[ Pobierz całość w formacie PDF ]
sztylet.
Conan Cymmerianin! krzyknęła kobieta. czego
tutaj szukasz!?
Uśmiechnął się, a jego błękitne oczy zapaliły się, gdy
zmierzył spojrzeniem jej postać, zatrzymując dłużej wzrok
na wspaniale wypukłych piersiach ukrytych pod cienkim
jedwabiem i nieosłoniętych kawałkach białego ciała,
widocznego między spodniami a cholewami butów.
Nie wiesz? zaśmiał się. Czyżbym nie wyraził
swojego podziwu wystarczająco jasno, kiedy spotkałem cię
pierwszy raz?
Ogier nie okazałby tego jaśniej odpowiedziała z
pogardą. Nigdy nie spodziewałam się, że spotkam cię tak
daleko od beczek z piwem i mięsiwa w Sukhmet. Pojechałeś
za mną z własnej woli, czy też wygnali cię z obozu za
łotrostwa?
Rozbawiony jej tupetem napiął olbrzymie mięśnie.
Wiesz, że Zarallo nie ma tylu łotrów, by mógł mnie
wypędzić z obozu pokazał zęby w szerokim uśmiechu.
Naturalnie, że pojechałem za tobą. Masz szczęście
dziewczyno! Kiedy zatłukłaś tego stygijskiego oficera,
straciłaś łaskę i opiekę Zaralla, a Stygijczycy wyjęli
cię spod prawa.
Wiem o tym odparła ponuro ale co miałam robić?
Widziałeś, w jaki sposób mnie sprowokował?
Zgadza się. Gdybym tam był, to sam bym go rozpłatał.
Tak to jest, gdy kobieta przebywa wśród mężczyzn w obozie
wojennym.
Valeria uderzyła ze złością w skałę i zaklęła.
Dlaczego nie pozwolą mi żyć po męsku?
To oczywiste! powtórnie popatrzył na nią z
pożądaniem. Rozsądnie uczyniłaś uciekając. Stygijczycy
obdarliby cię ze skóry. Brat tego oficera ruszył w pogoń
szybciej, niż mogłaś się spodziewać. Był tuż za tobą, gdy
Strona 64
Howard Robert E - Conan barbarzyńca.txt
go dostałem. Miał lepszego konia niż ty. Jeszcze kilka
mil, a dogoniłby cię i skrócił o głowę.
I co? dopytywała się.
Z czym? odparł zdumiony.
I co z tym Stygijczykiem?
A jak myślisz? warknął niecierpliwie. Zabiłem go
, a trupa zostawiłem sępom.
To z tego powodu omal nie zgubiłem twojego śladu,
kiedy przekraczałaś kamieniste góry. Gdyby nie to , już
dawno bym cię dogonił.
A teraz myślisz, że zaciągniesz mnie z powrotem do
obozu Zaralla? warknęła.
Nie wygaduj takich bzdur. No, nie bądz taką
złośnicą. Dobrze wiesz, że jestem inny niż ten
Stygijczyk, którego zadzgałaś.
Włóczęga bez grosza wymyślała mu.
Roześmiał się na to.
A ty kim jesteś? Nie stać cię nawet na łatę w
spodniach. Twój pogardliwy ton mnie nie zwiedzie. Wiesz,
że dowodziłem większymi i liczniejszymi okrętami niż ty
kiedykolwiek. A to, że nie mam grosza przy sobie który
korsarz ma pieniądze przez dłuższy czas? Złotem, które
przepuściłem w portach, zapełniłbym całą galerę. Wiesz o
tym dobrze.
Gdzie są te wspaniałe okręty i ludzie, którymi
dowodziłeś?
Najczęściej można ich spotkać na dnie morza
odrzekł uprzejmie. Ostatni mój okręt zatopiła
zingarańska galera u brzegów Shemu. Z tego powodu
zaciągnąłem się do Wolnych Towarzyszy pod rozkazy
Zaralla. Jednak kiedy przybyliśmy na granicę z Darfarem,
poczułem, że się nabrałem. %7łołd był nędzny, wino kwaśne,
a do tego jeszcze czarne kobiety. Tylko takie pojawiały
się w naszym obozie. Kółka w nosach i spiłowane zęby. A
ty! jak trafiłaś do Zaralla. Sukhmet leży daleko od
słonej wody.
Krwawy Ortho widział we mnie swoją kochankę
odparła ponuro. Pewnej nocy, gdy staliśmy na kotwicy
przy brzegu Kush, skoczyłam za burtę i dopłynęłam do
brzegu niedaleko Zabhel. Shemicki kupiec powiedział mi,
że Zarallo przybył ze swymi Wolnymi Towarzyszami nad
granicę z Darfarem. Nie słyszałam o niczym innym równie
interesującym. Przyłączyłam się do karawany podążającej
na wschód i trafiłam do Sukhmet.
Szaleństwem było uciekać na południe stwierdził
Conan, jednocześnie było to chytre, bo patrole Zaralla
nie szukały cię w tym kierunku. Jedynie brat człowieka,
którego zabiłaś.
Strona 65
Howard Robert E - Conan barbarzyńca.txt
Co zamierzasz robić? spytała.
Ruszę na zachód odparł. Byłem już na głębokim
południu, ale nigdy tak daleko na wschód. Wiele dni drogi
na zachód rozciągają się sawanny, gdzie czarne plemiona
wypasają bydło. Mam tam przyjaciół. Dotrzemy do wybrzeża
i znajdziemy jakiś statek. Mam dosyć puszczy!
Ruszaj swoją drogą, ja mam inne plany.
Nie bądz głupia! po raz pierwszy rzekł z gniewem.
Nie możesz sama jechać przez tą puszczę.
Mogę, jak zechcę.
Co będziesz robić?
Nie twój interes warknęła.
Mój powiedział chłodno. Myślisz, że jechałem za
tobą tak daleko, by teraz odejść z niczym? Bądz rozsądna
dziewczyno, nie skrzywdzę cię!
Ruszył w jej kierunku. Valeria odskoczyła, dobywając
miecza.
Trzymaj się ode mnie z daleka, barbarzyński psie!
Podejdz bliżej, pokroję cię na plasterki!
Stanął niechętnie i spytał:
Chcesz, żebym ci zabrał tę zabawkę i wlepił kilka
klapsów?
Słowa! To tylko słowa szydziła, a w jej zuchwałych
oczach zagrały ogniki, jak odbicia na błękitnej wodzie.
Wiedział, że to prawda. Nikt jeszcze nie rozbroił
gołymi rękoma Valerii z Krwawego Bractwa. Zachmurzył się,
miotany przeciwnymi uczuciami. Był zły, a jednocześnie
rozbawiony i pełen uznania dla jej odwagi. Płonęła w nim
chęć, by złapać tę cudowną dziewczynę i zmiażdżyć w
swoich żelaznych ramionach, ale przede wszystkim nie
chciał jej skrzywdzić. Wahał się między chęcią
przytulenia jej, a porządnym przetrzepaniem skóry.
Wiedział, że jeżeli podejdzie jeszcze krok, Valeria
pogrąży swój miecz w jego sercu. Zbyt często widział ją
zabijającą ludzi w przygranicznych starciach i podczas
burd w karczmach, aby mieć jakieś złudzenia. Wiedział, że
jest równie szybka jak tygrysica. Mógł dobyć swojego
miecza i rozbroić ją wytrącając jej oręż z dłoni, jednak
myśl podniesienia miecza na kobietę, nawet bez zamiaru
zranienia, była mu obca.
Niech cię diabli wezmą! krzyknął rozdrażniony.
Zabiorę ci&
Złość odebrała mu rozum. Ruszył na przygotowaną do
śmiertelnego ciosu dziewczynę. Tę komiczną, a zarazem
grozną scenę przerwał nagle wstrząsający dzwięk. Oboje
drgnęli gwałtownie.
Co to było spytała Valeria.
Conan odwrócił się szybko jak kot, a w jego ręce
Strona 66
Howard Robert E - Conan barbarzyńca.txt
błysnął olbrzymi miecz. Puszcza napełniła się
przerażającymi dzwiękami. Końskie rżenie przemieszało się
z trzaskiem łamanych kości.
Lwy zabijają konie! krzyknęła Valeria.
Lwy? prychnął Conan i pojaśniały mu oczy.
Słyszałaś ryk lwa? Ja też nie! Słuchaj, jak kości
trzaskają nawet lew nie narobiłby tyle hałasu zabijając
konia.
Szybko ruszył w dół, a za nim Valeria, która
zapomniała o osobistej urazie, w instynktownym dla
awanturników odruchu zjednoczenia się wobec wspólnego
zagrożenia. Kiedy przebili się przez zielony gąszcz
okrywający skałę, rżenie ucichło.
Znalazłem twojego konia uwiązanego przy stawie
mówił stąpając tak cicho, że przestała się dziwić, że
zdołał ją zaskoczyć na skale. Przywiązałem mojego obok
i poszedłem twoim śladem. Teraz uważaj!
Wynurzyli się z gęstwiny liści i spojrzeli na dolne
części lasu. Nad nimi rozciągał się mroczny zielony
[ Pobierz całość w formacie PDF ]