[ Pobierz całość w formacie PDF ]
malowało się przerażenie. Wreszcie Bońcia zakończyła swoje sprawozdanie słowami:
A co najgorsze, że panna Ludwika powróciła z cmentarza bez Reginy. Zaraz po przybyciu
do domu wydawała mi się dziwna, mam wrażenie, że zwariowała. Jestem niespokojna o dziecko,
bo przecież nie wiadomo, do czego jest zdolna taka obłąkana... Dlatego też od razu przybiegłam
do ciebie. Musimy poszukać Reni...
Czerstwa, opalona twarz Gerharda powlokła się śmiertelną bladością. Z ust jego dobył się
okrzyk rozpaczy. Jak szalony wybiegł z pokoju.
Narzucił na siebie płaszcz, pochwycił z wieszaka pierwszy lepszy kapelusz. Birknerowa szła
za Gerhardem, ledwie mogąc nadążyć za nim.
Matko, pobiegnę naprzód! Jeżeli możesz, pójdz za mną. Musimy dokładnie przeszukać całą
drogę, prowadzącą na cmentarz... Przecież Regina nie mogła zniknąć bez śladu...
Powiedziawszy to, wybiegł z mieszkania.
Ledwie stanął na ulicy, gdy rozległ się głuchy huk grzmotu. Burza jeszcze nie przycichła.
Gerhard jednak nie zważał na wicher, gromy i ulewę. Okrutny lęk ściskał mu serce. Biegł przed
siebie, oszalały z rozpaczy.
Co się stało z moją ukochaną dziewczyną? Co mogło się z nią stać?
Przez cały czas nie przestawało go dręczyć to pytanie. Przemoczony do suchej nitki, zgrzany,
zdyszany wpadł wreszcie na wzgórze. Zatrzymał się na chwilę, zaczerpnął tchu, po czym dalej
popędził przed siebie.
Wreszcie stanął na pomoście, przerzuconym nad wąwozem. I oto nagle wydało mu się, że
słyszy ciche wołanie o pomoc. Postąpił kilka kroków, zatrzymał się i spojrzał w głąb wąwozu.
131
Dreszcz wstrząsnął jego postacią.
Czyżby...? szepnął przerażony Czyżby to było możliwe...? Przechylił się głęboko przez
poręcz i donośnym głosem zawołał:
Reniu! Reniu!
Wołanie to było tak głośne, że nie zdołał go nawet zagłuszyć szum wichru i pluskanie
rzęsistego deszczu.
Po chwili usłyszał cichutką odpowiedz.
Gerhard zaczął się rozglądać wokoło. Było już szaro, lecz mimo to oswoił się powoli z
ciemnością. Wreszcie jego bystre oczy przeniknęły półmrok, panujący w jarze.
Reniu, gdzie jesteś? zawołał
Znowu odpowiedziało mu cichutkie wołanie. Rozpoznał teraz kierunek głosu. Regina musiała
się znajdować gdzieś w pobliżu, lecz po przeciwnej stronie.
Powoli, z bijącym sercem zaczął teraz obchodzić krawędz wąwozu. Rozglądał się,
nadsłuchiwał, a co pewien czas wołał głośno:
Reniu! Reniu!
Nagle zatrzymał się, rzucił się na mokrą ziemię.
Tam, naprzeciwko, na stromym skalnym zboczu zauważył niewyrazne kontury postaci
niewieściej. Zaplątała się widocznie w gąszczu krzewów, porastających bujnie ściany jaru.
W Gerhardzie zamarło serce.
Reniu! krzyknął przerazliwie.
Postać poruszyła się lekko. Pózniej zabrzmiała cicha odpowiedz. Wreszcie usłyszał już
zupełnie wyraznie swoje imię.
Gerhardzie! Gerhardzie!
Chwała Bogu, to głos Reginy. Jego ukochana Regina żyje!
Zaczął teraz rozróżniać szczegóły, dzięki czemu mógł się zorientować w sytuacji.
Regina nie runęła na szczęście na dno wąwozu. Splątany gąszcz krzaków i pnączy
przytrzymał ją w połowie drogi. Wisiała mniej więcej w połowie wysokości skały.
Gerhard wychylił się jeszcze bardziej. Teraz rozpoznawał także w mroku bladą twarz
dziewczyny.
Pełen zwątpienia rozejrzał się bezradnie wokoło. Co począć, jak pomóc Reginie? Gdybyż
przynajmniej mógł natychmiast podążyć do niej i przekonać się, czy nie doznała żadnych
132
obrażeń!
Reniu, moja najdroższa Reniu! Czy mnie słyszysz?
Usłyszał najpierw ciche, rozpaczliwe łkanie, a potem słowa:
Tak, Gerhardzie, słyszę cię doskonale. Pomóż mi, ach, pomóż!
Gerhard pojął, ile Regina musiała przecierpieć w ciągu tych ostatnich godzin. Z ust jego
zerwał się głuchy jęk. Opanował się jednak szybko. Nie pora teraz na żal i rozpacz, należy
działać! Przecież Regina nie może tu pozostać do rana, zawieszona między niebem a ziemią,
trzeba ją wydobyć z tej głębi.
Czy mocno się trzymasz, malutka?
Tak!
A te krzaki? Czy stanową dostateczne oparcie? Jak sądzisz, czy długo wytrzymają twój
ciężar?
Nie wiem, nie mam odwagi uczynić najmniejszego ruchu. Tutaj nade mną wystaje pień
ściętego drzewa. Trzymam się tego pieńka, by nie stracić równowagi.
Doskonale! Poczekaj chwilkę, kochanie, zaraz sprowadzę pomoc!
Ale spiesz się, Gerhardzie... Braknie mi sił... Przeżyłam okropne chwile... Teraz mi już
lepiej...
Nie lękaj się, Reniu, powrócę niebawem.
Wstał i z powrotem podążył na mostek. Ku swojej wielkiej radości spostrzegł nadchodzącą
Birknerową.
Matko, znalazłem Reginę! zawołał.
Ach, dzięki Bogu? A gdzież ona?
Na dole, w wąwozie!
Zwięty Panie!
Matko, trzeba natychmiast pobiec do domu grabarza. Musi przynieść ze sobą grube
powrozy. Ja tymczasem zejdę do wąwozu.
Nie mogę jej zostawić samej.
Idz, Gerhardzie! Ja natychmiast sprowadzę pomoc.
Nie od razu jednak ruszyła Birknerowa w drogę. Patrzyła jeszcze przez chwilę na Gerharda,
który zaczął się powoli, ostrożnie opuszczać w głąb jaru.
Potem dopiero pobiegła przed siebie, nie bacząc na przemoczoną odzież, która owijała się
133
dokoła nóg, utrudniając każdy krok.
Gerhard upatrzył sobie najdogodniejsze miejsce, do zejścia. Serce jego przepełniał
gorączkowy lęk o ukochaną. Schodził powoli po stromej skale, szukając po drodze w gąszczu
oparcia dla stóp i rąk.
Dyszał ciężko ze zmęczenia. Pokrwawił sobie ręce o ostre gałązki i ciernie, lecz niestrudzenie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]