[ Pobierz całość w formacie PDF ]

 Miejmy nadzieję, że uda się ustalić winnych. Pójdę obejrzeć piwnicę.
Dochodzenie, jak się można było spodziewać, nie dało żadnego rezultatu.
Poranny hałas obudził Sternaua. W korytarzu spotkał rządcę, który miał minę ogromnie
zakłopotaną.
 Czy pan wie, doktorze  powiedział  że ten łajdak, ten morderca, uciekł?
 Niemożliwe!  zawołał Sternau z niedowierzaniem.
 Niestety, to prawda. Uciekł, jest już za górami, za lasami. Moja Elvira mówi to samo.
 Ale w jaki sposób udało mu się uciec?
 Tego nikt nie wie, nawet moja Elvira. Postawiłem przecież pod drzwiami dwoje ludzi.
Don Alfonso sam był w nocy przed piwnicą, aby sprawdzić, jak go pilnuję. Widział jeńca na
własne oczy. A dziś rano, gdy otworzono drzwi piwnicy, jeńca nie było.
 To dziwne! Trzeba to zbadać, bo jeżeli tego człowieka nie uda się odszukać, zagadka na-
padu pozostanie nie wyjaśniona.
53
 Co robić, panie doktorze? Sąd się zjawi, rozpocznie śledztwo, a tymczasem głównego
sprawcy nie ma. To przykre, to nawet zawstydzające. Tak mówi Elvira. Ale ja tu z panem
rozmawiam, a czeka mnie jeszcze dużo pracy. Muszę się spieszyć, jadę przecież z hrabianką
RosetÄ… do Pons.
Alimpo był przejęty swą misją: oto miał ochraniać w drodze hrabiankę. Serce w nim rosło
na myśl, że będzie rycerzem najpiękniejszej panny Hiszpanii.
54
Alfred de Lautreville
W Pons odbywał się właśnie jarmark. Na drogach prowadzących do miasteczka od wcze-
snego ranka panował wielki ruch. Dwaj mężczyzni zbliżali się do miasta od wschodu. Nie szli
gościńcem, lecz bocznymi ścieżkami. Obaj mieli długie pirenejskie strzelby oraz sztylety i
rewolwery za pasem. Nie wyglądali na ludzi łagodnych i spokojnych. Jeden z nich miał na
plecach coś w rodzaju kaptura podobnego do tych, którymi zamaskowani byli rozbójnicy
podczas napadu w ogrodzie zamkowym. Czyżby więc łączyło ich coś z tą sprawą?
Istotnie, ten z kapturem był rozbójnikiem, który po napadzie zdołał uciec, drugi zaś jeń-
cem, któremu notariusz pomógł w ucieczce. Dziwnym zbiegiem okoliczności spotkali się w
drodze do Pons.
 WiÄ™c cóż, Bartolomé  przerwaÅ‚ jeden z nich dÅ‚ugie milczenie  co teraz poczniemy?
 Wracam do kapitana.
 Ani mi to w głowie  mruknął drugi.  Da sobie radę beze mnie. Wcale mi nie spieszno
do kary, jaka nas spotka za nieudany zamach.
 Masz rację, Juanito. Co jednak robić, trzeba wrócić. Przysięgliśmy przecież.
 Eee tam! Przysięga dana hersztowi zbójców nie wiąże. Postąpię, jak postępują kupcy:
zacznę prowadzić interes na własną rękę. Czy przystąpisz do spółki?
 Czy ja wiem?
 Zastanów siÄ™, Bartolomé! Kapitan zabiera lwiÄ… część naszych Å‚upów, wszystkie tajemni-
ce, wszystkie kryjówki zachowuje dla siebie. Harujemy, narażamy się na więzienie, na stry-
czek, a on siedzi sobie w domu i udaje pana. Czy wiesz, ile wziął za zabójstwo tego doktora?
A ile z tego my dostaniemy?
 Kilka parszywych dukatów.
 Dlaczego więc nie moglibyśmy pracować na własną rękę? Można by schwytać jakiegoś
bogatego pana i wziąć za niego niezły okup.
 Masz rację, Juanito! Ale w takim razie trzeba porzucić te strony. Gdyby nas herszt dostał
w swoje ręce, bylibyśmy zgubieni.
 Wywędrujemy za Ebro. Ale przedtem musimy zdobyć pieniądze na podróż. Na jarmarku
obłowimy się. Idziesz ze mną?
 Dobrze, ale najpierw schowajmy broń, bo z pistoletami i strzelbami zwrócimy na siebie
uwagÄ™.
 Broń ukryjemy jutro, a teraz trzeba poszukać miejsca, gdzie moglibyśmy spokojnie spę-
dzić noc.
Przenocowali w lesie, rano zaś ukryli broń i udali się w kierunku Pons. Postanowili napaść
na kogoś zmierzającego do miasta i zabrać mu pieniądze.
Długo leżeli w krzakach, żaden bowiem z przejezdnych i z przechodniów nie wyglądał na
bogacza. Po pewnym czasie usłyszeli tętent kopyt i jakiś pojazd mignął im przed oczyma.
Bartolomé wyskoczyÅ‚ z zaroÅ›li. Po chwili wróciÅ‚ naburmuszony.
 Do wszystkich diabłów! To przejeżdżała hrabianka z zamku, ta, co stała obok doktora
podczas naszego napadu.
 Naprawdę? Ją warto obrabować!
 No chyba. Ale powóz mknął tak szybko, że nie zdążyłem wypalić.
 Chciałeś ją zabić?
55
 Nie jestem głupi! Chciałem zabić konie. Wtedy wpadłaby w nasze ręce.
 Niezły pomysł. Ale zabić taką cudowną, a do tego bezbronną kobietę, to byłoby nik-
czemne.
 Z jej służbą uporalibyśmy się łatwo. Woznica nie wyglądał na bohatera, a ten drugi, któ-
rego wczoraj nazywano rządcą, to tchórz, przed byle muchą ucieka. Hrabianka ma z pewno-
ścią sporo pieniędzy przy sobie. Zaczekamy tu na jej powrót, zgadzasz się?
 Dobrze  przytaknął Juanito.  O lepszym łupie nie można było nawet marzyć. Przede
wszystkim zastrzelimy konie, potem rozejrzymy się, co robić dalej.
Hrabianka Roseta spieszyła się do Pons. Przybywszy tam, wysiadła przed najlepszym ho-
telem i udała się do pokoju, który zawsze wynajmowała, ilekroć była w mieście. Pokój był
wprawdzie wynajęty, ale gospodarz zgodził się, aby Roseta zaczekała w nim na swoją przyja-
ciółkę. Alimpo i woznica udali się na pocztę i tam czekali na przyjazd lady Dryden.
Po upływie pół godziny przed pocztą stanął zaprzężony w sześć mułów omnibus. Wysiadła
z niego dama w podróżnym płaszczu i w woalce. Alimpo podszedł do niej i ukłoniwszy się
głęboko, rzekł:
 Witam panią. Mam przyjemność z lady Dryden, nieprawda? [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • spraypainting.htw.pl