a ona potem musiała
natychmiast posilić się gorącą czekoladą i trafiła do Białego Pudla"&
No tak.
Mecenas Luft o rany! to był ten gość, z którym siedziała młoda Pultokówna w kawiarni
Biały Pudel"!&
I drugie o rany!" on wie, że Ksenia ma niecałe piętnaście lat??? Jest nieletnia i on może
za to zdrowo, za przeprosze¬niem, beknąć!
Czy ona, Maria, może jakoś mu o tym powiedzieć? Chętnie by to zrobiła. Ale jak?
Czym mogę służyć? spytało dziewczę za ladą. Maria z nagłym obłędem w oczach
wyglądała jak jakaś szalona miłośniczka marcepanów i bitej śmietany.
Tak? O, przepraszam, coś mi się nagle przypomniało. Już ówię- I W rezultacie kiedy
ucieszony jej widokiem Sasza odpa-*7vvał kolorowe bibułki, obaj przyjaciele ryknęli zdrowym
¦Tiiechem. §v Mareszka, kto to zje? Misternie uÅ‚ożone przez panienkÄ™ z cukierni stosy ciastek
trzyły się na stole. | Miałam ochotę na ptysia wyjaśniła Maria, powodując wy atak radości.
Słyszałem kiedyś taki dowcip powiedział Paweł, kiedy ię wyśmiał. Sędzia pyta faceta:
dlaczego ukradł pan milion lolarów? A facet: wysoki sądzie, byłem głodny&
No i o to chodzi. Mogę trochę zabrać do domu, moja Lila Beż lubi słodkie.
To sobie dzisiaj poje zauważył Sasza. Ale tak w ogóle, ito bardzo się cieszę, że cię
widzę, Mareszko. Jakoś mi ciebie Ibrakowało.
Mnie ci brakowało, ale słyszałam, że ogólnie nie byłeś f pozbawiony towarzystwa,
Saszeńka?
Sasza westchnął rozdzierająco. I Błagam, nie mów do mnie na ten temat. Ja teraz żyję w
ciągłym stresie, bo się boję, że ona wróci. Patrz, Mareszko, a takie sympatyczne wrażenie robiła!
Nie mówmy o niej, bo znowu Paweł mnie opieprzy, że krzyczę przez sen. Zaśpiewam ci coś,
przyjaciółko.
A cappella?
Sasza obrzucił ją spojrzeniem pełnym wyrzutu.
Przepraszam, wypsnęło mi siÄ™. Ale PaweÅ‚ mówiÅ‚, że wy¬rzuciÅ‚a ci gitarÄ™ przez okno?
Wyrzuciła, ale po pierwsze, mam dwie, a po drugie, tam akurat się zbierał jakiś zespół,
chłopcy mieli wieczorem grać w Royalu", no i jak zobaczyli fruwającą gitarę, to wykazali się
refleksem i złapali. Nic jej się nie stało, tylko ja o mało za. wału nie dostałem albo wylewu, bo to
była moja koncertowa Uściskałeś wszystkich?
Postawiłem im piwo. Nie ściskam chłopców, których nie znam, hehe. Teraz już ich znam,
ale nie wiem, czy oni by na pewno chcieli, żebym ich ściskał. Bardzo ładne panienki za nimi szły.
Zeżarliście już wszystkie ptysie? Mogę śpiewać?
A nie możesz śpiewać, jak jemy? zdziwił się niewinnie Paweł.
Odgłosy twojego żucia mnie rozpraszają. Ciamkasz kremem.
Nieprawda, nie ciamkam.
Ciamkasz. Ja poczekam.
Rzeczywiście, poczekał jeszcze chwilę, pożywiając się przy okazji tartoletką z truskawkami,
a kiedy Maria i Paweł już wyraznie mieli dosyć, przyniósł sobie ową słynną latającą gitarę, zagrał i
zaśpiewał Konie" w obu językach.
Wielka sztuka i wielka ekspresja zawsze czynią wrażenie na ludziach subtelnych i
inteligentnych. Maria i Paweł siedzieli zasłuchani, a tak zwane kolokwialnie ciary przebiegały im
po plecach. Sasza naprawdę był dobry.
Skończył, a oni milczeli jeszcze chwilę. Pierwszy odezwał się Paweł.
Dla mnie bomba.
NaprawdÄ™? A ty, Mareszko?&
Ja tak samo. Rewelacja.
Pierwszy raz śpiewałem to po polsku. Znaczy dla kogoś, bo ćwiczyłem wiele razy. To
naprawdę wam się podobało?
[ Pobierz całość w formacie PDF ]