[ Pobierz całość w formacie PDF ]

A płomienisty kierz śpiewał coraz głośniej, coraz wyrazniej i coraz zrozumialej...
30
przez wrótnie  przez wrota.
30
Nikt się nie mógł poruszyć, jakby ich wbiła w ziemię kamienna pieśń strachu; dopiero po
długiej chwili ktoś zakrzyczał:
 To Koniuszewscy!
 Jezus, Maryja! Koniuszewscy! Ratuj, kto w Boga wierzy! Jezu, Maryja!
Jakby huragan szaleństwa ich porwał i rozmiótł na wszystkie strony; lunęły wrzaski, szlo-
chania, lamenty; biegali nieprzytomnie dokoła ognia, wyciągali ręce, targali się za włosy,
uciekali w pola, to krzyczeli nieludzko w strasznej męce żalów i bezradności, bo ani można
było myśleć o ratowaniu, dach się bowiem wygiął i mógł lada chwila runąć.
Ale śpiew wciąż jeszcze płynął, równy, wysoki, niebosiężny, był jakby radosnem witaniem
raju, hymnem zmartwychwstających, ekstatyczną pieśnią wiary...
Runęli wszyscy na kolana i zaczęli odmawiać modlitwę za konających, glosy się trzęsły i
łamały, zalewając łzami, niekiedy wybuchał ogólny płacz, niekiedy ktoś padał na ziemię ze
strasznym, rozdzierającym krzykiem, i łkania rozsadzały piersi, ale modlili się całą głębią
dusz, i ta litania zrozpaczonych, łzawych głosów łączyła się ze śpiewem konających i wraz z
szumem pożogi, z trzaskiem pękających ścian płynęła jednym, ogromnym jękiem w bezkres-
ną, nieprzeniknioną noc...
Naraz stodoła się zapadła, i z głębi ognistej otchłani wydarł się ostatni, przerażający krzyk...
Dopiero w parę dni pózniej wydobyto spod zgliszcz zwęglone zwłoki Koniuszewskich.
IV.
Dla pełności obrazu opowiem jeszcze, chociaż tylko w streszczeniu, dzieje unickiej wioski
Hrud, położonej niedaleko Białej Podlaskiej, na drodze do Janowa.
Hrudy najwcześniej na Podlasiu, bo jeszcze w roku 1867, wzięły pierwsze cięgi za uparte
trwanie przy unii. Było to wtedy, kiedy  Misja Bialska jeszcze prywatnie, jakby tylko z apo-
stolskiej gorliwości, próbowała oczyszczać cerkiew unicką z polskich i łacińskich naleciało-
ści. Nieszczęściem dla Hrud było to, że leżały za blisko owej  Misji , musiały się więc stać
jakby polem doświadczalnem dla siewców  czystej i jedynej prawdy . Ale grunt okazał się
dziwnie jałowy i, pomimo bardzo obfitego umierzwiania31 krwią, nie wydał oczekiwanych
plonów. A nawet przeciwnie, gdyż stał się zródłem zarazliwej gorączki  uporstwa , jaka
wkrótce ogarnęła całą Chełmszczyznę.
Zaczęło się, jak odtąd miało się już zaczynać na Unii, od wyrzucania z cerkwi polskich
śpiewów, kazań, organów, świętych obrazów i dzwonów.
Ale lud natychmiast przywrócił cerkiew do dawnego stanu i śpiewał dalej po polsku, bo
tylko polskie kościelne pieśni umiał, modlił się przed obrazami, słuchał ze wzruszeniem or-
31
umierzwiania  zasilania, użyzniania.
31
ganowych głosów i polskich kazań, bo tak było za jego dziadów i pradziadów, bo tylko takie
nabożeństwo rozumieli; albowiem te śpiewy, kazania, obrazy, procesje wśród bicia dzwonów,
kadzielnych dymów i brzmiących organów były i są jakby organiczną częścią jego wierzeń
religijnych, jego wzruszeń serdecznych i jego umiłowań.
Nie obroniło to ich od nowego zamachu na cerkiew, gdyż w lipcu tegoż roku próbowano
narzucić im nowego, posłusznego proboszcza.
Przywiózł go sam Marceli Popiel, prawie już biskup chełmski, w towarzystwie błogoczyn-
nego Kalinowskiego i sporego orszaku kozaków, dla uświetnienia uroczystości.
Ale lud otoczył cerkiew nieprzebytym wałem i nie wpuścił do niej nikogo.
Nie pomogły długie i żarliwe namowy; lud nie dał się przekonać i nie ustąpił.
Popiel odjechał rozgniewany i groził strasznemi karami za nieposłuszeństwo.
Chłopi czuli, co ich czeka, i z determinacją pochylali głowy przed Dolą.
Jakoż w końcu września zjawiła się we wsi sotnia kozaków32, a za nimi przymaszerowała
rota33 piechoty i rozkwaterowała się po chałupach.
Całe dwa miesiące zabawiali się na koszt Hrud.
I przez całe dwa miesiące wszyscy, którzy posiadali konie, musieli jezdzić na podwody34
po całym powiecie, a reszta mieszkańców była pędzona od świtu do nocy na drogi, do zgar-
niania kamieni i błota, kopania niepotrzebnych rowów i wysypywania żółtym piaskiem głów-
nego gościńca.
A tymczasem pola leżały odłogiem, nie było czasu ni orać, ni siać, ni nawet wykopać
ziemniaków, które gniły, gdyż jesień była wielce mokra, wieś niszczała coraz bardziej, in-
wentarze dawały szyje pod nóż sołdacki, stodoły pustoszały, bo kozacy paśli swoje konie
tylko czystem zbożem, płoty szły na ogień, a skoro ich zbrakło, to i drzwi z chałup, i po-
mniejsze budynki, i nawet drzewa ze sadów.
I na zakończenie Hrudy zapłaciły jeszcze kontrybucję, kilku gospodarzy poszło na parę
miesięcy do więzienia, a dawnego proboszcza, księdza Terlikiewicza, wywieziono.
Wreszcie wieś odetchnęła, goście odeszli, parę lat przeszło spokojnie, a tylko w ciężkiej
pracy dorabiano się, jakby po strasznym pożarze.
Cerkwi jednak wciąż strzegli, jak oka w głowie, straże czuwały dzień i noc.
W roku 1871, w sam dzień  Zwiastowania , zjawił się najniespodzianiej nowy,  ukazowy
proboszcz, niejaki Starosielec, w towarzystwie błogoczynnego Kalinowskiego,
i gwałtem chcieli zawładnąć cerkwią, lecz chłopi znowu ją otoczyli lasem roztrzęsionych pię-
ści i groznie krzyczeli:
32
sotnia kozaków  oddział złożony ze stu kozaków.
33
rota  oddział żołnierzy, zwłaszcza w piechocie rosyjskiej.
34
jezdzić na podwody  jezdzić furmankami z zaprzęgiem w celu przewiezienia kogoś lub
czegoś; były to powinności oddawane rządowi albo dworowi.
32
 Jeżeli nie wróci ksiądz Terlikiewicz, to innego nie potrzebujemy.
Wobec ich zdecydowanej postawy Starosielec wyniósł się bardzo pośpiesznie.
Ale nazajutrz powrócił w licznej asyście strażników.
I porę wybrali sobie najodpowiedniejszą, bo po południu, kiedy wszyscy ludzie byli przy
żniwach daleko za chałupami, a we wsi zostały tylko dzieci i starce, drzemiące po sadach. Na
szczęście ten, który stróżował przy cerkwi, zobaczył całą kawalkatę, wyjeżdżającą z lasów, i,
poczuwszy niebezpieczeństwo, zaczął dzwonić na trwogę.
Na polach podniósł się straszny wrzask i lament; kto tylko żył, chwytał, co mu tylko wpa-
dło w garście, i leciał na obronę.
Tamci zaś, zrozumiawszy, że ich spostrzeżono, pędzili do wsi, co tylko konie miały tchu,
prędzej dopadli kościelnego cmentarza i zaczęli łamać wrótnie, ale nie zdążyli jeszcze dostać
się do środka, gdy chłopi runęli na nich z ogromnym krzykiem i rozmietli, że uciekali chył-
kiem, opłotkami, jak spłoszone jastrzębie. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • spraypainting.htw.pl